Choć jestem niegodny, to jednak posłany

fot. unsplash.com

Jezus zastaje Szymona i towarzyszy w dość zwykłej, codziennej sytuacji: „zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci” (Łk 5,2). Zakończyli swoją pracę, porządkują wszystko, żeby było gotowe na następny połów. Tego dnia niczego więcej się nie spodziewają. Wtedy właśnie z ust Jezusa padają znamienne słowa: „Wypłyń na głębię i zarzućcie sieci na połów!” (Łk 5,4).

Rybak Szymon daje się namówić Cieśli z Nazaretu na jeszcze jedną próbę, choć wydaje się to bez sensu. I oto sieci się rwą, a łodzie prawie idą na dno od nadmiaru ryb! Szymon Piotr swoją postawą uczy nas otwartości na Boże natchnienia. Wiele rzeczy robimy według schematu, bo jest to po prostu efektywne. Znamy się na swojej pracy, więc wykonujemy ją tak, by w najlepszy i najszybszy możliwy sposób osiągnąć zamierzony cel. Niestety, schematyczne działanie przerzucamy często na sferę duchową. Tymczasem dynamika relacji z Bogiem wymyka się naszej logice.

Nasze życie duchowe, jeśli ma być życiem, a nie stagnacją, musi cechować się otwartością na Bożą wolę. Skoro na Słowie Bożym buduję moje życie i kieruję się jego wskazaniami przy podejmowaniu życiowych decyzji, to powinienem pytać Boga o to, co, kiedy i w jaki sposób mam czynić w tej konkretnej sytuacji. To Pan wie, kiedy jest najlepszy czas na połów. Wtedy obfitość Jego łaski może nas zdumieć i zawstydzić, bo przecież niczym sobie na nią nie zasłużyliśmy.

DEON.PL POLECA

Zmieszany i zszokowany Piotr, widząc wielki cud, wydusił z siebie: „Wyjdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiekiem grzesznym” (Łk 5,8). Ale dla Jezusa to nie jest żaden argument. Grzeszność człowieka nie jest dla Niego powodem do tego, żeby zrezygnować z kogoś jako narzędzia dotarcia do serc innych ludzi.

Ze swojej grzeszności i z popełnionych błędów wielokrotnie w swoich listach „spowiada się” przed nami św. Paweł: „Jestem bowiem najmniejszy ze wszystkich apostołów i niegodzien zwać się apostołem, bo prześladowałem Kościół Boży” (1 Kor 15,9). Jest jednak świadomy tego, jak wielkiego doświadczył miłosierdzia ze strony Boga – i że jest to łaska, czyli dar darmo dany, przez niego niczym niezasłużony: „Lecz za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna (…)” (1 Kor 15,10).

Prorok Izajasz miał także wątpliwości co do tego, czy grzeszność nie jest przeszkodą w głoszeniu Słowa: „Biada mi! Jestem zgubiony! Wszak jestem mężem o nieczystych wargach i mieszkam pośród ludu o nieczystych wargach, a oczy moje oglądały Króla, Pana Zastępów!” (Iz 6,5). Jednak skoro Bóg ukazał się grzesznikowi, to znaczy, że grzesznik miał Go zobaczyć, by potem świadczyć wobec innych o Panu otwartym na każdego.

My samy na początku Eucharystii oskarżamy się przed Bogiem, wyznając naszą grzeszność. Wielu tego nie rozumie, pytając: „Dlaczego mam się dołować swoimi błędami? Przecież to jest deprymujące!”. Robimy to jednak przede wszystkim po to, żeby przypominać sobie o tym, że Pan chce na nas patrzeć, nawet gdy sami na siebie nie jesteśmy w stanie patrzeć i znieść swoich wad.

„Wówczas przyleciał do mnie jeden z serafinów, trzymając w ręce węgiel, który szczypcami wziął z ołtarza. Dotknął nim ust moich i rzekł: «Oto dotknęło to twoich warg, twoja wina jest zmazana, zgładzony twój grzech»” (Iz 6,6-7). To, że dostępujemy odpuszczenia grzechów, nie znaczy, że przestaliśmy być grzesznikami. Doświadczanie Bożego Miłosierdzia ma uczynić człowieka „pewnym swego”: Jestem grzesznikiem, ale wiem, że takiego właśnie Bóg mnie kocha – i głoszę to, nie wahając się iść i opowiadać o wielkiej Bożej Miłości: „I usłyszałem głos Pana mówiącego: «Kogo mam posłać? Kto by Nam poszedł?». Odpowiedziałem: «Oto ja, poślij mnie!»” (Iz 6,8). My tymczasem wciąż bardziej preferujemy obraz Boga odpłacającego za zło, które się wyrządziło. Jak już odbędziesz swoją karę, wtedy dopiero możesz zacząć głosić Ewangelię.

Choć sam mogę czuć się z powodu swojej grzeszności niegodny takiego zaszczytu, to jednak jestem powołany do głoszenia. Dając świadectwo, nie głoszę przecież siebie, nie sprzedaję żadnego produktu, ale opowiadam o doświadczeniu Boga – mówię prawdę i zostawiam drugiego z faktami z mojego życia, w których sam widzę działającego Pana. Paweł nazywał siebie „poronionym płodem” (1 Kor 15,8), prorok Izajasz bał się, a Szymon Piotr prosił Jezusa, by wyszedł z jego łodzi. Dla nich, jak i dla nas wszystkich, Chrystus ma tę samą odpowiedź: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił” (Łk 5,10).

Warto w tym kontekście wspomnieć o ludziach należących do wspólnoty neokatechumenalnej. Są to osoby świadome swojej grzeszności, jak chyba nikt inny w Kościele, ale jednocześnie niesamowicie zapaleni do życia według Ewangelii i do głoszenia jej innym. Na jednym z etapów formacji ich zadaniem jest chodzenie po domach, spotykanie się z różnymi osobami i prowokowanie do rozmowy o Bogu. To, co robią, jest sianiem Słowa, którego wzrostu mogą nigdy nie zobaczyć. Opowiadają o Bogu, którego znają ze swojego życia, i napotkanego na swojej drodze człowieka zostawiają z tą opowieścią.

W naszym świadectwie o Bogu jedną z najistotniejszych rzeczy do przekazania innym jest to, że bliskość z Nim to bliskość ze Światłem pozwalającym lepiej widzieć i dokładniej dostrzegać prawdę o sobie. Tego doświadcza się najmocniej w sakramencie pokuty i pojednania. Wielu jednak nie rozumie potrzeby regularnego spowiadania się. Z jednej strony wymaga to duchowej dyscypliny, a z drugiej – chodzi też o emocjonalne doświadczenie Miłości Boga w sakramencie pokuty i pojednania. To rzeczywiście przekonuje człowieka do spowiadania się i sprawia, że chce wrócić do spotkania, w którym spotkał się z Przebaczającym.

Dobrze oddaje to tekst jednej z włoskich piosenek – co prawda mowa w nim o miłości między dwojgiem ludzi, ale można to również odnieść do Miłości Boga: „Słońce oświetla wady ludzi./ Gdy słona łza moczy mi policzek,/ Ona słodko głaszcze mnie ręką po policzku./ Z krwią na dłoniach wespnę się na każdy szczyt./ Chcę dojść do miejsca, gdzie ludzkie oko nie sięga,/ Aby nauczyć się wybaczyć sobie wszystkie swoje winy”.

Światło nie może nam zrobić krzywdy. Robi nam za to wielką przysługę, bo możemy zobaczyć siebie w całej „okazałości”, która okazuje się często raczej czymś bardzo wstydliwym, co chcielibyśmy ukryć, ponieważ dowodzi naszej niewierności wobec Ewangelii. Jest to jednak jedyna droga do tego, byśmy stali się prawdziwymi świadkami Chrystusa. Przebaczenie otrzymane ze strony Boga czyni ludzkie serce odważnym w głoszeniu Ewangelii, bo daje przekonanie o tym, że jestem posłany do innych nie ze względu na swoje niezwykłe zdolności, ale dlatego że jestem kochany.

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Choć jestem niegodny, to jednak posłany
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.