Ciernie i balony. Zmartwienia zastępcze, które dają poczucie, że utknęliśmy na dobre
Jest taki stan ducha, który nie pozwala nam się rozwijać, trzyma nas w jednym miejscu, zmusza do zajmowania się tylko jedną sprawą. Jesteśmy wtedy przekonani, że to najważniejsza i najpilniejsza rzecz do rozwiązania. Często w ten sposób dajemy się oszukiwać.
Kto nas oszukuje? Mówiąc wprost – zły duch. To jemu najbardziej zależy na tym, żeby nasza relacja z Bogiem i ludźmi się nie rozwijała. I na tym, żebyśmy byli smutni i przygnębieni. Nie chce też naszego osobistego rozwoju, który jest związany z poznawaniem siebie i mądrym zarządzaniem prawdą o sobie, którą już odkryliśmy i widzimy jej skutki w życiu swoim i ludzi wokół. Więc kombinuje, jak może. Gdy nie jest w stanie nas złapać ani na zwykły, prosty grzech, ani na zapraszanie do czynienia takiej ilości dobra, żebyśmy się szybo zajechali i stracili serce do działania – produkuje zmartwienia zastępcze.
Czym są zmartwienia zastępcze?
Przyznaję się – to określenie, które wymyśliłam na potrzeby tego tekstu, ale rzeczywistość, która się za nim kryje, jest jak najbardziej realna i psuje życie wielu osób, zwłaszcza w czasie szczególnie dobrych warunków do porządkowania życia. A takie warunki zapewnia nam między innymi Wielki Post – prawdziwy czas łaski. Podobnie jest z Adwentem czy rekolekcjami, ale popatrzymy sobie na sprawę w kontekście Wielkiego Postu.
A więc – zmartwienia zastępcze. To te sprawy, z którymi pozornie nie możemy sobie poradzić, a które zależą w zasadzie wyłącznie od nas samych. To problemy najczęściej z emocjami i relacjami, które trochę nas gnębią i to jest normalne, ale zły duch wykorzystuje je, rozdmuchuje i przesłania nam nimi cały horyzont, sprawiając, że chcemy jak najszybciej się z tematem rozprawić. I rzucamy się w walkę z całymi swoimi zasobami, chcąc jak najszybciej pokonać trudności i poczuć ulgę, radość, wolność.
Cierń i balon, czyli jak działają problemy zastępcze?
Krótko mówiąc - odciągają nas od tego, co ważne, co teraz istotne dla naszego rozwoju, naszej wiary, osobistej świętości, relacji, zdrowia. Nakręcają nas i zmuszają do wysiłku, by rozwiązać trudność, obiektywnie nie będącą wcale czymś najważniejszym, ale tak się na niej fiksujemy, że tracimy zdolność rozsądnej oceny. I mimo, że wykorzystaliśmy już wszystkie rozsądne możliwości, wciąż szukamy jeszcze czegoś, co pozwoli nam odzyskać komfort życia w jakimś jego obszarze, zainfekowanym przez problem zastępczy. Pakujemy mnóstwo energii, czasu i pieniędzy w to, żeby wymyślić coś jeszcze, co pomoże poczuć ulgę i uznać, że rozwiązaliśmy trudność.
A zły duch zaciera metaforyczne rączki, widząc, jak wpędził nas w zajmowanie się czymś, co dla naszego życia jest tu i teraz o wiele mniej istotne niż sprawy, których przez zmartwienie zastępcze prawie nie dostrzegamy. I zostawiamy je na potem. Na jutro. Na kiedyś.
Trudności zastępcze są trochę jak balon. Im bardziej w niego dmuchamy, tym staje się większy, tyle, że nie pęka, bo nasz przeciwnik - operator balona dba o to, żeby na czas spuścić trochę powietrza i jeszcze mocniej zachęcać nas do tego, żebyśmy dmuchali. No i tak sobie pompujemy powietrze. A balon tuż przy twarzy zasłania nam inne ważne rzeczy i osoby, dla których mamy coraz mniej czasu i uwagi – bo teraz trzeba pokonać... balon.
Oczywiście nie można balona mylić z cierniem, realnym zranieniem czy cierpieniem wbitym w nasze ciało i umysł, problemem który jest i ważny, i pilny. I trzeba się nim zająć, poszukać pomocy, rozwiązać. Cierni jest wiele i są prawdziwe: Wielki Post to jeden z momentów, w których Bóg chce nam dotknięciem łaski pokazywać, gdzie w naszym życiu takie ciernie są, i otwierać nam różne możliwości, żebyśmy raniące nas rzeczy wyjęli i uleczyli ranę.
Ale świetną sprawą jest rozejrzeć się po krajobrazie swojego życia, zauważyć balony i uczciwie się zastanowić, ile czasu dziennie przeznaczam na martwienie się i wymyślanie rozwiązań, ile energii z ostatniego miesiąca, roku, kilku lat poszło na dmuchanie, które niczego za bardzo nie zmienia ani nie przynosi, choć jesteśmy pewni, że koniec jest tuż tuż?
Jest coś uroczo mądrego w tej uwadze, którą czasem mało empatycznie raczą młodszych ludzi starzy i doświadczeni: dziecko, ależ ty masz problemy… Gdybyś była na moim miejscu, wiedziałabyś, że to nie jest nic strasznego ani wielkiego. I tak właśnie jest. Oszukani rozmiarem balona i poczuciem, że tym razem się uda ogarnąć, nie potrafimy się zdystansować i jesteśmy coraz bardziej przytłoczeni fałszywym ciężarem sprawy.
Co tracimy, wierząc w zmartwienia zastępcze?
Przede wszystkim tracimy spokój ducha. Często też tracimy wiele okazji do odpoczynku, fizycznego i psychicznego – nawet wyjazd w przysłowiowe Bieszczady nie pomoże, bo nasz mózg zabiera balon ze sobą, a my, korzystając z dodatkowych wolnych chwil, dmuchamy go jeszcze bardziej, jeszcze trochę. Tracimy też zdrową perspektywę – i przestajemy zauważać inne, prawdziwe zmartwienia, którymi trzeba się naprawdę i pilnie zająć, bo niezaopiekowane na czas przyniosą poważne straty.
Tracimy zaufanie do Boga, którego często błagamy, by zajął się naszym balonem i nie wierzymy Mu, gdy mówi: po prostu odpuść i przestań dmuchać, a problem zrobi się malutki i nieistotny. Tracimy wiele okazji do radości, nie pozwalając sobie się cieszyć, no bo przecież balon… Tracimy czasem relacje, tak zafiksowani na jednym temacie, że nikt już nie może tego słuchać i wszyscy, którym na nas zależy, widząc, że ich mądre rady odbijają się od balona, nabierają dystansu i w oddali czekają, aż nam wreszcie przejdzie. Tracimy serce do siebie samych i zaczynamy się uważać za beznadziejnych i nic nie wartych, skoro z balonem mierzymy się tak długo i bez efektów.
Jak się pozbywać problemów zastępczych?
Wbrew pozorom to wcale nie wydaje się łatwe. Kluczowe jest tutaj regularne rozmawianie ze sobą; osobisty dialog, który pozwala nam stwierdzić, w czym najbardziej jest zanurzone nasze serce. I jak długo to zanurzenie trwa. Gdy widzimy, że jest w naszym życiu jakiś problem, który mimo wielu wysiłków nie znika i tak jakby zależy tylko od nas samych – to pierwsza wskazówka, że może to być zgrabnie dla nas wyprodukowane zmartwienie zastępcze.
Co wtedy robić? Po pierwsze - rozmawiać z innymi, by zyskać prawdziwszą perspektywę, otwierając się z pokorą na ich spojrzenie. Trzeba przy tym mądrze wybrać osobę, z którą rozmawiamy, by nie zraniła nas zbagatelizowaniem naszej trudności, za to pomogła zyskać dystans do dręczącego nas tematu.
Po drugie – kontrolować swoje myśli. To wcale nie jest łatwe, bo zły duch, widząc, że jakaś trudność bardziej się do nas emocjonalnie „przykleja”, wykorzystuje ten fakt, jak tylko może i stara się skupiać naszą uwagę na problemie, wywołując w nas smutek, lęk, przygnębienie. Po co mu to? Po to, żebyśmy przestali wierzyć, że Bóg jest z nami i możemy Mu ufać, bo prowadzi nas do tego, co dla nas dobre i radosne. Po to, żebyśmy przestali wierzyć, że sami możemy coś zmienić w życiu, i uważali się za nieskutecznych i bezwartościowych. Cel warty zachodu z perspektywy kogoś, kto się przeciw Bogu zbuntował i chce szkodzić w Jego planach.
Jak sobie z tym radzić? Zauważać, które myśli dmuchają balon, i zastępować je innymi. Jakimi? Najlepiej… uwielbieniem. Wdzięcznością. Zupełną zmianą tematu, nawet, jeśli na początku takie myśli wcale nie będą odpowiadać naszym emocjom. Dostrzeganiem piękna świata, drobiazgów, które uśmiechają się do nas z różnych jego zakątków, docenianiem dobrych gestów innych ludzi, prostym uwielbianiem Boga za to, że jest dobry, przypominaniem sobie tych dobrych rzeczy, które On zrobił dla nas wcześniej.
Masz wrażenie, że utknąłeś w życiu? To może być ich wina
Tak, to właśnie może być wina problemów zastępczych i naszego przeciwnika, który ze złośliwą satysfakcją je dla nas produkuje. Zajęci balonem, nie widzimy tych rzeczy i spraw, które są prawdziwą przyczyną stagnacji w życiu. Cierpimy z jej powodu, tracąc wpływ na to, co ważne, zostając z poczuciem przygnębienia i przekonaniem, że kiedyś życie miało sens, a teraz już nic się nie da zrobić, bo przed nami ściana.
Wtedy nasz balon jest jedynym tematem, który poruszamy na modlitwie, błagając Boga przy pomocy kolejnych "skutecznych modlitw w sprawach trudnych i beznadziejnych", żeby zburzył nam tę ścianę, do której w swoim wyobrażeniu doszliśmy – a On nie może tego dla nas zrobić, bo żadnej ściany nie ma. I Jego łaska jest w tym, że uda nam się to zobaczyć.
Dlaczego to takie ważne w Wielkim Poście? Bo jego sensem jest wracanie do siebie, do Boga, do dobrych relacji, do wiary, do zaufania. Nawracanie z dróg, na które wypuściła nas diabelska nawigacja. Dużo wsparcia dostajemy z Góry w tym nawracaniu. Dobre wskazówki, ludzi, którzy podpowiedzą, że na tym skrzyżowaniu to nie w lewo, tylko w prawo albo doleją do baku paliwa łaski, gdy jedziemy na rezerwie. Możemy naprawdę daleko dojechać, odzyskując radość życia i pewność Bożego błogosławieństwa, jeśli tylko nie stoimy na poboczu i nie nadmuchujemy balona, który zasłania nam coraz więcej drogi.
Skomentuj artykuł