Cierpienie, które "nie uszlachetnia". Ostatnie chwile życia ks. Józefa Tischnera
“Czy żyjemy, czy umieramy, należymy do Boga. Dzięki temu odkryciu możemy mieć udział w Boskiej godności cierpienia. Niemniej nie cierpienie jest tutaj ważne. Nie ono dźwiga. Wręcz przeciwnie” - pisał ks. Józef Tischner w jednym ze swoich ostatnich tekstów.
Te dwa słowa – „nie uszlachetnia” – staną się punktem odniesienia w wielu wspomnieniach i dyskusjach problemowych, urosną wręcz do rangi „skrzydlatych słów”. Choćby liczne nieścisłości, jakie towarzyszą w debacie ich przywoływaniu, świadczą o „popularności” tego zwrotu. Popularność ta zasadza się na przekonaniu, że oto stanowisko wobec cierpienia zostało zwięźle wyartykułowane z głębi osobistego doświadczenia – o jego ciężarze stanowi autentyczność. Cierpienie nie uszlachetnia… Interpretować tę myśl trzeba za każdym razem na własny rachunek.
Sam Tischner niewiele później napisze tylko nieco więcej. Przed Bożym Narodzeniem 1999 roku przygotuje maleńki tekst, którego wagę wskazuje już sam tytuł – Miłość. Rozważanie jest odwołaniem do przesłania zakończonej kilka miesięcy wcześniej papieskiej pielgrzymki do Polski poświęconej tematowi Boga jako miłości.
Tischner napisze: „Do prawdy dochodzi się rozmaitymi drogami. Przyznajmy, że są takie prawdy, do których dochodzi się również poprzez męczeństwo. Jedną z takich prawd jest prawda, że cierpiąc, cierpimy z Chrystusem. Nie żyjemy dla siebie i nie umieramy dla siebie Czy żyjemy, czy umieramy, należymy do Boga (św. Paweł). Dzięki temu odkryciu możemy mieć udział w Boskiej godności cierpienia. Niemniej nie cierpienie jest tutaj ważne. Nie ono dźwiga. Wręcz przeciwnie, cierpienie zawsze niszczy. Tym, co dźwiga, podnosi i wznosi ku górze, jest miłość”.
Gdy człowieka dotyka cierpienie, nie traci on swojej wolności. O wartości cierpienia decyduje odpowiedź, jaką człowiek cierpieniu daje. Można mu się poddać, ale można też je przezwyciężać. Nawet jeśli ostatecznie pokonanie cierpienia miałoby się nie powieść, najważniejsze jest świadome skonfrontowanie się z nim. Ta konfrontacja polega na nadaniu cierpieniu znaczenia, analogicznie do tego, co Tischner pisał o śmierci. Człowiek pierwotnie odkrywa własną godność, tak elementarną, że niemożliwą do zniszczenia nawet przez dojmujące cierpienie.
Wobec tego przyjmuje określoną postawę względem cierpienia. Jest to jednak wybór, który zbudowany zostaje w oparciu o przeżycie świadomości miłości. „Cierpienie zawsze niszczy”. Przyjęcie cierpienia takiego, jakim jest, i uznanie, iż decyduje ono ostatecznie o losie człowieka – niszczy. Człowiek traci nadzieję, gdyż ma poczucie, że stracił siebie. Stracił siebie, ponieważ z zewnątrz przyszło cierpienie i zapanowało nad nim. Panowanie cierpienia nad człowiekiem oznacza porażenie jego wolności. Człowiek pozbawiony nadziei i wolności: niszczeje. A jednak „tym, co dźwiga, podnosi, wznosi ku górze, jest miłość”.
Miłość odkrywa przed człowiekiem to, co jest w nim niezniszczalne i trwałe nawet pomimo cierpienia. Miłość wydobywa z człowieka dobro spod wszelkich nawarstwień zła, a więc też spod doświadczenia cierpienia. Miłość daje nadzieję wbrew nadziei. Ostatecznie to nie cierpienie zbawia, lecz zawsze zbawia Bóg, który jest miłością – zbawienia dokonuje nie poprzez cierpienie, lecz pomimo niego.
Tym, co dźwiga, podnosi, wznosi ku górze, jest miłość.
Dlatego ważne jest nawet nie tyle to, „jak” się przyjmuje cierpienie, co „z kim” się je przyjmuje. Samo w sobie cierpienie nie jest wartością. Dlatego samo przez się nie uszlachetnia. Wartość cierpieniu nadaje człowiek. Nie każdy jest jednak w stanie odkryć równocześnie doświadczenie miłości. Zbyt często doświadczenie cierpienia usuwa z horyzontu cierpiącego miłość. Ostatecznie bowiem cierpienie przeżywane jest jako zaprzeczenie miłości – to, co miało być dobre, jest przecież przez cierpienie niszczone. Nad człowiekiem zdaje się więc triumfować siła przychodząca z zewnątrz. A jednak „duszy zabić nie mogą”…
Chociaż więc cierpienie jest dla człowieka złem bądź nieszczęściem – jest zawinione lub nie – to możliwe jest wydobywanie dobra spod zła, wyprowadzanie ze zła dobra. Tischner, jak się zdaje, odcina się od interpretacji o wartości cierpienia samego w sobie zarówno pedagogicznej (cierpienie jest nauką i dosięgając człowieka, ma jakiś cel), jak i pesymistycznej (cierpienie jest tym, wobec czego człowiek pozostaje bezradny i co go wyłącznie wyniszcza).
Cierpienie nie uszlachetnia, bo nie jest ani karą, ani zasługą, ostatecznie to nie ono ma moc sprawczą, lecz człowiek. Więc nie cierpienie, ale odpowiedź na cierpienie decyduje o próbie nadania wartości temu doświadczeniu. Za każdym razem są to sprawy najbardziej intymne, nie podlegają więc ocenie. Cierpienie przychodzi bowiem „z zewnątrz”, natomiast człowiek zmaga się z nim przede wszystkim „wewnątrz” siebie. Może zdarzyć się tak, że człowiek na zewnątrz będzie radosny, a jak pogrzebie się głębiej – odsłoni się krzyż.
Profesor Tadeusz Gadacz, którego esej o cierpieniu spowodował pisarską aktywność Tischnera na temat miłosierdzia, po latach od tamtego tekstu napisał inny – o cierpieniu i miłosierdziu w myśli Tischnera i Jana Pawła II. Wnioski, do jakich doszedł, przedstawił zwięźle: „Jeśli w analizie cierpienia między Tischnerem a Janem Pawłem II istniała ta różnica, że Tischner opisywał je w języku bardziej dramatycznym, że częściej otwierał się na ideę tajemnicy, niż poddawał je racjonalizacji, to język miłosierdzia jest im wspólny. Miłosierdzie nie odpowiada na pytanie, skąd bierze się zło cierpienia, wskazuje natomiast na jedyny możliwy sposób, w jaki może być ono przezwyciężone”.
Analizując wspomnienia o Tischnerze, zarówno te, które pojawiły się wkrótce po jego śmierci, jak i te, które pojawiły się już po latach (co unieważnia tłumaczenie o emocjach w czasie żałoby jako motywie), można dostrzec obecność dwóch wielkich porównań. Oba zaś odnoszą do postaci, których ważnym, jeśli nie kluczowym doświadczeniem było cierpienie. Tischner „obsadzany” jest w dwóch dramatycznych rolach.
W roli Sokratesa – prawego człowieka miłującego mądrość, który tę mądrość wydobywa z wnętrza innych osób; inni jednak go nie rozumieją, a ostatecznie przyczynili się do jego zagłady. I w roli Hioba – biblijnego sprawiedliwego, który doświadcza niesprawiedliwości i od najbliższych, i przede wszystkim od Boga. Pierwsze porównanie odnosi do sposobu uprawiania filozofii jako żywego myślenia, które oddane jest wydobywaniu prawdy o człowieku nie poprzez specjalistyczne narzędzia stosowane w abstrakcyjnych systemach, ale z samych ludzi i z ich egzystencjalnego doświadczenia.
Drugie porównanie odnosi się do czasu choroby i umierania Tischnera, gdy doznał próby wierności, nie tylko tracąc głos, ale również stając się w związku z chorobą przedmiotem ataków różnych osób, które interpretowały raka krtani jako należną karę Bożą i wykluczały Tischnera z kręgu tych, którym Pan błogosławi. Postać Hioba jest zapewne w całym kulturowym dziedzictwie ludzkości najwymowniejszym symbolem dramatu człowieka przeżywanego na wielu polach jednocześnie. To w losie Hioba wielu ludzi dotkniętych cierpieniem widzi odzwierciedlenie własnego losu. Biblijna historia jest opowieścią o paśmie nieszczęść, które spadają na niewinnego człowieka jedno po drugim. Nigdzie ani w nikim – nawet w żonie i przyjaciołach, nawet w Bogu – Hiob nie znajdzie oparcia.
Cierpienie nie uszlachetnia, bo nie jest ani karą, ani zasługą, ostatecznie to nie ono ma moc sprawczą, lecz człowiek.
Wydawałoby się, że postać tego sprawiedliwego i zapis jego losu będą stanowić dla Tischnera doskonały materiał do filozoficznej pracy. Tymczasem tak się nie stało. Hiob nie odegrał żadnej roli w pracach z zakresu filozofii nadziei, które prowadził Tischner. Hiob nie trafił też do Filozofii dramatu. Tischner spotyka Hioba dopiero w chorobie – dopiero na kartach “Sporu o istnienie człowieka” i “Księdza na manowcach” pozostawia świadectwo tego spotkania. Kropkę nad „i” stawia w tekście Miłość. Jeśli wcześniej pisał o Hiobie, robił to ze względu na zewnętrzne okoliczności, ale teksty nie świadczą o specjalnym zaangażowaniu autora. Jak rozumieć ten wcześniejszy „brak”, zwłaszcza w filozofii dramatu, najdramatyczniejszej z literackich postaci? Oczywiście nie jest wytłumaczeniem zepchnięcie postaci Hioba do analiz wyłącznie teologicznych. Księga Hioba należy do szeroko rozumianego dziedzictwa i jest obszernie opracowywana. Nie jest też tak, że Tischner unikał biblijnych i literackich odniesień – jest ich w jego pismach wiele. (Nie wspominając już nawet o wyborze Jezusa na bohatera eseju o śmierci). Nie jest wreszcie też tak, żeby Tischner zbadał temat w osobnym artykule i miał poczucie, że go wyczerpał – tak jak to miało miejsce z problemem śmierci.
To, co o Hiobie pisał lub mówił przed 1998 rokiem, jest mało interesujące. Jeżeli te teksty o czymś świadczą, to o tym, że Tischner jednak postaci Hioba nie poddał solidnemu „opracowaniu”. Skoro było tak w czasie, gdy filozof osiągnął już życiową i intelektualną dojrzałość, można śmiało przypuszczać, że postać Hioba go nie intrygowała. Ale możliwe jest też drugie wyjaśnienie. Tischner mógł przed Hiobem kapitulować. Niekoniecznie w sensie poddania się, ale na przykład w znaczeniu uznania granicy poznania. Taką hipotezę można dopuścić, gdy weźmie się pod uwagę jego wspomnienie rozmowy z bratową, którym podzielił się już w chorobie. Chociaż samą scenę dialogu rodzina Tischnera zapamięta jako odbywającą się w pogodnej, niemal żartobliwej konwencji, to już pointa rozmowy ze strony Tischnera była wypowiedziana na poważnie.
Tischner wspominał, jak bratowa dopytywała go – wyraźnie zaniepokojona biblijnym opisem – o scenę ofiarowania Izaaka: ojciec wyczekiwanego, jedynego potomka gotów jest zabić syna w ofierze dla Boga. „A co? Ja to napisałem, czy co!? Nawet ksiądz nie powinien brać sobie na plecy zbyt wielkich ciężarów i zastępować Pana Boga w wyjaśnianiu. Niech On też trochę powyjaśnia…”. W rozmowie z redaktorami „Znaku” mówi: „w Piśmie Świętym natrafiamy na teksty, które są i pozostaną dla nas problemem. Jest jednak odkupienie. Dopiero odkupienie daje wyzwolenie. My szukamy innych wyzwoleń. To nasz błąd…”. A mówi to w kontekście pytania o możliwą bezradność Boga wobec zła. Przywołuje wizję Boga przezwyciężającego w samym sobie coś, co nie jest boskie. Przezwycięża to miłością…
Fragment pochodzi z książki "Tischner. Nadzieja na miarę próby. Ostatnie słowa"
Przeczytaliście już wszystkie książki na czas kwarantanny? Szukacie dobrych tytułów religijnych albo lifestylowych? Świetnie się składa - wybraliśmy dla Was najlepsze propozycje z wydawnictwa WAM! Szukajcie ich na naszej stronie, Facebooku i Instagramie pod hashtagiem #książkatygodnia.
Skomentuj artykuł