Człowiek, któremu daleko było do świętości, i spowiedź, która zmieniła całe jego życie

(fot. shutterstock.com)

Kariera przez koloratkę, pogłoski o fałszywym uprowadzeniu, skłonność do koloryzowania i poważny kryzys wiary. Słaby materiał na świętego. A jednak w jego życiu wydarzyło się coś, co zmieniło wszystko. Dziś jest patronem jednej z najważniejszych działalności Kościoła.

Wincenty urodził się w ubogiej rodzinie. Razem z rodzicami i pięciorgiem rodzeństwa mieszkał w małej francuskiej wiosce nieopodal strumienia zwanego "Paul". Prawdopodobnie od tego wzięło się ich nazwisko "de Paul", które młody Wincenty uparcie zapisywał jako "Depaul", by nie brzmiało zbyt arystokratycznie. Wincenty za wszelką cenę nie chciał być z arystokracją łączony. Z jednej strony zazdrościł arystokratom pozycji, a z drugiej nimi gardził.

Zdolny i przebiegły

Młody Wincenty był najzdolniejszy z dzieci państwa de Paul. Potrafił czytać i szybko się uczył. Z tego względu rodzice wysłali go jako jedynego do szkoły. Dawało im to nadzieję, że polepszą swój byt, a przede wszystkim życie własnego syna. Nie chcieli dla niego takiej biedy, jakiej sami doświadczyli. Wincenty szybko poczuł smykałkę do interesów. W krótkim czasie zaczął udzielać korepetycji swoim szkolnym bogatym kolegom, którzy przez własne lenistwo osiągali gorsze wyniki od zdolnego chłopaka ze wsi. Trzeba przyznać, że zarobił na tym sporo - jak na tamte czasy - bo opłacił własne czesne w szkole.

DEON.PL POLECA

W wieku 19 lat Wincenty postanowił zostać księdzem. Nie było w tym jednak głębokiego powołania i zakochania w Bogu. Coś tam do Niego czuł, z domu wyniósł dość mocną wiarę, ale przez ostatnie lata dostrzegł przede wszystkim to, że życie księdza jest po prostu dobrą pracą i daje pewny dach nad głową. Marzyła mu się kariera i wspinanie po szczeblach kościelnej hierarchii. Chłopak, który jeszcze niedawno był jedynie ubogim wiejskim dzieckiem, zdał sobie sprawę z własnych możliwości i chciał skorzystać z tej szansy. Kariera kościelna dawała mu pozycję, jakiej nie zdobyłby w innych zawodach.

Wątpliwe dwa lata z życia

Młody kleryk studiował w Tuluzie teologię, gdzie uzyskał tytuł bakałarza w 1604 roku. Później był Paryż i studia z prawa kanonicznego, aż w końcu dotarł do Marsylii. Następne dwa lata jego życia są do dzisiaj przyczyną sporu historyków. Według relacji zapisanej w listach i wspomnieniach Wincentego został on uprowadzony, gdy płynął do Tuluzy. Piraci - jak sam nazwał ich ksiądz de Paulo - sprzedali go w Tunisie na targu niewolników. Najpierw wykupił go pewien rybak, ale ze względu na chorobę morską Wincenty nie nadawał się do pracy przy połowie. Odsprzedano go więc alchemikowi, który przyuczał go do alchemii i uzyskiwania szlachetnych esencji roślinnych. Wincenty de Paul zajmował się nawet przez chwilę homeopatią. Gdy zaczęło być o nim głośno z powodu jego zdolności zielarskich i wiedzy, znalazł się kolejny chętny "właściciel". Stał się nim pewien - były już - franciszkanin, który porzucił dawne życie i obecnie jako muzułmanin prowadził całkiem dochodowy biznes jako handlarz i kupiec. Zaprosił on Wincentego do swojej posiadłości, bo chciał mieć kogoś tak oczytanego i zdolnego jako służącego. Tam młody ksiądz miał nawrócić jedną z jego żon, która z czasem zaczęła mężowi wyrzucać, że wyrzekł się jedynej prawdziwej religii, jaką jest chrześcijaństwo. Muzułmanin po pewnym czasie zrozumiał swój błąd i ze skruchą powrócił do wiary w Jezusa. Ta decyzja wiązała się jednak z tym, że musiał on uciekać wraz z trzema żonami i ks. Wincentym do Europy. Historycy-sceptycy raczej zgadzają się, co do samego faktu niewoli, ale nie ufają barwnym i szczegółowym opisom z listów przyszłego świętego. Co robił i gdzie był, naprawdę nie wie nikt, gdyż nie istnieje żadna alternatywna opowieść o tych dwóch latach z życia księdza Wincentego.

Karierowicz staje się kapelanem biedoty

Gdy Wincenty pojawił się znowu w Europie, rozpoczął studia w Rzymie. Tam dostrzegł go papież Paweł V i szybko wysłał z misją na francuski dwór króla Henryka IV. Wincenty - oczytany i obyty w świecie - błyskawicznie zyskał zaufanie i szacunek dworzan, a zwłaszcza żony władcy, królowej Małgorzaty Walezjuszki. Ta jeszcze szybciej uczyniła go swoim jałmużnikiem i kapelanem dzieł miłosierdzia, które w tamtych czasach były bardzo popularne wśród arystokracji.

Nominacja ta zbiegła się z ogromnym kryzysem wiary młodego księdza, który skoncentrowany był na tym, aby wszystko osiągnąć własnymi siłami. Zapomniał o Bogu, odsunął od siebie wiarę w Jego wszechmoc i opiekę. Wincenty popadał w coraz większe zakłamanie i beznadzieję. Wiele zmieniło się, gdy poznał świeckich i duchownych, którzy z prawdziwą pasją i oddaniem nieśli pomoc miejskiej biedocie. Spokój zaczął odzyskiwać, posługując również na pewnej wiejskiej parafii jako wikariusz. W jednym ze wspomnień napisał wtedy, że "nawet Ojciec Święty nie jest tak szczęśliwy, jak proboszcz żyjący pośród dobrych i wspaniałomyślnych parafian".

Spowiedź, w której odnalazł siebie

Jeszcze przez jakiś czas Wincenty bił się z myślami, służąc arystokratom i prostym ludziom jednocześnie. Jego przemiana wisiała jednak już w powietrzu. Podczas podróży po posiadłościach zaprzyjaźnionej rodziny de Gondi Wincenty został nagle wezwany do umierającego mężczyzny, który błagał o spowiedź. To spotkanie miało na niego ogromny wpływ. Umierający człowiek był bardzo szanowany w swojej społeczności. Jedynie księdzu de Paulo wyjawił, że całe życie udawał kogoś, kim nigdy nie był. Powiedział, że wszystkie jego wcześniejsze spowiedzi były tak naprawdę świętokradztwem. Przed śmiercią zdążył jednak wyspowiadać się zgodnie z własnym sumieniem i szczerze żałować za grzechy. Tego dnia w Kościele czytano perykopę o nawróceniu św. Pawła. Ta zbieżność tak bardzo wstrząsnęła Wincentym de Paulo, że postanowił już nie mieć żadnego innego życia, poza służbą ubogim. W zakłamaniu starszego mężczyzny zobaczył obraz samego siebie.

Wkrótce, za namową Małgorzaty de Silly de Gondi, Wincenty wygłosił rekolekcje dla mieszkańców wioski. Jego płomienne kazanie o potrzebie spowiedzi generalnej było tak mocne, że wszyscy słuchający go postanowili od razu się wyspowiadać. Żeby im to umożliwić, trzeba było poprosić zaprzyjaźnionych jezuitów z sąsiedztwa, aby pomogli jako spowiednicy. Spowiedź trwała dzień i noc.

Od tego momentu gorliwość ks. Wincentego była tak wielka, że głosił z mocą i działy się wielkie rzeczy. Gdy z ambony mówił, że jakaś rodzina cierpi głód i biedę, z miejsca znajdowali się ludzie chcący pomagać. Powstał cały ruch społecznej pomocy. Późniejsze spotkanie ze św. Franciszkiem Salezym i św. Joanną de Chantal otworzyło mu całkowicie oczy i rozpaliło w nim podobna pasję pomagania. Był już utwierdzony w swoich postanowieniach. Wincenty de Paulo porzucił więc dawne plany, ambicje i przywileje, aby z mocą głosić Ewangelię ubogim. Szedł odważnie do więzień, galerników, niewolników i nędzarzy. Wokół niego zgromadzili się ludzie pragnący nieść miłosierdzie na wszelkie możliwe sposoby i wszystkim. Wkrótce powstało Zgromadzenie Misji. Nawet pani de Gondi zdecydowała się wstąpić do formacji kobiet pomagających ubogim. Tak z czasem narodziły się szarytki - siostry niosące miłosierdzie.

Nie było wątpliwości, czego powinien być patronem

Przez wszystkie lata jego życia działy się prawdziwe cuda, powstawały nowe dzieła i misje, a Kościół ożywił się ponownie po latach marazmu. Gdy Wincenty umierał w wieku 79 lat, jego zgromadzenie było już obecne prawie we wszystkich europejskich państwach, w tym w Polsce - a nawet w Afryce północnej i dalekiej Azji. Papież Leon XIII nie miał wątpliwości, że zasługuje on, by być patronem wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele.

Świetnie o roli miłosierdzia w działalności Kościoła powiedział abp Grzegorz Ryś przy okazji nominacji kardynalskiej dla obecnego jałmużnika papieskiego: "Papież ma dwie ręce: doktrynę i miłosierdzie i dlatego obydwaj prefekci: prefekt kongregacji ds. doktryny wiary i prefekt, jakim jest jałmużnik, zostają kardynałami po to, aby pokazać, że każdy pasterz musi mieć obie te ręce: doktrynę i miłosierdzie. Jak ma jedną rękę, jest niepełnosprawny!".

Dla nas św. Wincenty a Paulo to przede wszystkim dowód na to, że nigdy nie jest za późno, by uwolnić się od swoich chorych ambicji oraz błędnego myślenia i działać z mocą dla dobra Kościoła w drugim człowieku. Po długich latach odnalazł on w nim swoje miejsce. I my mamy szansę.

Szymon Żyśko - dziennikarz i redaktor DEON.pl. Autor książki "Po tej stronie nieba. Młodzi święci". Prowadzi autorskiego bloga www.nothingbox.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Człowiek, któremu daleko było do świętości, i spowiedź, która zmieniła całe jego życie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.