Czy pocieszenie duchowe zawsze pochodzi od dobrego ducha?
Był rok 1522; Ignacy Loyola miał wtedy trzydzieści jeden lat. Już prawie rok upłynął od chwili, gdy na łożu boleści, gdy był bliski śmierci z powodu rany odniesionej w obronie Pampeluny, „otworzyły mu się nieco oczy” i po raz pierwszy stał się świadom rozeznawania działania duchów, gdy „doświadczenie doprowadziło go do zrozumienia, że jedne myśli czyniły go smutnym, inne zaś radosnym”.
W tym właśnie roku Ignacy dotarł do hiszpańskiej Manresy, gdzie, jak później stwierdził, „Bóg obchodził się z nim podobnie jak nauczyciel w szkole z dzieckiem i pouczał go” (Autobiografia, 27). Czas ten rozciągnął się na wiele miesięcy szczerego, wnikliwego poszukiwania Boga i modlitwy. W czasie tych zmagań i doświadczeń łaski Ignacy wzrastał w oddaniu Panu, którego szczerze ukochał. W tym czasie przez siedem godzin dziennie oddawał się modlitwie, a także oferował pomoc duchową tym, którzy go o nią prosili, resztę zaś czasu poświęcał rozmyślaniom o rzeczach Bożych. Gdy nadchodził wieczór, Ignacy szykował się do snu, lecz często odkrywał wtedy, że jego umysł i serce wciąż zajmują rzeczy Boże: „kiedy kładł się spać, miał często wielkie oświecenia i wielkie pociechy duchowe, tak że na skutek tego tracił wiele czasu przeznaczonego na sen. Zastanawiając się nad tym wiele razy, powiedział sobie, że do obcowania z Bogiem miał przecież cały ten czas, który sobie wyznaczył, a nadto całą resztę dnia. I dlatego zaczął powątpiewać, czy te oświecenia pochodziły od ducha dobrego, i wreszcie doszedł do wniosku, że lepiej będzie odrzucić je i spać przez ten czas, który sobie wyznaczył” (Autobiografia, 26).
Ignacy wspominał, że to doświadczenie powtarzało się „często” i że początkowo skłaniał się, aby przyjmować owe duchowe oświecenia i pocieszenia, uznając, że pochodzą od dobrego ducha. Przecież były to święte myśli i pocieszenia duchowe – po cóż zatem jeszcze rozeznawać? Jednak stopniowo zaczął w to powątpiewać. Owe duchowe oświecenia i pocieszenia, mimo że święte, powodowały, że tracił czas przeznaczony na sen, którego i tak miał niewiele, co pociągało za sobą oczywiste negatywne skutki. Zastanawiając się nad tymi doświadczeniami, Ignacy doszedł do wniosku, że nie mogą one pochodzić od dobrego ducha. Nigdy nie kwestionował autentycznej dobroci i świętości tych wieczornych doświadczeń duchowych; jego rozeznanie opierało się raczej na czymś zewnętrznym wobec ich treści: na ich ostatecznych, obiektywnych konsekwencjach.
Szkody, do jakich z ludzkiego i z duchowego punktu widzenia ostatecznie musiałyby doprowadzić, nie mogą być zamierzone przez Boga. Ignacy pojął zatem, że te duchowe oświecenia i pocieszenia nie mogą być dziełem dobrego ducha, i odrzucił je.
Minęły kolejne trzy lata duchowej pielgrzymki świętego Ignacego, lata nieustannych poszukiwań i wzrastania. Ignacy wrócił z Jerozolimy do Barcelony i tam rozpoczął studia, które miały pomóc mu lepiej odpowiadać na Boże wezwanie do służby (musiał ukończyć teologię, aby mógł nauczać, nie wzbudzając podejrzeń Inkwizycji). Gdy próbował uczyć się łaciny, coś hamowało jego postępy w nauce. O doświadczeniu tym mówił tak: „z wielką pilnością rozpoczął naukę. Przeszkadzała mu w tym jedna rzecz – kiedy bowiem zaczynał się uczyć na pamięć, jak to jest konieczne w początkach gramatyki, nachodziły go nowe oświecenia w rzeczach duchowych i nowe w nich rozmiłowanie. A działo się to w taki sposób, że nie mógł się uczyć na pamięć; i choć walczył z tymi myślami, nie mógł ich odpędzić. Myśląc o tym częstokroć, tak sobie mówił: Ani kiedy się modlę, ani kiedy jestem na mszy, nie przychodzą mi te tak żywe oświecenia. I tak powoli doszedł do zrozumienia, że to, czego doświadczał, była to pokusa” (Autobiografia, 54-55).
Było to doświadczenie podobne do tego wcześniejszego, gdy jeszcze przebywał w Manresie. Ignacy był przekonany, że jest wolą Bożą, by studiował. Jednak gdy próbował uczyć się na pamięć rzeczy niezbędnych do opanowania języka, otrzymywał „nowe oświecenia w rzeczach duchowych i nowe rozmiłowanie” w Bogu. Mimo iż doświadczenia te rzeczywiście były źródłem duchowego oświecenia i radości, przeszkadzały mu w nauce. Podobnie jak w Manresie, doświadczenia te wielokrotnie się powtarzały. Także tym razem sytuacja początkowo nie była oczywista – jednak Ignacy „powoli” doszedł do duchowego zrozumienia ich natury. Również w tym przypadku, tak jak w Manresie, musiał wybrać pomiędzy autentycznie duchowymi oświeceniami i pocieszeniami – w których duchową naturę także nie wątpił – a związanymi z nimi obiektywnymi trudnościami: jeśli je przyjmie, przeszkodzi to jego postępom w nauce, o której wie, że jest zgodna z wolą Bożą i konieczna do tego, aby w przyszłości bez przeszkód mógł prowadzić działalność duszpasterską.
Wątpliwości potęgowała dalsza refleksja, również związana z kwestiami zewnętrznymi wobec samych doświadczeń: podobne nieodparte oświecenia duchowe nie pojawiały się ani podczas modlitwy, ani w czasie Mszy świętej, a więc w czasie, kiedy nie mogłyby one powodować wspomnianych obiektywnych trudności. Doszedł zatem do wniosku, że należy odrzucić owe duchowe oświecenia i doznania radości: w ten sposób „powoli doszedł do zrozumienia, że to była pokusa”.
Podobnie jak w Manresie, rozstrzygającym czynnikiem nie była tu treść doświadczenia duchowego i samo rozmiłowanie w Bogu. Uświadomiwszy to sobie, Ignacy zdecydowanie odrzucił „nowe oświecenia w rzeczach duchowych i nowe w nich rozmiłowanie”, postanawiając skupić się na nauce łaciny. Kiedy później, w czasie studiów w Paryżu, znów pojawiło się analogiczne doświadczenie, Ignacy tym razem już bez zastanowienia zareagował na nie w taki sam sposób, ponieważ nie każde duchowe pocieszenie pochodzi od dobrego ducha, a czasami wręcz przeciwnie – jest ono pokusą, która w zamian za chwilowe przyjemności, oddala nas od celu i nie pozwala osiągnąć tych zamierzonych i właściwych owoców naszej pracy.
Tekst inspirowany fragmentem książki: Timothy M. Gallagher OMV, Pocieszenie duchowe. Św. Ignacy uczy, jak lepiej rozeznawać duchy, Wydawnictwo WAM 2016.
Skomentuj artykuł