Detronizować instytucję, by intronizować Chrystusa?
"Kiedy sobie przypomnę atmosferę z jesiennych protestów roku 2020, skierowanych także przeciwko Kościołowi, to było w tym znamię jakiegoś masowego odrzucenia, bolesne znamię masowej detronizacji. Jeśli w minionych wiekach plaga, zaraza, czarna śmierć czy inny powszechny kataklizm prowokowały do zwrócenia się ku Bogu, to - trzeba jasno powiedzieć - pandemia nie zrodziła religijnego zwrotu. Co więcej, stała się katalizatorem odejścia. Ale odejścia od czego i od kogo? Od Boga?" - pyta ks. Andrzej Draguła w książce "Bóg incognito".
Jak nazwać ten moment? Czym dokładnie jest to wydarzenie, które staje u początku Niedzieli Palmowej? Elekcja Jezusa na króla? Plebiscyt? Spontaniczne wyjście na ulicę Jego zwolenników? Odwołanie się do woli ludu, wszak vox populi, vox Dei?. Bardzo często w ikonograficznych wyobrażeniach tego momentu Jezus ukazany jest w pobliżu bramy miejskiej, którą właśnie przekroczył, przez którą przed chwilą wszedł do miasta. I robi to świadomie. Ten wjazd to typowy zwyczaj intronizacyjny, który był popularny wśród władców tamtego czasu. Prototypem może tu być powrót cesarza ze zwycięskiej wyprawy do Rzymu, na którą to okoliczność budowano łuki tryumfalne. To oczywiste, że bramy miasta władca winien przekraczać wierzchem, na koniu. Pieszo i boso prowadziło się jeńców, zbrodniarzy, pokutników. Cesarze, królowie i książęta wjeżdżali do miasta na koniu, często na białym, a czasami - jak u Słowian - na pstrokatym, z czego - być może - wzięło się powiedzenie, iż łaska pańska na pstrym koniu jeździ. W późniejszych czasach obrzęd ten nazwano adventus regis - "przybycie króla". Przyjrzyjmy się z bliska takiemu jednemu wjazdowi królewskiemu. Kiedy 18 stycznia 1649 roku król Jan Kazimierz wjeżdżał do Krakowa, przy kościele św. Floriana czekali na niego profesorowie Akademii Krakowskiej. Zanim rektor Jakub z Uścia wygłosił powitalną orację, dwaj poprzedzający go pedlowie z berłami skłonili się przed królem. Po powitaniu przez rektora król wjechał do Bramy Floriańskiej, gdzie z karety przesiadł się na czarnego, neapolitańskiego konia, którego grzywa w różne kitniki po cudzoziemsku przeplatana była. A potem na koniu i pod baldachimem na Rynek, do katedry, na Wawel. Czy trzeba dodawać, że adventus regis Jezusa do Jerozolimy był dużo skromniejszy, ale przecież - stosownie do okoliczności i możliwości - równie pyszny? Ścielone płaszcze i gałęzie miały zakryć nagość ziemi, stając się tym samym prototypami uroczystych dywanów, najczęściej purpurowych, bo lepiej symbolizujących bogactwo i władzę.
Między obydwoma królewskimi wjazdami, prócz oczywistej różnicy w godności króla, trudno nie dostrzec dwóch innych różnic. Po pierwsze, wierzchowiec. Nie na koniu Jezus wjeżdża do Jerozolimy, ale na ośle, na zwierzęciu, które do dzisiaj nie ma dobrej prasy. To było zwierzę przeznaczone do pracy fizycznej, pociągowe, transportowe, ani reprezentacyjne, ani też zbytnio bojowe czy bitne. Mesjasz, o którym prorok Zachariasz mówił, iż ma wjechać na oślicy (por. Za 9,9), swój tryumfalny marsz przez Jerozolimę czyni manifestacją łagodności, pokoju i pokory. I jeszcze: to nie jest król wjeżdżający po bitwie, jak to było w przypadku tryumfalnych wjazdów królów czy cesarzy. To król dopiero przed walką. Tym aktem Jezus rozpoczyna swoją agonię, a może lepiej - agon, czyli walkę, zmaganie, tę walkę, której istotnym elementem będzie wybór i odrzucenie. I tutaj jest druga różnica, która mogłaby nam umknąć. To nie była wolna elekcja ludu, wybór na króla, intronizacja będąca wyrazem woli tłumu. Tłum wyrazi swą wolę już za kilka dni. To świadoma prowokacja ze strony Jezusa. To On zarządza intronizację. On wybiera osła, na którym wjedzie. On wyznacza termin wjazdu. Jezus prowokuje swoich uczniów do reakcji, do publicznego opowiedzenia się za Nim, do okazania Mu czci jako królowi. Święty Mateusz dopowie, że na ten widok "poruszyło się całe miasto" (Mt 21,10), a na żądanie faryzeuszy, by Jego uczniowie umilkli, Jezus powiedział: ":jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą" (Łk 19,40).
Od samego początku publicznej działalności Jezus jest przedmiotem wyboru i odrzucenia. Od chwili, gdy chcieli Go wyrzucić z miasta Jego ziomkowie, aż do momentu, gdy Żydzi zawołają: "Nie tego, lecz Barabasza!" (J 18,40). Wybór i odrzucenie Jezusa dokonują się nie tylko we wnętrzu człowieka, ale mają także wymiar zewnętrzny, publiczny i zdarza się, że są wołaniem, a nawet przemocą. Kiedy sobie przypomnę atmosferę z jesiennych protestów roku 2020, skierowanych także przeciwko Kościołowi, to było w tym znamię jakiegoś masowego odrzucenia, bolesne znamię masowej detronizacji. Jeśli w minionych wiekach plaga, zaraza, czarna śmierć czy inny powszechny kataklizm prowokowały do zwrócenia się ku Bogu, to - trzeba jasno powiedzieć - pandemia nie zrodziła religijnego zwrotu. Co więcej, stała się katalizatorem odejścia. Ale odejścia od czego i od kogo? Od Boga?
Być może nie była to jednak detronizacja samego Jezusa, ale raczej detronizacja Kościoła. Być może w jakimś sensie był to akt konieczny, choć bolesny? Może trzeba detronizacji Kościoła jako instytucji, aby można było ujrzeć w całej pełni prawdziwą intronizację Jezusa - tę na ośle, a potem w koronie cierniowej? Czy nie ten sam mechanizm możemy odczytać w Jezusowej zapowiedzi zburzenia świątyni jerozolimskiej? To jakaś radykalna detronizacja instytucji religijnej - "zburzcie tę świątynię" (J 2,19) - która jest jednocześnie wywyższeniem Boga - "Ja […] wzniosę ją na nowo" (J 2,19). A "mówił o świątyni swojego ciała" (J 1,21). W tym kontekście bardzo interesujący jest fakt, że król Jagiełło swój adventus regis - czy to po zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem, czy to powracając z Rusi Kijowskiej - odbył pieszo, in modo peregrino. Przy bramie miasta Krakowa zszedł z konia i dołączył do procesji, które wyruszyły mu naprzeciw. Była to bardziej pielgrzymka do świętych miejsc, ad limina sanctorum, niż uroczysty wjazd tryumfalny. Pątnik wszak idzie pieszo.
Wróćmy raz jeszcze do Jana Kazimierza. Kiedy król wjeżdżał na rynek "przy blasku tysięcznych pochodni jarzących, zaczęto bić z działa na Zamku […], ledwo się o północy w mieście uciszyli - pisał kronikarz o uroczystym wjeździe Jana Kazimierza. Dzisiaj nie wjeżdża król, który by oczekiwał salw, rac, sztucznych ogni, tudzież konnicy czy baldachimu. Wjedzie na ośle i będzie czekał na skutki tej prowokacji. Jakie wzniesiemy okrzyki? Będziemy wołać "Hosanna"? Będziemy uciszać wołających? Milczeć będziemy? Jak zareagują kamienie, które wołają tylko wtedy, gdy milknie człowiek? Czy będą musiały wołać? Ale jest taki tekst, który przynosi pociechę. Bo jak się kończy opis wjazdu Jezusa do Jerozolimy u Jana?
"Faryzeusze zaś mówili jeden do drugiego: «Widzicie, że nic nie zyskujecie? Patrz - świat poszedł za Nim»" (J 12,19). Czy jesteśmy częścią tego świata?
Skomentuj artykuł