"Droga do radości". Rady, które trafiają w zakamarki duszy
Od wczoraj mamy w kalendarzu Wielki Post, kolejny w naszym życiu. Czas niezwykle trudny, bo pełen niepokoju, wojny, poczucia bezsilności. Bycia w miejscu, w którym tak bardzo nie chcielibyśmy być. Po prostu, po ludzku. Czas, gdy serce bije w nierównym rytmie, bo tyle w nim trosk i niepokoju.
Nie ma łatwych recept. Nie ma rozwiązań uszytych jedną miarą dla wszystkich. Staję tu, teraz, taka, jaka jestem. Czuję, że chcę żyć. Nie tylko w wymiarze fizycznym. Moje serce też chce żyć. Szukam miejsc i przestrzeni, by móc nabrać sił, spojrzeć na siebie i otaczające zewsząd troski inaczej, spotkać Boga. Dlatego chcę sięgać po to, co jest dziś możliwe – po książki.
Kiedy usłyszałam pierwszy raz o książce s. Mary David OSB "Droga do radości", pomyślałam, że skoro autorka jest benedyktynką, to niewiele treści wniesie do mojego życia – wszak jestem żoną, mamą. Osobą, która żyje w świecie i przesiąknięta jest jego hałasem, troskami. Moje wyobrażenie na szczęście okazało się mylne.
Mimo tego, że ta publikacja jest zbiorem myśli i wskazówek dla nowicjuszek, bardzo się w niej odnalazłam. Nie ma tu żargonu przewielebności, benedyktynka mówi bardzo bezpośrednio, prostym językiem. Mówi jednak tak, że to, co z pozoru ludzkie i nijakie, zlewa się z sacrum. Jest tym czymś, co zatrzymuje pęd. W jakiś sposób pozostaje nienazwane, bo tak naprawdę każdy z nas ma w sobie przestrzenie, które nazwać musi w sobie sam.
A zatem radość, o której mówimy, to nie emocja; to decyzja o ulokowaniu szczęścia tam, dokąd ono przynależy, obstawanie przy tym, co prawdziwe i rzeczywiste, bez względu na to, czy tak czujemy, czy też nie. Słońce świeci także w pochmurny dzień; w danym momencie możemy nie dostrzegać światła, ale wiemy, że ono tam jest. Doświadczyliśmy go już kiedyś i czasami to musi wystarczyć. Musimy po prostu kochać, działać, modlić się i pracować w świetle tej prawdy.
str. 26
Autorka pisze o rzeczach pozornie prostych – o skarbie Kościoła jakim są sakramenty, o wytrwałości i rutynie, która ratuje nas od ciągłego ściągania w dół – przy pomocy jaką daje nam wiara i modlitwa. Opisuje też coś, co dziś może być dla nas bardzo trudne - wewnętrzną wolność i to, że do nas należy wybór tego, jak działają na nas zewnętrzne okoliczności.
Można powiedzieć – czcze gadanie. Co jakaś siostra wie o życiu i jego trudnościach, szczególnie teraz, gdy za naszą granicą wybuchają bomby? Publikacja na samym końcu pokazuje historię benedyktynki. Kobiety wykształconej, która wybrała swoją drogę życia bardzo świadomie, odnalazła i spełniała się w tym, co światu wydawać by się mogło ucieczką, przestrzenią bez wartości.
Opisuje walkę z nowotworem, która była udziałem autorki. Pokazuje jaką postawę przyjęła s. Mary – nie tylko w chwili usłyszenia diagnozy i tego, że ktoś wcześniej postawił ją źle, co miało prawo budzić zawód, gniew, zgorzknienie, nienawiść. Obudziło jednak jeszcze większą ufność i miłość do ludzi, którym benedyktynka chciała służyć do samego końca, nawet w ostatnich dniach życia, które kawałek po kawałku zabierał nowotwór, przynosząc niewyobrażalne cierpienie.
Co ta książka może nam dać dziś? Dlaczego warto po nią sięgnąć wchodząc w Wielki Post?
Ta publikacja pozwala się zatrzymać, spojrzeć trochę inaczej. Daje wiele duchowych wskazówek, które mogą być bardzo dobrym startem w Wielki Post, w czas nawrócenia i zatrzymania się w codziennym pędzie. Pokazuje gdzie i jak szukać szczęścia i robi to bardzo konkretnie. Nie ma tutaj miejsca na moralizatorstwo i naciągane teorie. To czysta wiara, pełna życiowego doświadczenia. Cenne rady, które trafiają w takie zakamarki duszy, których w sobie na co dzień nie dostrzegamy, pędząc od zadania do zadania, do troski do bólu i lęku.
Jeśli potrzebujesz zatrzymać się, odetchnąć, spojrzeć głębiej, zobaczyć inaczej swoją wiarę, codzienne zmagania – s. Mary David wydaje się być odpowiednią osobą na towarzyszenie w tym czasie. Polecam!
Skomentuj artykuł