Co zrobić żeby nie nudzić się w kościele? Czy tzw. „churching”, czyli szukanie najlepszego nabożeństwa poza własną parafią jest dobrym pomysłem? Czy to prawda, że osoba prawdziwie wierząca nie jest znużona podczas Mszy św.? – na te i na inne pytania odpowiedział w rozmowie z KAI o. Paweł Kowalski SJ, który jest jednym z duchownych udzielających się na m.in. TikToku, Youtubie oraz Instagramie.
KAI: Wielu młodych ludzi narzeka na monotonię Mszy św., zresztą nie tylko młodych. Co zrobić, żeby nie nudzić się w kościele?
Gdy pracowałem ze studentami w Gdańsku zauważyłem, że nie zawsze jest tak, że młodzi szukają rozrywki. Bardziej interesuje ich głębia. Chodzi więc o to, żeby pomóc sobie tak przeżywać to wydarzenie, aby ono karmiło naszą wiarę. Dlatego jest we mnie jakiś sprzeciw, gdy myślę, że celem zaangażowania duszpasterskiego miałoby być zabawianie uczestników. Pytanie, co nam może pomóc skupić się na liturgii? Mnie najlepiej uczestniczy się, gdy kościół jest raczej ascetyczny lub nawet surowy, choć wiem że inni wolą przestrzeń, która np. kipi barokiem. Osobiście bardzo lubię też, gdy Eucharystia angażuje możliwie wszystkie nasze zmysły. Podążamy wzrokiem za tym, co dzieje się przy ołtarzu, słyszymy piękny śpiew, czujemy zapach kadzidła. A na koniec Mszy angażujemy smak – bo przecież idziemy do komunii. Kiedyś przez parę niedziel ogłaszałem, że jeżeli ktoś by chciał służyć do ołtarza, albo czytać czytania, to niech się zgłosi do zakrystii. Zaczęli więc przychodzić panowie, którzy przypomnieli sobie, że byli kiedyś ministrantami. Zgłosili się muzycy, którzy chętnie zaśpiewają psalm, a i paru lektorów się znalazło. Praktyka pokazuje, że ludzie, którzy traktują Mszę bardziej jako wspólną celebrację, a nie spektakl w teatrze, na pewno zyskują więcej.
KAI: Czy to prawda, że osoba prawdziwie wierząca w Boga nie nudzi się podczas Mszy?
Nie jestem do tego przekonany. Staram się wierzyć ze wszystkich moich sił, a jednocześnie zdarza się, że na Mszy przysypiam. Pamiętam, jak na jednej Mszy pielgrzymkowej, po pół godzinie kazania, biskup zaczyna mówić coraz ciszej i ciszej... w pewnym momencie zamilkł... po chwili wyszeptał: „pierwsze rzędy już śpią... chyba trzeba kończyć... a powiedzcie, czy wy jeszcze... wierzycie w Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi?”. Ludzie się przebudzili i zakrzyknęli: „Wierzymy!”. [śmiech]
KAI: Myślę, że na poziomie deklaratywnym wszyscy obecni w Kościele przyznają, że wierzą w Boga. Jak rozbudzić w sobie wiarę na tyle, by czerpać radość z uczestniczenia w Eucharystii?
Kluczowe jest uświadomienie sobie, jaki jest jej cel. O tym informują nas np. teksty samej Mszy świętej. Można tam na przykład usłyszeć: „okaż nam swoje miłosierdzie, odpuść grzechy, które niepokoją nasze sumienia, i udziel nam również tego, o co nie ośmielamy się prosić”, lub też: „Wszechmogący Boże, spraw, aby udział w tym Sakramencie zaspokoił głód i pragnienie naszej duszy i przemienił nas w Chrystusa, którego przyjmujemy”. Gdy człowiek w to się wczyta, może mu się zakręcić w głowie, bowiem jest to dosyć bezczelna modlitwa, sama jednak liturgia nas naprowadza na to, o co w niej chodzi. Jedna z moich ulubionych modlitw eucharystycznych mówi: „spraw, aby wszyscy, którzy będą spożywali ten sam Chleb i pili z jednego Kielicha, zostali przez Ducha Świętego złączeni w jedno ciało i stali się w Chrystusie żywą ofiarą ku Twojej chwale”. Sensem Mszy świętej jest przemienienie nas w Chrystusa.
KAI: Jak ocenia Ojciec tzw. „churching”, czyli szukanie najlepszego nabożeństwa poza własną parafią?
Przyznam się bez bicia. Gdy ktoś mówi, że ma problem z liturgią w swoim kościele parafialnym, to radzę mu, żeby poszukał kościoła, w którym będzie w stanie lepiej się odnaleźć. Dotychczas nasze życie wiary było podporządkowane parafii. Mam nieodparte wrażenie, że dziś, przy dużych ułatwieniach komunikacyjnych, bardziej niż dostępność liturgii, liczy się jej charyzmatyczność, czyli poszukiwanie relacji z Chrystusem. W zasadzie mówi o tym też papież Franciszek. Używa dosyć enigmatycznego stwierdzenia „czas przewyższa przestrzeń”. Obowiązek parafialny, a więc obowiązek uczestnictwa w Eucharystii tam, gdzie mieszkam, to podejście przestrzenne. Poszukiwanie Ducha, to perspektywa czasu, a więc drogi konkretnego człowieka do Boga. Churching wydaje mi się, że to poszukiwanie tego, co bardziej karmi ducha.
KAI: Jakie widzi Ojciec minusy i plusy tego zjawiska?
Plusem na pewno mogłoby być odnalezienie wspólnoty. Chodzi więc o pomoc w drodze do Chrystusa, ale i zaangażowanie w aktywne budowanie Kościoła. Czasem mówi się, że „ludzie głosują nogami”, a więc jeżeli ksiądz widzi, że jego kościół świeci pustkami, a u sąsiadów wierni nie mogą się pomieścić w ławkach, to jest to dla niego jasny komunikat, że coś jest u niego nie tak. Bardzo by było złe, jeżeli by wprowadzał wtedy strukturalne mechanizmy, które miałyby ludzi przymusić do obecności w jego parafii. Minusem churchingu jest bez wątpienia osłabienie relacji z kościołem lokalnym. Jakby nie patrzeć, to, że dany kościół jest blisko, niejednokrotnie bardzo pomaga w działaniu. Kiedyś asystowałem przy Kręgu Domowego Kościoła, czyli wspólnocie małżeństw, które spotykają się po domach raz na miesiąc, na radosnym dzieleniu się życiem. Teoretycznie powinno się to odbywać w ramach parafii. W pewnym momencie stawało się to coraz trudniejsze, gdyż rodziny po prostu się przeprowadzały, a czasem dojazdy zajmowały więcej czasu niż samo spotkanie. Bliska odległość bardzo pomaga w uczestnictwie. W churchingu istnieje też ryzyko niezdrowej rywalizacji i prześcigania się między kościołami na różne aktywności, które miałyby przyciągnąć ludzi.
KAI: Może zna Ojciec jakąś przystępną lekturę, która pomogłaby zrozumieć istotę Eucharystii?
To może będzie trochę niestandardowe, ale bardzo polecam po prostu same teksty Mszy świętej. Na Internecie istnieje strona pallotyńska. Tam można znaleźć pełną wiedzę o Mszy świętej. Bardzo lubię zaczytywać się w tych tekstach i spędzać z nimi czas na mojej osobistej modlitwie.
KAI: Co powiedziałby Ojciec osobie, która przestała uczestniczyć w niedzielnej Mszy świętej?
Dla mnie byłoby istotne usłyszeć, jak to się stało, że przestała uczestniczyć. Czasami są to historie związane z jakimś rozczarowaniem, kryzysem wiary czy też zranieniem. Jeżeli byłoby w niej pragnienie, żeby udać się w drogę poszukiwania Pana Boga i jakiegoś może nawet powrotu do Mszy świętej, to mógłbym zaproponować jakąś pomoc na tej drodze. Tak czy inaczej, jestem pewien, że pouczanie i moralizowanie to droga donikąd. Do Boga dużo bardziej pociąga nas Jego Miłość, a nie strach czy poczucie obowiązku.
Skomentuj artykuł