Kiedy zaczęły się dziać pierwsze cuda eucharystyczne - nie wiemy. Od 790 r. zanotowano ich około 130. Wiele z nich funkcjonuje w tradycji i nigdy nie zostało oficjalnie przez Kościół potwierdzonych.
Choć po wydarzeniach w Sokółce i Legnicy skłonni jesteśmy cuda eucharystyczne kojarzyć ściśle z fizyczną i widzialną gołym okiem przemianą chleba w Ciało, a wina w Krew, ich rzeczywistość jest dużo bogatsza.
Cuda bezkrwawe
W 1604 r. we włoskim Mogoro do Komunii w wielkanocny poniedziałek przystąpili dwaj mężczyźni, znani z rozwiązłego trybu życia. Wprawdzie zdziwiony proboszcz Komunii im udzielił, ale ci natychmiast ją wypluli, jakby parzyła ich w język i w popłochu wybiegli z kościoła. Hostie zebrano z ziemi i zgodnie z przepisami umyto posadzkę - a im bardziej ją szorowano, tym wyraźniejsze stawały się na niej odbite dwa ślady, widoczne w kościele do dzisiaj.
Również w Wielkanoc 1254 r. w Douai we Francji ksiądz przez nieuwagę upuścił konsekrowaną hostię. Gdy przyklęknął, aby ją podnieść, ona sama uniosła się i spoczęła na puryfikaterzu. Po chwili w jej miejscu pojawiło się przepiękne Dziecko, widziane również przez wiernych, obecnych na Mszy św.
W 1882 r. w Bordeaux, w domu Pań z Loreto kapłan odprawiał nabożeństwo z wystawieniem Najświętszego Sakramentu. Gdy spojrzał na monstrancję, zobaczył w niej twarz Jezusa "jakby na obrazie, z tym, że obraz był żywy". Przekonany był, że doświadczył iluzji. Później okazało się, że ten sam obraz widział ministrant i siostry obecne na nabożeństwie.
W 1867 r. w Dubnej trwało czterdziestogodzinne nabożeństwo. W jego trakcie wierni zobaczyli najpierw świetliste promienie, które wystrzeliwały z hostii, a zaraz potem twarz Zbawiciela. Cud trwał do końca nabożeństwa i widoczny był dla wszystkich, którzy tłumnie podchodzili go oglądać.
Mięsień i krew
Zwykle cud eucharystyczny polega jednak na tym, że pojawia się krew. Najlepiej opisany w literaturze przypadek cudu eucharystycznego, gdzie możliwe było dokładne przebadanie substancji, miał miejsce w 750 r. we włoskim Lanciano. Benedyktyński mnich, który wątpił, że chleb i wino rzeczywiście stają się Ciałem i Krwią Chrystusa, po słowach konsekracji zauważył, że hostia stała się kawałkiem ludzkiego ciała, a wino krwią. Uzyskanych substancji nie można było wówczas poddać takim badaniom, jakimi dysponujemy dzisiaj, ale mnisi zważyli krew, która zdążyła zamienić się w pięć nieregularnych grudek.
Okazało się, że jedna bryłka ważyła tyle samo, co wszystkie razem wzięte, a dwie dokładnie tyle, co trzy. Hostię i bryłki przez wieki otaczano czcią. Dopiero w roku 1970 oddano je do badania profesorom z Arezzo i Sieny. Na przestrzeni wieków ciało zamknięte w nieszczelnym pojemniku prawie zanikło, a krew straciła niezwykłe właściwości związane z wagą. Na podstawie badań histologicznych (prowadzonych pod mikroskopem) udało się jednak stwierdzić, że fragment ciała stanowi prążkowaną tkankę ścianki sercowej człowieka. Badanie hematologiczne wykazało, że krew jest bez wątpienia krwią, a zawarte w niej proteiny są podzielone normalnie, jak w świeżej krwi. Zarówno ciało, jak i krew należą do grupy AB.
Takie zachowanie protein i minerałów w tkankach nie jest czymś absolutnie wyjątkowym, naukowcom udawało się je odnaleźć w zmumifikowanych ciałach sprzed pięciu tysięcy lat. W tkankach z Lanciano nie ma jednak śladu żadnej substancji konserwującej, choć one same, przebywając przez wieki w zmiennych warunkach, dawno powinny ulec zniszczeniu.
Swoją komisję w tej sprawie powołała również Światowa Organizacja Zdrowia. Jej eksperci przez 15 miesięcy przeprowadzili pół tysiąca badań, które zakończyły się konkluzją, że ciało i krew są dokładnie takimi, jakby pobrano je tego dnia od osoby żyjącej, a nauka, świadoma swoich ograniczeń, zatrzymuje się wobec niemożliwości wyjaśnienia tego zjawiska.
DNA Jezusa?
Od lat 70. XX w. zmieniły się techniki badań, wzrosła wiedza, rośnie też ludzki sceptycyzm wobec wydarzeń nadzwyczajnych. Nic dziwnego, że pojawiające się na hostiach w Sokółce czy Legnicy czerwone plamy najpierw stają się przedmiotem szczegółowych ekspertyz, a dopiero potem o wydarzeniu informowani są wierni.
Bp Zbigniew Kiernikowski z Legnicy w wydanym niedawno oświadczeniu napisał, że w histopatologicznym obrazie czerwonej tkanki na hostii, stwierdzono pofragmentowane części mięśnia poprzecznie prążkowanego, najbardziej podobnego do mięśnia sercowego ze zmianami, które towarzyszą agonii, a badania genetyczne wskazują na ludzkie pochodzenie tkanki.
Język prowadzących badania ekspertów już tak jednoznaczny nie był: świadomi swoich ograniczeń przyznawali, że wielu rzeczy nie są w stanie wyjaśnić. Naukowcy z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu mieli wątpliwości co do pochodzenia tkanek - przyznawali tylko, że trudny do identyfikacji obraz przypomina nieco tkankę serca. Stanowczo stwierdzili natomiast, że nie znaleźli w nich ludzkiego DNA. Dopiero w trakcie drugich badań w Pomorskim Uniwersytecie Medycznym w Szczecinie nie tylko potwierdzono obecność tkanki przypominającej tkankę sercową, ale i śladowych szczątków, które mogą być ludzkim DNA. Naukowcy z Wrocławia kwestionują zwłaszcza to ostatnie i zarzucają, że próbki mogły zostać przypadkowo zanieczyszczone w trakcie transportu.
Krew czy bakteria?
Prostym rozwiązaniem zagadki przebarwień, chętnie podawanym przez sceptyków, mogłaby być bakteria Serratia marcescens, czyli pałeczka krwawa. Bakteria ta żywi się skrobią (która jest głównym składnikiem hostii), rozwija się w wilgotnym środowisku (hostię umieszczono w wodzie) i pokrywa karmiące ją podłoże czerwonym, nierozpuszczalnym w wodzie barwnikiem (krwawa plama znajduje się wyłącznie na hostii, nie zabarwiając wody). W historii rzeczywiście zdarzało się, że skutki skażenia tą bakterią brano za cud eucharystyczny. O krwawym chlebie mówił już Pitagoras, posłużył on też jako zapowiedź klęski wrogów Aleksandrowi Macedońskiemu. Dziś trudno sobie wyobrazić, by odpowiedzialny i doświadczony naukowiec, mający do dyspozycji precyzyjne narzędzia, pomylił komórki Serratia marcescens z dużo większymi komórkami ludzkimi. Zresztą ostateczna weryfikacja jest prosta - wystarczy zrobić posiew z próbki materiału biologicznego, umieszczając go podłożu hodowlanym w sterylnych i sprzyjających wzrostowi warunkach, a potem poczekać, co wyrośnie. Wprawdzie w komunikacie biskupa legnickiego nie ma mowy o posiewie, ale trudno sobie wyobrazić, by podczas poważnych badań naukowcy pominęli badanie tak podstawowe.
Gdy cuda się nie dzieją
Właściwe, czyli pozbawione elementu sensacji podejście do eucharystycznych cudów zdaje się pokazywać wydarzenie w prywatnej kaplicy Jana Pawła II. W 1984 r. podczas Mszy św. dla pielgrzymów z Azji papież udzielał Komunii pewnej Koreance, gdy hostia stała się widzialnym kawałkiem ludzkiego ciała. Jan Paweł II w milczeniu pobłogosławił kobietę, a potem spokojnie kontynuował rozdawanie Komunii.
Udowodnienie cudu jest niemożliwe. Udowadniać trzeba raczej, że dane wydarzenie cudem nie jest. Cierpliwie i starannie odpowiadać na zastrzeżenia sceptyków. Do komisji ekspertów powoływać ludzi jak najmniej emocjonalnie związanych z tematem. Nigdy wreszcie nie dochodzić do wniosku, że dodatkowe czy bardziej szczegółowe badania nie są już konieczne. Jeśli rzeczywiście cud się wydarzył - nie zdoła go podważyć żaden sceptyk i żadne badanie. Jeśli zaś uda się go podważyć, znaczy że był fałszywy i lepiej o nim zapomnieć, niż narazić się na śmieszność i utratę wiarygodności.
Na razie rośnie pobożność ludzi i ich miłość do Eucharystii, i już samo to jest eucharystycznym cudem. Jednak "właściwym miejscem dla wiary nie jest cud, ale nieobecność cudu - pisze ks. Tomasz Halik. - Wiara staje się prawdziwie wiarą tam, gdzie cuda (nawet gdybyśmy ich gorąco pragnęli) się nie dzieją. Prawdziwym wyzwaniem dla wiary jest raczej odwrotność cudu; sytuacja, w której sprawy toczą się w przeciwnym kierunku, niż byśmy to sobie wyobrażali i życzyli. Dopiero wtedy stoimy na skrzyżowaniu decyzji, czy skłonić się ku wierze, że «Boga nie ma» albo że człowiek jest Mu obojętny - czy też zrozumieć, iż najwłaściwszą szansą dla owego «kryzysu religijnego» byłoby otwarcie się naprawdę, że Bóg jest całkiem inny, niż wyobrażaliśmy Go sobie do tej pory".
Skomentuj artykuł