Droga wyboru życiowego powołania czy też podejmowania szczegółowych decyzji na już wybranej drodze, które czasem określa się powołaniem w powołaniu, domaga się współpracy z łaską Boga.
Bez Jego pomocy moja decyzja może się okazać niezgodna z wolą Tego, Który mnie powołuje i nie stanie się drogą do szczęścia. Od czego to zależy? Odpowiedź na to pytanie znajdziemy w tekstach biblijnych:
Historia uczniów Jezusa
O zmierzchu uczniowie Jego zeszli nad jezioro i wsiadłszy do łodzi przeprawili się przez nie do Kafarnaum. Nastały już ciemności, a Jezus jeszcze do nich nie przyszedł; jezioro burzyło się od silnego wiatru. Gdy upłynęli około dwudziestu pięciu lub trzydziestu stadiów, ujrzeli Jezusa kroczącego po jeziorze i zbliżającego się do łodzi. I przestraszyli się. On zaś rzekł do nich: To Ja jestem, nie bójcie się! Chcieli Go zabrać do łodzi, ale łódź znalazła się natychmiast przy brzegu, do którego zdążali. (J 6,16-21; por. Mt 14,22-33; Mk 6,45-52)
Dla uczniów Jezusa, których większość była rybakami (por. Mk 1,16-20), znajomość Jeziora Galilejskiego oraz zasad, jakie trzeba było stosować przy żeglowaniu po nim, była podstawową wiedzą konieczna do wykonywania zawodu. Nawet ciemności nie powinny stanowić przeszkody, gdyż jako wychowani na tym jeziorze, doskonale potrafili się po nim poruszać. Jedynym utrudnieniem było może to, że na jeziorze pojawiły się silne fale, z którymi trzeba było walczyć, aby płynąć obranym wcześniej kursem ku Kafarnaum (por. J 6,17) czy Betsaidzie (por. Mk 6,45).
Zapewne lęk i niepewność wdarły się do ich serc, gdy zaczęli doświadczać własnej ludzkiej bezradności wobec siły przyrody, wobec przeciwności, jakie zaczęły się pojawiać, jak wtedy kiedy płynęli z Jezusem a On spał w łodzi (por. Mk 4,35-41).
Ewangeliści Mateusz i Marek jednak dodają ważny szczegół, że Jezus odprawiwszy swoich uczniów, sam udał się na miejsce ustronne na modlitwę (por. Mt 14,22-23; Mk 6,46-47). Mimo fizycznej nieobecności Jezus widzi ich ludzkie wysiłki, jakie czynią przy wiosłowaniu – można powiedzieć, że stale im towarzyszy (por. Mk 6,48).
Niespodzianką tej nocy stał się jednak sposób, w jaki Jezus do nich dołączył. Poczuli lęk, gdyż nie była to normalna sytuacja. Ewangeliści notują, że uczniowie ze strachu krzyknęli (por. Mk 6,49; Mt 14,26).
Jezus wiedząc, co dzieje się w ich sercach, mówi do nich: „To Ja jestem, nie bójcie się” (J 6,20; por. Mt 14,27; Mk 6,50), by rozwiać wszelkie wątpliwości. U Jana i Marka historia kończy się zbiorowym doświadczeniem spotkania z Jezusem w życiu uczniów. Jednak Mateusz dodaje jeszcze historię osobistego spotkania, jaką przeżył Piotr (por. Mt 14,28-33).
Historia ta to w pewnym sensie sprawdzenie Jezusa, wystawienie Go na próbę. Piotr chce sprawdzić, czy to, czego jest świadkiem, rzeczywiście ma miejsce. Jezus spełnia prośbę Piotra i zaprasza go do wejścia na fale, by zobaczył do czego zdolny jest Bóg. Idąc po wodzie Piotr bardzo wyraźnie widzi potęgę Jezusa i może doświadczyć namacalnie Jego opieki i obecności.
Jednakże ta osobista historia to także doświadczenie kryzysu zaufania. Piotr idąc do Jezusa i stając obok niego, rozgląda się wokoło i widzi silny wiatr, który powoduje duże fale. I wtedy właśnie zaczyna tonąć, bo traci z oczu Jezusa. Na tyle jest jednak przytomny, że woła o pomoc: „Panie, ratuj mnie!” (Mt 14,30). Na odpowiedź Jezusa nie musi długo czekać, gdyż chwyta On Piotra za rękę i podnosi z fal jeziora. W tym momencie Jezus wypomina Piotrowi utratę zaufania i wiary: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary?” (Mt 14,31). Apostoł kolejny raz doświadcza własnej słabości i mocy Chrystusa.
Jednocześnie Ewangelista Jan zapisuje, że ma miejsce jeszcze jeden cud. Bez ludzkiego wysiłku łódź nagle znajduje się przy tym brzegu, do którego płynęli. W ten sposób zostają ocaleni od zatopienia w falach burzącego się jeziora. Wydaje się to być nagrodą za to, że byli gotowi przyjąć na pokład swojej łodzi Jezusa. Ewangeliści Marek i Mateusz dodają inne szczególne zjawisko - uciszenie się wiatru, kiedy Jezus znalazł się na pokładzie łodzi (por. Mk 6,51; Mt 14,32). I jak podaje Mateusz uczniowie widząc znaki, jakich Jezus dokonał w tym wydarzeniu, wyznają wiarę w Syna Bożego, upadając i oddając Mu pokłon (por. Mt 14,33).
Historia mojego życia
Słowo Boże, by było żywe i skuteczne (por. Hbr 4,12-13) musi dotykać w historii mojego życia tego, co tego życia najbardziej dotyczy. Jestem podobny do uczniów Chrystusa. Każdego dnia odtwarzam z góry określony rytuał codziennych zajęć i obowiązków. Czasem już tak bardzo przywykłem do tego, że idę przez to życie takim „owczym pędem”, znajdując swój tor w tym dzisiejszym „wyścigu szczurów”.
Dobrze znam swoje obowiązki, staram się je wypełnić jak najlepiej, choć może czasem wkrada się w nie już rutyna. Uważam nawet, że w moim życiu nic mnie nie może już zdziwić. Czy aby na pewno? Czy już nie raz doświadczyłem, że właśnie wtedy, kiedy czułem się najpewniejszy na mojej drodze, wtedy pojawiały się trudności? Ile to razy, kiedy byłem niemal pewny mojej decyzji pojawił się lęk, wątpliwości?
Te trudności, tak bardzo związane z codziennym życiem. Trudności związane z wyborem powołania życiowego, podjęcia konkretnej decyzji ważnej dla mnie lub innych. Trudności, które sprawiały, że moje plany życiowe legły w gruzach, jak misternie ułożony domek z kart – piękny, ale nietrwały. Trudności, które zmuszały do zaczynania wszystkiego od nowa. Zmuszały do szukania początków swojej życiowej drogi i wskazujące, że Bóg ma dla mnie inny plan niż ten, dla którego chciałem tylko Jego błogosławieństwa nie interesując się Jego opinią na temat tego planu.
Ile razy doświadczyłem ludzkiej bezradności? Ile czasem kosztowało mnie to wysiłku? Ile nieprzespanych nocy, kołatających się w głowie myśli, planów? Ile może nawet i łez wylanych tak cicho i po kryjomu? I miałem nieraz poczucie, że zostałem sam z tym wszystkim. Bez pomocnej dłoni człowieka, a jeszcze bardziej bez światła Boga.
To jednak tylko moje odczucie, gdyż On wciąż był przy mnie, choć może zakryty przede mną, jak przed uczniami idącymi do Emaus (por. Łk 24,13-35). Obecny i dający wskazówki, których może na początku nie chciałem zauważyć, bo nie pasowały do mojej wizji świata, przyszłości, która tak nagle runęła.
Jakże byłem wtedy zdziwiony Jego „wtargnięciem” w moje codzienne życie. Nie wiedziałem czy tak dzieje się naprawdę czy też jest to jakieś złudzenie, przed którym trzeba natychmiast uciec. Może wtedy krzyczałem pełen bezradności i braku zgody na Jego wolę i piękny plan, który przygotował dla mojego życia, jak to było w wypadku św. Augustyna.
Czy wtedy pomogły słowa Jezusa, wlewające w moje serce pokój? Czy potrafiłem usłyszeć: „Odwagi! Nie bój się! Jestem z Tobą”? Czy może, jak prorok wymawiałem się od tego, co On mi proponował (por. Jr 1,6)? Czy nie próbowałem wystawić Pana Boga na próbę?
Może ten etap mojej historii życia przypominał historię Piotra. Może w moim targowaniu się z Bogiem o mój los, o moją przyszłość, drogę powołania, stawiałem warunki. Jeśli to moja droga Boże, to… zdana matura, spotkania i miłość od pierwszego wejrzenia… Takie moje osobiste: „Jeśli to Ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie” (Mt 14,28).
Czy nie słyszałem wtedy pewnego głosu Jezusa? Czy nie widziałem wyciągniętej do mnie ręki, która zapraszała do wielkiej przygody mojego życia? Czy nie doświadczyłem znaków, które wskazywały, że właśnie na tej drodze życia, po podjęciu tej decyzji będę szczęśliwym człowiekiem i uczniem Jezusa?
A jednak tak często za chwilę pojawiały się wątpliwości. Miejsce spokoju i pokoju serca zajmowały ludzkie kalkulacje, widzenie świata, człowieka i Boga. I wtedy znów wszystko zaczęło wirować. To, co wydawało się stałe i niezmienne stawało się znów tylko ulotnym pragnieniem, sytuacją… I znów potrzebna była interwencja Jezusa, aby w tym wszystkim nie utonął, bym się nie pogubił, bym nie zmarnował swojego powołania, a co za tym idzie swojego życia (por. Łk 5,4-11).
Czy z tych historii wyciągnąłem jakieś wnioski na przyszłość? Czy one umocniły moją słabą wiarę, która stanęła w godzinie próby w czasie przeciwności? Czy przyjąłem na nowo Jezusa na pokład łodzi mojego życia? Czy z Nim chciałem wypłynąć na głębię?
Modlitwa
Panie Jezu Chryste!
Moja wiara w Twoją opiekę i pomoc tak często okazuje się krucha, kiedy waży się moja przyszłość. Tak często chcę ją budować na swój własny rachunek i według swoich własnych planów. Wtedy tracę Ciebie sprzed moich oczu i nagle grunt osuwa mi się pod nogami.
Naucz mnie, Panie, zawsze wpatrywać się w Twoje oczy pełne miłości. Spraw, abym zawsze chciał szukać Twojej a nie mojej woli. Abym zrozumiał, że wybory dokonane z Tobą, to dobre wybory prowadzące do prawdziwego szczęścia, choć czasem wydaje mi się, że ja mam lepsze plany.
Pomóż mi, Jezu, ugruntować moją wiarę w Ciebie, a swoje życie: przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, przeżywać z Tobą. Daj mi Twego Ducha, abym miał siłę do realizacji swojego życiowego powołania, a w kiedy stanę wobec konkretnych wyborów, abym miał odwagę do wybierania Ciebie każdego dnia.
Kieruj do mnie nieustannie Twoje słowa: „Nie lękaj się! Wypłyń na głębię!” i daj mi nieustannie odczuwać Twoją obecność i miłość zarówno w momentach trudnych, jak i radosnych.
Amen.
Skomentuj artykuł