Pytanie Jezusa jest pytaniem retorycznym, nie w znaczeniu oczekiwania konkretnej odpowiedzi, lecz ponieważ samo wskazuje, że Jezus ma zamiar na nie odpowiedzieć. Otóż zaraz mamy otrzymać przypowieść, którą będziemy musieli przemyśleć. Pytanie to ma nas przygotować na poważne przyjęcie tego, co Jezus zamierza nam powiedzieć. Pyta, aby zwrócić uwagę na odpowiedź - taką metodę stosują też niektórzy wykładowcy.
Nauczyciele w czasach Chrystusa nie mieli do dyspozycji listy lektur, do których mogliby się odwołać. Nauczali w przypowieściach, które uczniowie zapamiętywali. To, co widzimy w tym zdaniu Ewangelii Marka, to wstęp do wykładu. Tematem, jaki uczniowie mają dziś przestudiować, jest królestwo Boże. Jezus chce przekazać słuchaczom swą doktrynę o zaangażowaniu Boga w historię człowieka.
Nauka o królestwie Bożym to jeden z głównych tematów nauczania Jezusa. Greckie słowo basileia - królestwo -pojawia się w Nowym Testamencie 162 razy. Jak większość ważnych pojęć, tak i to było błędnie rozumiane. Słowo to przełożone na większość języków europejskich ma trzy odmienne znaczenia. Po pierwsze oznacza "królestwo" jako państwo o określonym ustroju i terytorium, a po drugie wiąże się z "królowaniem" lub generalnie "sprawowaniem władzy" - te ostatnie znaczenia odnoszą się przede wszystkim do osoby, która posiada autorytet (królowanie Chrystusa) lub która sprawuje rządy (Chrystus dał nam swoje prawo).
Także w czasie, gdy Jezus działał w Galilei, ludzie błędnie rozumieli Jego nauczanie o królestwie. W Ewangelii św. Jana mamy wzmiankę o tym, że Jezus ukrył się przed ludźmi po dokonaniu pierwszego cudu rozmnożenia chleba i ryb, gdyż "poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem" (J 6, 15). Można spróbować sobie wyobrazić królestwo galilejskie, o którym ludzie ci myśleli: z zielonych pagórków otaczających spokojne jezioro wojska ruszyłyby na podbój świata, jak Aleksander Macedoński albo legiony rzymskie...
Wydaje mi się, że najlepszym miejscem, aby pomedytować nad tym, byłby kościół błogosławieństw w Galilei. Wychodząc z ośmiobocznej bryły tej świątyni, odnosi się wrażenie, że człowiek może bez mała wzbić się jak orzeł i poszybować nad "maleńkim" Morzem Galilejskim. Uczucie to pozwala posmakować, czym jest duchowe królowanie Jezusa. Taka "imperialna" wyobraźnia potęguje się, gdy człowiek wpatruje się w granat wody otoczony na brzegach wianuszkiem zieleni. Królestwo ogłoszone w Galilei istotnie podbiło na długi czas olbrzymie obszary naszego globu, ale nie było to królestwo "z tego świata".
Oczywiście, nie jest łatwo to zrozumieć. Nawet po Jego śmierci i zmartwychwstaniu uczniowie pytali Jezusa: "Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?" (Dz 1, 6). To być może powinno nam uświadomić, że nie należy się dziwić, iż wyrok, jaki na Niego wydano, opierał się na zarzucie, że chciał obwołać się królem w miejsce cezara. To oskarżenie zmusiło Piłata do zadania Mu pytania: "Czy ty jesteś Królem żydowskim" (Mt 27,11) oraz umieszczenia nad Nim napisu "INRI" - łacińskich inicjałów słów, które oznaczają: "Jezus z Nazaretu, Król żydowski" - co do dziś piszemy na krzyżykach, których używamy.
Należy pamiętać, że Jezus poniósł śmierć za ideę królestwa, nawet jeśli ci, którzy wydali na Niego wyrok, źle zrozumieli, co miał na myśli, gdy o tym mówił. Cień śmierci, który wisi nad tym wszystkim, sprawia, że pytanie zadane przez Jezusa i teraz przez nas rozważane jest o wiele bardziej interesujące, a nawet brzmi ironicznie. Uważa się, że Jezus zgodził się na cierpienie, aby wyjaśnić, na czym polega Jego idea królestwa, lecz Jego wrogowie zupełnie nie zrozumieli tego przesłania. Jakiejkolwiek przypowieści lub porównania by nie użył, i tak byłby wyśmiany przy śmierci jako ten, który "ponoć był królem". Czyż to, co spotkało Go ze strony tłumów, nie jest jednym z najboleśniejszych symboli męki?
Dla nas ważne jest pytanie, jakiego porównania lub jakiej przypowieści sami użylibyśmy, aby oddać ideę królestwa Bożego? Jeśli, jak się wydaje, jest to jeden z głównych tematów nauczania Jezusa, to każdy chrześcijanin powinien mieć jakieś pojęcie, o czym jest tu mowa. Jeśli królestwo dla Jezusa miało charakter jakiegoś "wydarzenia", które zaistniało w historii świata, to jakie są tego konsekwencje dla mnie i dla ciebie?
Istnieje pewna definicja królestwa Jezusa, która może się okazać pożyteczna dla każdego. Ulrich Luz, niemiecki biblista napisał: "Absolutnie nowym elementem w nauczaniu Jezusa odnoszącym się do królestwa Bożego - odmiennym od samego faktu przynależności Jezusa do królestwa, rozumianej jako wypełnianie powierzonej Mu misji - jest rozumienie pojęcia basileia jako powszechnej i nieskończonej miłości Boga, którą zapałał do niekochanego przez wszystkich i marginalizowanego Izraela".
Królestwo Boże to miłość. Jest to szczególny rodzaj miłości, ponieważ w swym wyrazie ma ona zarówno charakter uniwersalny, jak i nieskończony. To odróżnia ją od miłości, jakiej zwykle doświadczamy, a która dąży do skoncentrowania się na jednej osobie. Poza tym, nasza uwaga zwykle nie skupia się na tych osobach, które są najbardziej spychane na margines. Nawet patrząc na dzieci bawiące się na boisku szkolnym, widzimy, że niektóre z nich są bardziej "atrakcyjne", inne mniej. Te pierwsze ładniej wyglądają, są bardziej sprawne - fizycznie i umysłowo - albo pochodzą z bogatszych rodzin. To, na co wskazuje Jezus, zupełnie nie wpisuje się w schematy mody narzucającej się nam we współczesnym świecie. Miłość królestwa Bożego nie opiera się na kategoriach, których uczy nas ten świat. Jest ona czymś radykalnie odmiennym.
To, czego dowiadujemy się o królestwie z nauczania Jezusa, powinno znaleźć swe odbicie w moim życiu. Nie ma przecież takiego dnia, w którym nie modliłbym się: "przyjdź królestwo Twoje". Są jednak takie dni, gdy wypowiadam te słowa, nie angażując całego siebie w to, co mówię. Dzieje się tak mimo tego, że tutaj, w Salwadorze, trudno jest zapomnieć o królestwie Bożym. Tak wiele tu biedy i niesprawiedliwości, że człowiek wciąż zastanawia się, co złego dzieje się z tym światem.
Niedawno "królestwo" to zaczęło dobijać się do moich drzwi, a miało postać pijaka, który prosił o jałmużnę (wcześniej usiłował go przepędzić jeden z moich współpracowników). "Królestwo" zapukało znowu, gdy trzy kobiety przyszły porozmawiać o swych zburzonych domach. Potem udałem się na jeden z frontów tegoż królestwa, czyli do mojego znajomego, u którego stwierdzono nawrót choroby nowotworowej. Następny mój kontakt z królestwem to spotkanie z grupą zajmującą się odbudową kaplicy i swych domów (odbywało się to dokładnie w tej kolejności), zniszczonych po dwóch trzęsieniach ziemi, jakie nawiedziły ich w przeciągu jednego miesiąca. Później dane mi było dojrzeć to królestwo w parze staruszków, którzy chcieli się pobrać, zanim mężczyzna umrze. Z kolei ujrzałem królestwo w pewnych dzieciach, które nie uczestniczyły w zajęciach przygotowujących do przyjęcia pierwszej komunii, bo nie stać ich było na pokrycie związanych z tym wydatków. Wprowadziłem jedną duszę do królestwa podczas mszy, na której ochrzciłem pięcioletnią dziewczynkę. Królestwo - w swojej nadziei i obietnicy - obecne było w grupie młodzieży, która miała próbę przed drogą krzyżową, na której poszczególne stacje mieli tworzyć żywi ludzie. Moje zmęczenie było zmęczeniem na rzecz królestwa, a jednocześnie przyniosło mi zadowolenie, że tego dnia mogłem dokonać czegoś dobrego. Królestwo to jednocześnie misterium Kościoła, które przenika każdą chwilę mojego życia, czasami stając się dla mnie błogosławieństwem, czasami zaś wprost przeciwnie.
Moja świadomość spraw królestwa niebieskiego, z jaką przeżyłem ten dzień, wzięła się z faktu, że zanim rozpocząłem swoją duszpasterską odyseję, pracowałem nad tym rozdziałem mojej książki. Dzięki temu myśl o wszystkich tych sprawach nie opuszczała mnie przez cały dzień. Pytanie Jezusa skłoniło mnie do zastanawiania się, do czego ja bym przyrównał królestwo Boże. Może i ty przeżyjesz coś podobnego.
Skomentuj artykuł