Może myślisz sobie, że to koniec Kościoła w Polsce. A ja myślę, że tu się nic nie kończy, a wszystko dopiero zaczyna. Myślę, że to nie czas armagedonu, ale żniw, i że dziś tak jak niegdyś – stając pośrodku znękanej cierpieniem Ziemi Świętej, wśród zagubionego i udręczonego ludu – Jezus zachęca nas: „Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na żniwo swoje” (Mt 9, 38). Tylko czy my potrafimy jeszcze w to uwierzyć?
Mówisz, że jest tragicznie? Że nigdy nie było tak źle? Że Kościół się wali, biskupi cię gorszą, doktryna się chwieje a diabeł w zakrystii ogonem na Mszę dzwoni? Że Antychryst nadchodzi? Eh, gdybyśmy tak uważniej czytali Ewangelię…
Palestyna w czasach Jezusa. Naród Wybrany zdeptany pod butem rzymskiego okupanta. Judea – jedna z prowincji – ciężko dyszy pod rządami jej namiestnika, Poncjusza Piłata, który według źródeł żydowskich był bezwzględny, okrutny i niesprawiedliwy wobec poddanych. Pozostałe trzy części, na które podzielono kraj, doświadczają dramatu władzy sprawowanej przez obrzydliwie uległych i służalczych względem Cezara tetrarchów - w tym pogardzanego przez wszystkich Heroda Antypasa. Duchowi i religijni przywódcy są całkowicie odklejeni od problemów swego ludu.
Aktywni w kręgach jerozolimskiej szlachty Saduceusze ulegają wpływom helleńskim, noszą się na grecką modłę i zainteresowani są głownie budowaniem wpływów politycznych. Faryzeusze, odrzucający wszystko, co nieczyste i dbający o skrupulatne przestrzeganie prawa, żyją w oparach przekonania o wzniosłym charakterze swej religijności i z góry negują wszelkie mesjanistyczne oczekiwania pospólstwa. Uczeni w Piśmie, zajęci kazuistycznym interpretowaniem Tory, skupiają się bardziej na układaniu barwnych haggad, niż na życiu zwykłych ludzi.
W kraju wrze. Raz po raz wybuchają krwawo tłumione zbrojne rozruchy podsycane przez wrogich Rzymowi zelotów. Drogi są niebezpieczne. Co jakiś czas pojawiają się samozwańczy mesjasze, którzy gromadzą wokół siebie grupy ludzi, snując plany polityczno-religijnych rewolucji. Kończą na przydrożnych krzyżach, a wraz z nimi – ich zwolennicy. W Świątyni Jerozolimskiej kwitnie handel, a śpiewne modlitwy mieszają się z brzękiem pieniędzy, smrodem palonego tłuszczu i rykiem zarzynanych zwierząt.
Kilogram wołowiny kosztuje w przeliczeniu ponad tysiąc złotych, dobra szata – sześć tysięcy, a sandały nawet dwanaście tysięcy. Dla porównania rzemieślnik taki jak murarz, cieśla czy piekarz zarabia około sześciu tysięcy złotych miesięcznie. A rybak? Zdecydowanie mniej. Należy do biedoty. Sto pięćdziesiąt trzy wielkie ryby złowione przez Piotra i jego towarzyszy nie są w sumie więcej warte niż czterysta złotych. Na marginesie znajdują się także inne grupy społeczne – na przykład najemni robotnicy, czy uznawani za niebezpiecznych rzezimieszków pasterze.
Polski Kościół czeka przebudzenie, nowe życie w Duchu Świętym
W taki świat wkracza Jezus. Przychodzi do takich właśnie ludzi – żyje z nimi, brata się, wybiera spośród nich uczniów. Nie stroni od pogardzanych celników i jawnogrzesznic; jest Mesjaszem z marginesu, co więcej, wybiera szczególnie bolesny i trudny czas w dziejach Narodu Wybranego, aby się wcielić, objawić – aby nas zbawić.
Gdy wędruje przez ziemię Palestyny, wie, że tłumy, które do niego lgną, są znękane i porzucone jak owce niemające pasterza (Mt 9, 36). Co robi? Lituje się nad nimi, głosi im dobrą nowinę, uzdrawia i uwalnia od złych duchów. Co więcej – powołuje uczniów nie po to, aby biadolili, złorzeczyli, rozpadali się w lęku czy w zgorszeniu, ale po to, aby czynili to, co On – w Jego imię wyrzucali demony i leczyli każdą choroby i każdą niemoc (Mt 10, 1). Czy dziś to jeszcze cokolwiek dla nas znaczy?
Ja wiem, że wszystko można sobie teologicznie opracować, wyłagodzić, oswoić i wypieścić, tak żeby brzmiało mniej radykalnie, bardziej sympatycznie, całkiem pokojowo, nostalgicznie i metaforycznie. Wiem jednak, że zawsze, gdy w Kościele działo się źle – wszak historia cierpliwie przypomina nam tak mroczne okresy z jego dziejów, że obecny czas nie może sobie nawet koło nich stanąć – zawsze wtedy z niezwykłą konsekwencją Bóg powtarzał to niezwykłe, pełne mocy działanie, które znamy z kart Ewangelii: pośród ruin, gruzów i rozpadu wzbudzał sobie uczniów, wspólnoty, ruchy czy nurty odnowy Kościoła; Jego Duch pobudzał serca konkretnych osób do dzieł apostolskich i misyjnych, do czynów miłosierdzia.
Nikt z nich nie fiksował się na walkach ze swymi biskupami, przykrawaniu idei posłuszeństwa do miary swego przerośniętego ego, na wytykaniu błędów papieżowi czy śledzeniu kolejnych siejących grozę objawień. Przeciwnie, reformę Kościoła zaczynali od siebie i w nawracaniu się byli tak skuteczni, że zostawali świętymi. Co więcej, Ewangelia aktualizowała się nie tylko w ich słowach ale i w czynach. Szli do najbardziej ubogich, potrzebujących i pokrzywdzonych; uzdrawiali, uwalniali, wskrzeszali – święci Franciszek, Dominik, Jacek, Ignacy, Patryk i wielu, wielu innych; darmo otrzymali Ducha i darmo Go dawali; rzucali ogień na ziemię i napełniali ją wonią Chrystusa. I uwaga – to nie jest opowieść o elitarnej grupie komandosów w Kościele. To pomysł Boga, który w indywidualny i niepowtarzalny sposób dotyczy każdego z nas – mnie i ciebie.
Może myślisz sobie, że to koniec Kościoła w Polsce. A ja myślę, że tu się nic nie kończy, a wszystko dopiero zaczyna. Myślę, że to nie czas armagedonu, ale żniw, i że dziś tak jak niegdyś – stając pośrodku znękanej cierpieniem Ziemi Świętej, wśród zagubionego i udręczonego ludu – Jezus zachęca nas: „Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na żniwo swoje” (Mt 9, 38). Tylko czy my potrafimy jeszcze w to uwierzyć
Ponad rok temu, gdy z Rafałem Cempelem przegadaliśmy ponad osiem godzin i powstała z tego książka „Przychodzi nowy powiew Ducha”, mówiłem w niej o moim przekonaniu, że polski Kościół czeka przebudzenie, nowe życie w Duchu Świętym. Dziś to przekonanie jest w moim sercu jeszcze silniejsze. I nie przeraża mnie obumierające ziarno. Raczej rozpala obietnica plonu – nawet jeśli to nie moje pokolenie pierwsze go doczeka.
W ostatnich tygodniach, gdy modlę się o te wszystkie ważne dla mojego serca sprawy, porusza mnie szczególne doświadczenie czułości w Duchu Świętym. Tak jakby Najdroższy Duch Święty w jakiś wyjątkowy sposób przekonywał, że Jezus nie odwraca wzroku od swej umiłowanej Oblubienicy – Kościoła – choć jest pobita, sponiewierana i błąka się w brudnej, skrwawionej szacie. Przeciwnie – patrzy na nią z jeszcze większą miłością, a w niej i przez nią na mnie i na ciebie – na każdego z nas. W końcu ostatecznie to przecież my jesteśmy grzechem w Kościele – dziećmi specjalnej troski, w których jednocześnie tak bardzo upodobał sobie Bóg. Czy to nie wystarczający powód do tego, żeby z pokorą nazwać zło po imieniu, opłakać krzywdy, otrzeć łzy i z nadzieją podnieść głowę? Pan jest blisko i zbliża się nasze odkupienie. Marana tha!
Skomentuj artykuł