"To ważna wskazówka dla ludzi, którzy chcą służyć Bogu: najpierw zadbaj o swoją modlitwę osobistą, a dopiero potem idź na posługę. Bo dasz tylko tyle, ile sam masz" - pisze charyzmatyk.
Do tej pory zajmowaliśmy się modlitwą cielesną, pełną rozproszeń i pokus. Teraz nadszedł czas, by wejść nieco głębiej i dotknąć istoty modlitwy duchowej, czyli tej właściwej modlitwy, do której jesteśmy zaproszeni jako przyjaciele Boga. To właśnie w duchowej modlitwie Bóg nas zmienia. W tej modlitwie zaczynamy jaśnieć jasnością Pana. To w tym miejscu, w tej przestrzeni duchowej, dzieją się największe cuda. Tutaj siejesz w Duchu coś, co zaowocuje w Twoim życiu.
To właśnie w duchowej modlitwie Bóg nas zmienia. W tej modlitwie zaczynamy jaśnieć jasnością Pana. To w tym miejscu, w tej przestrzeni duchowej, dzieją się największe cuda.
Byłoby bardzo niedobrze, gdyby nasze życie modlitewne zatrzymało się na etapie modlitwy cielesnej i gdybyśmy nie doszli do tego miejsca. Często modlimy się i frustrujemy, bo nie widzimy owoców, nie dostrzegamy zmiany, nie doświadczamy łaski. To wszystko dlatego, że zatrzymaliśmy się na początku drogi i nie idziemy dalej!
Ewagriusz mówi, że modlitwa duchowa, w Duchu, zaczyna się, kiedy zaczynasz przekraczać swoje cielesne ograniczenia. Zaczynasz czuć, że chcesz trwać przy Panu. Zniechęcenia zostają z tyłu, nie chcesz kończyć przebywania z Nim. Gdy modlisz się cieleśnie, zewnętrznie chcesz jak najszybciej skończyć się modlić. Gdy jednak przekraczasz próg modlitwy duchowej, gdy wchodzisz głębiej, nie chcesz z tej modlitwy wychodzić - i po tym właśnie można ją poznać. Jesteś w dobrym miejscu, jeśli chcesz się modlić i modlić, najchętniej w nieskończoność.
"Ilekroć twój umysł, dzięki silnemu pragnieniu skierowanemu ku Bogu, krok po kroku odchodzi od ciała oraz odwraca się od wszystkich myśli zrodzonych ze zmysłów, pamięci lub temperamentu i wy- pełnia się rozwagą i radością, wtedy możesz uznać, że przybliża się do granic modlitwy".
O modlitwie, 62
Za każdym razem gdy czytam te słowa Ewagriusza z Pontu, mam przed sobą obraz modlitwy jako podróży. Bo modlitwa jest dla mnie podróżą. Zaczynasz w jakimś miejscu, w którym jesteś sam ze sobą, tylko na sposób cielesny i pozorny, a docierasz do miejsca duchowego spotkania, w którym - jak mówi psalmista - "dusza moja syci się niby sadłem i tłustością" (Ps 63). Modlitwa jest podróżą, której potrzebujemy poświęcić czas. Ona trwa. Musi trwać. Ale doprowadzi Cię do miejsca spotkania z Bogiem twarzą w twarz. Tam, gdzie będziesz mógł przebywać i spotykać się z Nim w sposób niezwykle intymny, serce w serce, tam, gdzie zaczniesz Nim przesiąkać i przemieniać się na Jego obraz i podobieństwo.
Gdy ktoś idzie do knajpy na schabowego z kapustą, to po jego wyjściu z lokalu łatwo jest poznać po zapachu, że jadł na mieście. Wystarczy piętnaście minut, żeby ubrania przesiąkły smrodem smażonego tłuszczu. Ja wiem, że to dość prostackie porównanie, ale coś podobnego dzieje się w życiu duchowym, tyle że nie chodzi o smród, a o piękny niebiański zapach. Gdy modlisz się i spędzasz czas z Panem, przebywasz z Nim często i regularnie, to Jego woń zaczyna Cię po prostu przenikać. Stajesz się przebóstwiony Jego obecnością. A potem wychodzisz "ze swojej izdebki" i dajesz ten zapach ludziom. Wystarczy, że na Ciebie spojrzą, już będą wiedzieli, że jesteś człowiekiem, który się modli. Doświadczali tego ci, którzy spotykali w swoim życiu świętych - istnieje wiele takich świadectw. Bo ten "zapach" modlitwy w pewnym momencie staje się wręcz doświadczalny zmysłowo. Jest wielu świadków, którzy potwierdzali, że od Ojca Pio dało się wyczuć zapach fiołków. Wielu pielgrzymów odwiedzających San Giovani Rotondo czy miejsca związane z tym świętym po dziś dzień ma takie doświadczenia.
Modlitwa jest podróżą, której potrzebujemy poświęcić czas. Ona trwa. Musi trwać. Ale doprowadzi Cię do miejsca spotkania z Bogiem twarzą w twarz.
Od człowieka modlitwy bije spokój. Patrzysz mu w oczy i po prostu widzisz światło, które Cię pociąga. Mówisz: "W tym człowieku jest coś niezwykłego". Coś, a może Ktoś? Sam miałem takie doświadczenie kilka lat temu w Łodzi. Zostałem zaproszony na kolację z ojcem Raniero Cantalamessą - kaznodzieją papieskim, obecnie świeżo upieczonym kardynałem. Radość, która biła od tego człowieka, była absolutnie niezwykła. Ale najmocniejsze doświadczenie związanie z Jego osobą, miałem dzień później podczas Forum Charyzmatycznego. Pamiętam to jak dziś, gdy siedziałem w drugim rzędzie od sceny, na której głosił ojcec Raniero. Czułem się, jakby przyciągało mnie każde jego słowo. Styl jego głoszenia nie był ani krzykliwy, ani ekstrawertyczny. Jego słowa były po prostu namaszczone Duchem Świętym. Pamiętam, że w pewnym momencie po prostu zacząłem płakać, doświadczając obecności Bożej. Nie mogłem przestać nawet w trakcie przerwy, gdy podchodzili do mnie znajomi, by się przywitać. Nie mam wątpliwości, że ten człowiek się modli, choć on sam na pytanie, ile się modli, odpowiada zawsze: "Ciągle za mało". Jego słowa i moc z nich płynąca mówią jednak wszystko. Człowiek modlitwy to człowiek, który odbija blask Chrystusa.
To właśnie dzieje się na modlitwie. I chcę powiedzieć, że będziesz posługiwał innym z takiego poziomu, do którego sam dojdziesz, spotykając się z Panem. Tak, jak głęboko wejdziemy w modlitwę, z takiej głębi też będziemy służyć. To ważna wskazówka dla ludzi, którzy chcą służyć Bogu: najpierw zadbaj o swoją modlitwę osobistą, a dopiero potem idź na posługę. Bo dasz tylko tyle, ile sam masz. Nie jesteś w stanie dać komuś więcej, niż sam posiadasz. Gdybym ja przestał się modlić, to dawałbym ludziom Marcina Zielińskiego, który nie jest w stanie nikomu w niczym pomóc. Ale skoro sam się modlę, przebywam z Panem, przesiąkam Nim na modlitwie, a potem idę głosić, to wierzę, że przeze mnie działa Bóg i że życie tych, którym głoszę Ewangelię, może się realnie zmienić. Bo to już nie jestem ja, tylko Chrystus, z którym spędzam czas na modlitwie.
Fragment książki Marcina Zielińskiego „Modlitwa. W blasku Boga”
Skomentuj artykuł