Mimo lat, które minęły, nie są w stanie ustalić, kim był człowiek, który prowadził samochód przed nimi. To dzięki niemu, wyszli z tego bez szwanku. Kto siedział za kierownicą starego auta?
William i Virginia Jackson pochodzący z Nowej Anglii od kilku lat mieszkali na Florydzie. Virginia często prosiła o pomoc swego anioła. Pewnego gorącego dnia para jechała z Las Vegas do El Paso przez długi i wyludniony odcinek drogi - dopiero później odkryli, że przez całą tę podróż pasek klinowy w ich samochodzie kompletnie nie działał. Jak zdołali przejechać przez zdradliwą pustynię bez kluczowego elementu wyposażenia silnika? Virginia wierzy, że chroniły ich duchowe istoty.
Jednak to w trakcie innej podróży anielska opieka wydała się im szczególnie wyraźna. Jacksonowie odwiedzili córkę w pobliskim Hudson i wracali do domu. Był niedzielny wieczór.
- Staramy się wtedy nigdy nie podróżować, bo o tej porze w naszej okolicy wszystko jest zamknięte i opustoszałe - powiedziała Virginia. - Jeśli coś ci się przydarzy na drodze, nie masz do kogo zwrócić się o pomoc.
Pokonali dopiero niedługi odcinek trasy, kiedy przednie światła w ich samochodzie zgasły. Co robić? William zjechał na pobocze, otworzył maskę i z nadzieją spoglądał na drogę. Virginia zaczęła się modlić.
Prawie natychmiast zjawił się policjant.
- Wie pan, czy gdzieś tutaj jest jakiś warsztat czynny w niedzielę? - spytał go William. Policjant pomyślał przez chwilę.
- Znam taki jeden, który może być otwarty. Włączcie światła awaryjne i pojedźcie za mną.
Jacksonowie tak właśnie zrobili, ale warsztat okazał się zamknięty. Ponieważ mieszkali w sąsiednim hrabstwie, oficer policji stanowej nie mógł opuścić swojego terytorium i dalej ich eskortować. Zamiast tego poprowadził ich do drogi numer 41.
- Zaparkujcie tutaj na poboczu - podpowiedział im. - Na pewno będzie tędy jechał ktoś, kto pomoże wam się dostać bliżej domu.
Ledwie skończył mówić, nadjechał samochód. William wraz z policjantem podeszli, aby porozmawiać z kierowcą.
- Ale mamy farta - oznajmił William Virginii, gdy wrócił do auta, a policjant odjechał. - Ten gość przed nami będzie przejeżdżał przez nasze miasto. Pojedzie wolno, wyjaśniłem mu, że gdy dotrzemy do drogi numer 44, to w nią skręcimy. Co za szczęście, że na tym pustkowiu trafiliśmy na kogoś, kto jedzie w tym samym kierunku! Virginia nie była pewna, czy to szczęście. Nadal się modliła.
Jacksonowie zatrąbili, gdy zobaczyli swój zjazd, a "miłosierny Samarytanin" pomachał im i odjechał. Małżeństwo w ślimaczym tempie doczołgało się do banku w samym centrum wymarłego miasteczka. Do domu zostało im tylko kilka kilometrów, ale jazda po ciemku bez świateł byłaby ogromnie niebezpieczna.
- Posiedźmy tu chwilę, może akurat będzie przejeżdżał ktoś znajomy? -zaproponowała Virginia.
Minęło kilka minut. Nagle zbliżył się do nich czerwony samochód. Zamiast zaparkować czy opuścić szybę, żeby zapytać, co się stało, jego kierowca - ledwie widoczny w ciemnym wnętrzu - zwolnił i zajechał przed Jacksonów. Światła na parkingu pozwoliły Virginii dostrzec kilka pierwszych symboli na tablicy rejestracyjnej pojazdu. Numer wydał się jej znajomy.
- To chyba ktoś z sąsiedztwa - stwierdziła.
- Wygląda, jakby czekał, żebyśmy za nim pojechali - odparł mąż. Włączył silnik i łagodnie ruszył za nieznajomym, który prowadził samochód bardzo wolno.
Ostatni etap podróży Jacksonów prawie dobiegł końca. Co za ulga. Mogło być tak niebezpiecznie, a jednak przez cały czas ktoś ich strzegł. Virginia wpatrywała się w samochód przed nimi. Chociaż nie widziała kierowcy, stopniowo udało jej się odczytać pozostałe symbole na tablicy rejestracyjnej.
- Och, wiem, kto to jest! - oznajmiła wreszcie Williamowi. - Poznaję numer. Ten samochód parkuje na podjeździe przecznicę od naszej ulicy. Często go mijam. Nic dziwnego, że wydał mi się znajomy.
Rzeczywiście, gdy kierowca zbliżył się do wspomnianego domu, zatrąbił i skręcił na podjazd. William i Virginia pomachali w podziękowaniu i udali się do siebie, by odetchnąć z ulgą po tak męczących przejściach.
Następnego dnia postanowili osobiście podziękować kierowcy i poszli do jego domu. Ten sam czerwony samochód z tą samą tablicą rejestracyjną stał na podjeździe, tam gdzie na ich oczach zajechał zeszłej nocy.
Zapukali, a drzwi otworzyła im kobieta. Jacksonowie zaczęli jej dziękować, ale ona z każdą chwilą była coraz bardziej zdumiona.
- Zeszłej nocy w ogóle nie wychodziłam z domu - zaprotestowała. - Nigdy nie jeżdżę po zmroku.
- W takim razie to musiał być pani mąż - stwierdziła Virginia.
- To niemożliwe - odparła kobieta. - Mój mąż nie mógł państwa poprowadzić.
- Och, ależ zrobił to - zapewniła Virginia. - Gdyby nie jego pomoc, pewnie nadal stalibyśmy pod bankiem. Widziałam tę tablicę rejestracyjną. A ten czerwony samochód skręcił właśnie tutaj, na ten podjazd. Kobieta pokręciła głową.
- Pani nie rozumie - zwróciła się do Virginii. - Tylko ja korzystam z tego auta, a od paru dni go stąd nie ruszałam. To nie mógł być mój mąż, bo on już nie prowadzi samochodu. Jest niewidomy.
Później Jacksonowie odkryli, że mężczyzna mieszkający w tym domu faktycznie nie widzi. Jeszcze przez jakiś czas, gdy Virginia spotykała jego żonę, kobieta posyłała jej spojrzenie, jakby chciała powiedzieć: "Ciekawe, co dzisiaj się pani przywidziało".
Od tamtej pory Jacksonowie wielokrotnie zastanawiali się, kto ich wówczas uratował. Ale jakkolwiek do tego doszło, jedno było pewne. - Przez całą podróż modliłam się o pomoc - podsumowała Virginia. -Więc chyba nie powinnam się dziwić, że ją otrzymaliśmy?
Więcej historii w książce: "Anielskie drogi"
Skomentuj artykuł