Kiedy udajemy kogoś innego niż jesteśmy - jesteśmy niewiarygodni. Mam się nagle usztywnić? Przecież wtedy nie byłbym sobą - mówi ks. Jan Kaczkowski
Marta Jacukiewicz: Proszę Księdza, kiedy od czasu do czasu rozmawiamy, nie ma Ksiądz problemu aby zaprosić nie na kawę, tylko na piwo. Skąd Ksiądz ma w sobie tyle normalności?
ks. Jan Kaczkowski: Za wszelką cenę trzeba starać się być normalnym. Kiedy udajemy kogoś innego niż jesteśmy - jesteśmy niewiarygodni. Nie umiem być inny. Mam się nagle usztywnić? Przecież wtedy nie byłbym sobą. Nikt by mi nie uwierzył, że nagle ksiądz Jan się zmienił i teraz chodzi tak jakby połknął kij.
Jakie Ksiądz miał marzenia jako mały chłopiec?
Bardzo rożnie. To ewaluowało. Jako zupełnie mały chłopiec byłem zachwycony kościołem, zwłaszcza krakowskimi kościołami - dużą część swojego dzieciństwa spędziłem w Krakowie. Byłem zachwycony organami, kadzidłem, świecami… Pamiętam, że siostra zakonna gasiła świece takim wielkim "czymś" (śmiech). Wtedy jeszcze przed komunią, na balaskach były wywracane obrusy. Ludzie wkładali ręce pod obrus w czasie przyjmowania komunii świętej. To było takie mistyczne. Pamiętam, że nie rozumiałem o co chodzi z tym "Hosanna". Dlaczego "sutanna na wysokości"? (śmiech). Pytałem się też babci: "Babciu, co to znaczy hymnku"? "Hymn ku Tobie wołając…". Dobrze przeżyłem pierwszą komunię świętą, ale później miałem trochę własnych przemyśleń…
Czyli fascynacja tym, co kościelne na jakiś czas minęła?
Później chciałem być kolejarzem. To mnie strasznie jarało. Następnie przyszedł moment zafascynowania medycyną i prawem. Byłem bardzo bliski do pójścia na prawo, bo medycyna raczej była wykluczona ze względu na wzrok, bo trudno być mikrochirurgiem albo kardiologiem z moim wzorkiem (śmiech).
Kiedy zaczęły się problemy ze wzrokiem?
Od urodzenia.
Medycyna odpadała, a prawo?
Prawo do tej pory mnie kręci. Chciałbym być wyrokowcem. Najbardziej odpowiadałby mi status sędziego, ale pewnie w tej wersji sprzed 1 lipca. Czyli sąd, który docieka prawdy materialnej, przeprowadza dowody, przepytuje świadków. Jako młody chłopak chodziłem na różne sprawy, bo przecież sądy są publiczne.
Prawo to pasja od liceum?
Od liceum. Nie zapominam i nigdy nie zapominałem języka w gębie. Dość sprawnie wychodzi mi logiczne wnioskowanie, szukanie argumentów.
Zainteresowanie prawem i medycyną pomogło tutaj, w zarządzaniu hospicjum?
Bardzo. Nawet to, że przez lata byłem kapelanem w szpitalu - byłem przy reanimacjach i innych zabiegach medycznych. I to mnie też zawsze fascynowało. Gdy mój przyjaciel chirurg cokolwiek zaszywał - pozwalał mi asystować.
I co Księdza w tym fascynowało?
Emocje. Po cichu powiem, że dwa razy stałem do operacji… Wnętrze człowieka jest niezwykle pasjonujące. Pamiętam raz taką sytuację - spowiadałem młodego człowieka przed operacją wyrostka, a później stałem do tej operacji. Kiedy przyszedłem do tego człowieka z komunią świętą, powiedziałem: Wie pan, ja bardzo dokładnie znam pana wnętrze (śmiech). On z pewnością myślał o spowiedzi. To było nie do końca legalne (ciiii……). W życiu się nie domyślił, że zaglądałem mu dosłownie do wnętrza (śmiech).
Ksiądz był przy śmierci kogoś bliskiego ze swojej rodziny?
Jeszcze nie, ale się tego obawiam. Mam kochaną, bardzo leciwą babcię. Ma 92 lata, jest sprawna, śmiga i wszystko z nią dobrze, ale absolutnie nie jestem przygotowany na jej odejście. Próbuję się do tego mentalnie przygotować. Z super - najbliższych nikt mi jeszcze nie umarł. Obecnie zaczynają odchodzić znajomi moich rodziców.
Czego się Ksiądz nauczył od babci?
Dystansu do życia i siebie. Ona się budzi i mówi: właściwie to już powinnam nie żyć a jednak żyję. Życie jest przecież takie ciekawe!
W relacjach ze znajomymi rodziców zauważa Ksiądz współczucie dla siebie?
Nie. To nie jest współczucie a raczej uważność. Kiedy się zachwieję - patrzą czy mi nie pomóc. Nie sądzę też, żeby moi rodzice mi współczuli. Przecież kiedy jestem w domu nie mogę cały czas gadać o chorobie - jest przecież wiele ciekawszych rzeczy do zrobienia.
Jakiej muzyki Ksiądz słucha na co dzień?
Właściwie każdej, no może poza disco polo (śmiech). Bardzo lubię muzykę organową, listę przebojów programu trzeciego.
A jak Ksiądz spędza swój czas wolny, którego mimo wszystko jest tak niewiele?
Dawniej bardzo lubiłem spacery - teraz ze względów oczywistych na spacery nie chodzę, ale czasem robię sobie takie spacery samochodem. Jeżdżę po sopockich lasach i to jest dla mnie odpoczynek. Lubię też podróżować. Może w tym roku pojadę do Macedonii. Jest tam teraz mój kolega, który pojechał na urlop. Jak wróci i powie mi jak tam się poruszać - może jak znajdę jakiegoś kompana - wybiorę się tam. Lubię jeździć poza Unię Europejską, takie podróże zawsze są świetną przygodą.
Konkrety…
Byłem w Senegalu z tatą, bratem i jego rodziną. Była to wspaniała podróż. Byłem w Wietnamie, niedawno wróciłem z Australii. Byłem też na świetnej wyprawie w Armenii i Gruzji z moimi dwoma kumplami. Jeden z nich był doskonałym przewodnikiem.
Księża dramatyzują samotność
Ksiądz czuje się samotny?
Bardzo rzadko. Najbardziej trudne są dla mnie święta Bożego Narodzenia, kiedy jestem trochę usługodawcą - uśmiecham się, życzę wszystkim dobrych świąt. Później jadę do moich najbliższych. Może też idealizuję, bo mnóstwo jest ludzi samotnych w święta, ale gdzieś w myśli mam szczęśliwą rodzinę wokół choinki… Pewnie to cukierkowe, ale jeśli przed świętami spowiada się niemal na akord - do tego w świątecznej atmosferze trzeba wygłosić kazanie o narodzeniu Pańskim, które nie jest banalne… mam do takich tęsknot prawo. Natomiast święta paschalne są dla mnie bardziej dynamicznymi świętami - bardzo religijnie je przeżywam.
Mówimy jednak o codzienności…
Jest dla mnie trudne do zaakceptowania - kiedy czasem księża tak strasznie niepotrzebnie dramatyzują swoją samotność, zaczynają się żalić świeckim. Zatruwają życie rodzinom, a bywa, że do niektórych niemalże się wpraszają. I wtedy się zaczyna: Wy to macie dobrze, przychodzicie do domu, macie się do kogo przytulić, a ja jestem samotny…
Spokojnie, bo za chwilkę dojdziemy do tego, że ksiądz nie może mieć nawet koleżanek…
Powiem wprost: Można mieć przyjaciółki i koleżanki, ale żeby nie była to kochanka. Jeśli obydwoje mają na tyle kręgosłupa moralnego i na tyle dyszla w głowie - proszę bardzo. Chodzi o to, aby poprawnie poprowadzić tą relację - nie kokietować. Przyjaźnię się z kilkoma kobietami, jesteśmy w świetnych relacjach i nie ma w tym nic złego.
Czasem w związku i małżeństwie też można być samotnym…
No panie! Jak pan wstępowałeś do seminarium to wiedziałeś, że będziesz żył samotnie i w celibacie. To jest wpisane w bycie księdzem. I nie ma co dramatyzować. Nasze życie - wiadomo, że nie jest to zawsze przyjemne być samemu, ale na tym to polega.
Co jest przyczyną tego, że czujecie się samotni?
Nie chce oceniać moich współbraci. Może jest to wynik niedojrzałości albo braku pracy nad sobą. Każdy ma inną historię życia, inne konotacje rodzinne. Ktoś był kochany, dostał od rodziców potężny fundament miłości, silnego człowieczeństwa. Znaczna ilość duchownych - o tym mówią statystyki - pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych - w tym alkoholickich. Maja syndrom DDD i DDA. Później trudno lubić i akceptować siebie. To nie jest wyjątek wśród kapłanów, ale trudno być dobrym mężem, żoną, dobrym, zintegrowanym człowiekiem jeśli w dzieciństwie dostawało się same razy. To, co wyniesiemy z domu rodzinnego - kształtuje nas.
Czyli jednak ciągle podejmowanie wyzwań?
Katolicyzm to sport ekstremalny dla wymagających. To nieustanna walka na ugorze własnego sumienia. To rzeczywiście sport, który każe się spocić i nie daje fajerwerków emocji. Konsekwencja w byciu katolikiem po pewnym czasie dopiero daje satysfakcję. Nie ma takiej słabości, której nie mogę przekuć w sukces, ale dopiero po długim czasie można powiedzieć: Dałem radę! Mimo wszystko potrafię żyć na pełnej petardzie!
Delikatna odpowiedź Pana Boga
Jak Ksiądz pamięta swoje prymicje?
Niezwykle pamiętam. O ile ze stresu święceń nie pamiętam - poza małym wyjątkiem - dywan, na którym się położyłem był bardzo zakurzony. Wtedy jeszcze nie miałem tak rozwiniętej alergii. Najważniejszy moment a mi taka głupia myśl do głowy przyszła: gdyby tutaj mój brat Filip się położył to zaraz miałby uczulenie i musiałby wstać i ze święceń lipa (śmiech). Prymicje pamiętam w każdym szczególe. Wzruszyłem się, ale nie tak abym beczał. Prymicje miałem w moim parafialnym ulubionym kościele przy Monte Cassino w Sopocie.
Ksiądz Jan miał w swoim życiu jakiś przełomowy monet nawrócenia się do Pana Boga?
Tak. Jak wszyscy. Co dzień się nawracamy. Nawet dziś mówiłem: "Czemu taki zwykły wtorek nie może być momentem przełomowym w naszym życiu?". Lubię ten symboliczny, zwykły wtorek - kiedy coś się wydarzyło, coś zadziało się we wnętrzu. Wtedy jest nowa jakość, również duchowa.
Kiedy Księdza słucham to wiem, że to co Ksiądz mówi - wypływa z serca. Miał Ksiądz taki przełomowy moment w życiu, kiedy z pełną świadomością i zawierzeniem powiedział np. "Bądź wola Twoja!"?
Jeszcze z czasów jezuickich mam ulubioną modlitwę od św. Ignacego z Loyoli, który mówił: "Przyjmij Panie całą wolność moją, przyjmij pamięć, rozum, wolę, cokolwiek mam i posiadam, Tyś mi to dał, Tobie to oddaję. I całkowicie zgadzam się z panowaniem Twojej woli". To są niezwykle trudne słowa, jeśli chce się je wypowiedzieć z pełną świadomością ich konsekwencji. Musiałem się duchowo i intelektualnie spocić . Po raz pierwszy kiedy nie chciano mnie wyświęcić w seminarium - wiedziałem, że nie mam na to wpływu. Klęczałem przed Najświętszym Sakramentem i będąc przekonany wewnętrznie, na poziomie tzw. pewności moralnej, że mam być księdzem - modlitwę tę wypowiedziałem z ogromną świadomością. Wie pani jak to boli? Czujesz wewnętrznie, że jesteś powołany, mówisz: "Całkowicie zgadzam się z panowaniem Twojej woli". Co to znaczy? Zgodzę się z Twoją wolą jeśli otrzymam święcenia, ale też - zgodzę się z Twoją wolą, jeśli ich nie otrzymam. Czyli: nie założę swojego kościoła, nie obrażę się na Pana Boga, nie będę tupał nogami…
Łatwo wypowiedzieć te słowa zawierzenia, ale jak trudno się zgodzić niekiedy z wolą Bożą…
Dokładnie tak samo było jakiś czas temu, kiedy miałem wznowę przez chorobę. Była to dość poważna wznowa. Wyszedłem, nikomu nic nie powiedziałem. Wsiadłem do taksówki. W takich momentach pamięta się każdy szczegół - jaka to była taksówka, a nie należała do najnowszych, brzydki zapach, pan kierowca spocony i z wąsem… Odmówiłem tę modlitwę i byłem zdziwiony z jaką wielką łatwością mi to przyszło. To mi dało wolność. Sytuacja była poważna, bo mogłem umrzeć w ciągu miesiąca… a jak pani widzi - żyję do dnia dzisiejszego. I co ciekawe - dojechałem do domu, wszedłem pod prysznic. Usłyszałem w radiu piosenkę "I byłem tym, kim chciał bym był, i żyłem jak, chciał bym żył…". Dla mnie była to delikatna odpowiedź Pana Boga. Na moją delikatną prośbę, On w zwykły sposób odpowiedział poprzez tę niby przypadkowa piosenkę. Ktoś powie, że jestem wariatem, ale uważam, że Pan Bóg jest delikatny i czasem działa nawet przez takie - w dużym uproszczeniu - przypadki. Była to dla mnie odpowiedź: Bądź spokojny. Żyłeś tak jak chciałeś żyć. Czyli: czuj się spełniony.
Ma Ksiądz czasem takiego doła, że nie chce się wstawać rano z łóżka?
Nie. Mam silne poczucie obowiązku. Czasem jak się obudzę w nocy i pomyślę co mnie czeka w kolejnym dniu… ale jak już się rozbudzę na dobre, mówię sobie: co ty się przejmujesz, przecież to są zwykłe sprawy! Dasz radę!
Skomentuj artykuł