Cały czas myślę, że on na mnie gdzieś spogląda z boku - mówi Damian Kramski, który jako fotograf od lat towarzyszył księdzu Kaczkowskiemu.
Karol Wilczyński: Kiedy poznałeś księdza Jana?
Damian Kramski: Poznałem go w 2008 roku. Może powiem ostro, ale taka była sytuacja - nie przepadałem wtedy za księżmi. Krótko mówiąc, nigdy nie poznałem takiego, który by mnie tak przekonał do wszystkiego. I właśnie wtedy trafiłem na niego. To był przypadek, bo wówczas jeszcze pracowałem w "Gazecie Wyborczej". Powiedziano mi: "Jedź, jedź, zrób mu portret. Zobaczysz, miło się zaskoczysz".
No i rzeczywiście byłem zaskoczony. Było super. Po prostu poznałem kogoś z innej bajki, zupełnie normalnego człowieka. Zupełnie nie wiedziałem od początku, że jest księdzem. Potem miałem do niego taki zwyczajowy respekt, wiadomo. Ale on od razu przełamał lody swoim uśmiechem i pogodą ducha. Ja po paru chwilach, mówiąc wprost, leżałem na ziemi.
Szczerze zazdroszczę. Sam nie miałem okazji go poznać.
Tak, to było coś fantastycznego, że poznałem takiego gościa. Wydawało mi się po prostu niemożliwe, że ten człowiek jest tak wyluzowany, tak dobrze nastawiony do ludzi. Jeden jedyny raz poznałem kogoś takiego, kto po prostu czytał w myślach - i to było świetne.
Jakie doświadczenie związane z księdzem Kaczkowskim zapamiętałeś najlepiej?
Gadaliśmy nawet razem o tym i myślę, że najmocniej uderzyło mnie to pierwsze spotkanie.
Oczywiście sporo doświadczyłem też podczas wielu naszych wyjazdów, szczególnie gdy jeździliśmy do chorych w terenie, tj. po Kaszubach. Każdy wyjazd był przeżyciem. To byli ludzie, których widziałem pierwszy i często ostatni raz. Zdarzało się, że wracaliśmy do chorych dwa czy trzy razy i oni jeszcze żyli, ale było wiadomo, że są w stanie terminalnym i szybko odejdą.
Za każdym razem było to mocne przeżycie, bo ciężko się ogląda coś takiego. Wyobraź sobie - rozmawiasz z pogodnym starszym panem, który się super uśmiecha i jeszcze żartuje na różne tematy, a później go już po prostu nie ma.
To za każdym razem było mocne i ostre przeżycie.
Jak to wytrzymywałeś?
Nie raz wychodziłem, nie dawałem rady po prostu. Gdy Jan spowiadał, to była to prywatna sytuacja, bardzo osobista. Wtedy wychodziłem i często łza kręciła się w oku.
Za każdym razem spotykaliśmy wśród chorych fantastycznych ludzi, ale niektórzy byli w bardzo ciężkim stanie. Czasami było to po prostu straszne.
Podam przykład: jeździliśmy do pewnego starszego pana. Na początku było super, to był pogodny człowiek. Niebawem jednak wylądowaliśmy na jego pogrzebie.
Jego wnuczek bardzo mocno to przeżywał. Miał może 10, może 12 lat. Strasznie płakał. Zrobiłem zdjęcie, jak Jan go przytula.
To właśnie było niewyobrażalne u Jana, że on po prostu to zauważał i się nie przejmował ceremonią, ale potrafił kucnąć i chłopaka przytulić.
Cóż, myślę, że niewielu księży umiałoby coś takiego zrobić. To była właśnie ta jego moc.
Brakuje ci go?
Czuję ostatnio taki nostalgiczny klimat od tych Świąt, w które on odszedł. Cały czas myślę, że on na mnie gdzieś spogląda z boku. Czuję taką dziwną obecność i to jest… fantastyczne.
Nawet wczoraj byłem w Pucku i wszedłem do jego pokoiku w hospicjum. Tam wisiała jego sutanna na szafie i poczułem to niewyobrażalne przemijanie.
Ale też z drugiej strony cieszę się, że się nie męczy. To cierpienie było najgorsze.
Czy uważasz, że spotkanie z Kaczkowskim pozwoliło ci jakoś wrócić do wiary?
Ja jestem, powiedzmy, pragmatykiem i zawsze nim byłem. Przyznaję, że nie jestem jakimś superwierzącym gościem. Każdy ma Boga w sercu. Prawda jest taka, że teraz bardziej myślę o tym poznaniu Jana i czuję, że gdzieś jest. Że nie odszedł.
Nie wiem, czy można od razu mówić o wierze, ale wiem, że on jest gdzieś tutaj między nami.
Była w tym wszystkim jakaś niezwykła aura. Teraz myślę o nim i jest mi straszliwie smutno, ale wiem, że on tu jest.
Smutno też będzie w piątek, gdy go pożegnamy. To zawsze jest smutny moment, taka prawda. Ale to był tak pozytywny człowiek, że jak dziś przeglądałem dużą serię zdjęć z nim, to on się tak świetnie uśmiechał!
To niewyobrażalne, że mogłem poznać takiego człowieka.
* * *
Damian Kramski - fotograf, mieszka i pracuje w Trójmieście. Wielokrotnie nagradzany m.in. w Konkursie Polskiej Fotografii Prasowej, Grand Press Photo, Newsreportaż (Grand Prix 2008 za fotoreportaż z Afganistanu).
Skomentuj artykuł