Kiedy czytam fragment Ewangelii o chrzcie Jezusa, pierwsze pytanie, które od razu mi się narzuca, to: po co komuś, kto nie ma grzechu, potrzebny jest chrzest? Przecież ten sakrament przede wszystkim ma nas uwalniać od skutków grzechów i całej masy zła, która w nas siedzi.
Sam Jezus w dość tajemniczych słowach wyjaśnia, dlaczego pozwolił się ochrzcić Janowi - w ten sposób trzeba wypełnić wszelką sprawiedliwość (por. Mt 3,15). Na pewno można od razu zauważyć w Ewangeliach pozytywne skutki tego wydarzenia: na Chrystusa zstępuje Duch Święty, a z nieba słychać głos Ojca, który de facto wyznaje swojemu Synowi miłość i "potwierdza" Jego misję.
Zacznijmy od początku, czyli kilka słów o samym chrzcie.
Chrzest jako pewne rytualne obmycie, zanurzenie, które wiąże się z duchowym oczyszczeniem, znajdziemy w bardzo wielu religiach. W Starym Testamencie dla proroków obmycie rytualne stawało się symbolem duchowego oczyszczenia (por. Lb 19,23.20-21). Podobnie istniała pewna forma chrztu prozelitów, czyli pogan przechodzących na judaizm.
Jednak chrzest Janowy był wyjątkowy. Przede wszystkim dlatego, że wykonywany był tylko raz (inaczej niż we wspólnocie z Qumran), wokół niego nie gromadziła się jedna wspólnota, tylko różni ludzie, którzy później wracali do swojego codziennego życia. Przydomek Jana - Chrzciciel - też jest odosobnionym przypadkiem.
Żeby sobie to uzmysłowić, wyobraźmy sobie tę scenę. Znajdujemy się nad Jordanem, największą rzeką Ziemi Świętej. Tłum ludzi, przeróżnych stanów, gromadzi się wokół jednej postaci, ubranej bardzo skromnie i charyzmatycznie przemawiającej.
Ludzie stoją w ogromnej kolejce do chrztu. Są tam zapewne i celnicy, i faryzeusze, o czym wspomina Jan: "A gdy widział, że przychodzi do chrztu wielu spośród faryzeuszów i saduceuszów, mówił im: «Plemię żmijowe, kto wam pokazał, jak uciec przed nadchodzącym gniewem?»" (Mt 3,7).
"Wówczas ciągnęły do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem" (Mt 3,5). Tam musiał być naprawdę ogromny tłum. Nie bez przyczyny zastanawiano się, czy Jan Chrzciciel nie jest przypadkiem Zbawicielem. Był niezwykle znanym prorokiem. Kiedyś słyszałem trafne porównanie: to mogło wyglądać niczym wizyta papieża w jakimś kraju.
Jezus staje w kolejce. W kolejce ludzi, którzy czekają na chrzest. W kolejce grzeszników. Wszechmogący Bóg, Jezus Chrystus, najczystszy człowiek i zupełnie nieznający grzechu staje wśród tych, którzy byli ubabrani po pachy w grzechu. Nie wchodzi jak władca, którym zresztą jest, ale jak jeden z grzeszników.
To niezwykły przykład pokory, której zdecydowanie możemy się uczyć. Kiedy Jan widzi Jezusa, swojego kuzyna zresztą, mówi: "Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata" (J 1,29). Najbardziej zastanawiające jest to, że nic się po tym nie dzieje. Przynajmniej Ewangelia Jana nic nie dodaje. Nikt za Jezusem nie idzie. Potrzebny jest drugie głoszenie.
Nazajutrz zobaczył Jezusa, nadchodzącego ku niemu, i rzekł: "Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. To jest Ten, o którym powiedziałem: Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi".
Jan dał takie świadectwo: "Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: «Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym». Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym".
Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: "Oto Baranek Boży". Dwaj uczniowie usłyszeli, jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: "Czego szukacie?" Oni powiedzieli do Niego: "Rabbi! - to znaczy: Nauczycielu - gdzie mieszkasz?" Odpowiedział im: "Chodźcie, a zobaczycie" (J 1,29-39).
Nie wiemy, ilu ludzi nawróciło się pod wpływem słów Jana Chrzciciela, którego Jezus nazywa największym z proroków - większym od Mojżesza czy Eliasza, nie ma co do tego żadnych wątpliwości: "Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on" (Mt 11,11). Ilu gwałcicieli, zabójców, złodziei, jawnogrzeszników, faryzeuszy, kobiet popełniających nierząd obmyło się nad Jordanem? Z pewnością bardzo wielu.
Historia Jana Chrzciciela (z hebr. Jo-chanan, oznaczającego "Jahwe był łaskaw, okazał łaskę") jest jak wprost wyjęta z Biblii - człowiek, żyjący całe życie na pustyni, wychodzi nad rzekę Jordan, aby wejść w rozumieniu duchowym do Ziemi Obiecanej.
Przypomnijmy: Naród Wybrany ucieka z niewoli egipskiej z Mojżeszem na czele, czterdzieści lat wędruje przez pustynię, aby pod wodzą Jozuego (czyli z hebr. Jeszua - dokładnie to samo imię nosił Jezus) przekroczyć Jordan i wejść do Kanaanu. Gramy w "znajdź różnice na obrazku"?
Chrzest Jana nad Jordanem to symbol. Symbol i zapowiedź chrztu Jezusa, ale też dla każdego, kto w tym uczestniczył, symbol nawrócenia. Ta rzeka spłynęła ludzkimi grzechami, stała się od nich brudna. I Jezus w nią wszedł, przyjął ten sam chrzest. Lecz jako czysty nie mógł się nawrócić, jednak był wśród grzeszników. Bardzo symbolicznie bierze te grzechy na siebie. Bo przecież po to przyszedł na świat.
Ale to nie tylko symbol, ma to też inny wymiar. Bardzo konkretny. Jan Chrzciciel miał zapowiedzieć Mesjasza. Zgromadził wielu uczniów i słuchaczy. Wielu ludzi, konkretnie dotkniętych swoją grzesznością (inni nie czują potrzeby się oczyszczać i nawracać), gromadzi się przy ostatnim z proroków Starego Testamentu. Przychodzi nad Jordan wybawienie ludzkości - Jezus Chrystus, wcielony Bóg i zostaje zapowiedziany wprost, inaczej niż do tej pory.
Dotychczas prorocy mówili o przyjściu Boga, o Jego karze, o nawróceniu tylko jako pośrednicy. W tamtym momencie Bóg był wśród ludzi, On sam przyszedł do nich. Zauważmy, że w momencie chrztu Jezusa Jan praktycznie nic nie mówi. Bo jak zapowiada sam Pan Bóg: "Oto mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie". Od tej pory to Jezusa ludzie mają słuchać. Chce się aż powiedzieć: wreszcie możemy z Nim porozmawiać bez pośredników. I tak jest do dzisiaj.
Przykre, ale i znaczące jest to, że z tego wielkiego tłumu tylko dwóch uczniów Jana chce poznać Jezusa. Nikt więcej. Mesjasz został ogłoszony… i nic. Zapewne po odejściu Jezusa Jan chrzcił dalej.
To pokazuje bardzo konkretną prawdę duchową: Bóg najczęściej jest tam, gdzie się Go nie spodziewamy. Na przykład w kolejce grzeszników do chrztu. Na przykład tam, gdzie nie ma zbyt wiele świętości. Na przykład tam, gdzie jest mnóstwo grzechów.
Prawdziwy chrzest Jezusa, ten, z którego my teraz korzystamy i w którym jesteśmy zanurzeni, odbył się na krzyżu. Chrzest, z greckiego baptisma, znaczy dosłownie zanurzenie, obmycie. Jezus został zanurzony w cierpieniu i samotności, skąpany we własnej Krwi. To źródło naszego chrztu. Ale bardzo ważnym momentem jest chrzest Janowy. Dla samego Jezusa jako człowieka, bo dostaje potwierdzenie swojej misji, swojego powołania z góry, od Boga.
Dla nas jest z kolei znakiem, że Jezus, czyli Najwyższy Bóg, nasz Stworzyciel, nie brzydzi się naszego grzechu. On się nie boi podejść nawet do najgorszego grzechu. Naprawdę te grzechy przezwycięża.
I tak na koniec: Jan chrzcił w rzece, obaj mężczyźni stali po pas w wodzie, po czym Chrzciciel zanurzył Jezusa. Pociągnął Go na dno. Jezus znalazł się na dnie. Tak samo na krzyżu, kiedy krzyczy: "Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił". Wtedy też znajduje się na dnie samotności, ciemności, cierpienia i braku obecności Boga. On tam się już znalazł, więc jeśli jesteś na dnie, to wiedz, że On ten stan zna.
Maciej Pikor - student, członek DDA Beczka, publicysta Deon.pl, zakochany w pewnej Książce, szczęśliwy chłopak pięknej dziewczyny, prowadzi bloga zorea.pl
Skomentuj artykuł