Siostra Borkowska: w Kościele przez wieki patrzono na kobietę męskimi oczami

(fot. TYNIEC Wydawnictwo Benedyktynów)
TYNIEC Wydawnictwo Benedyktynów

"Jeżeli mężczyzna tego nie rozumie, jeżeli sobie wyobrażał świat tak jak młody Maksymilian Kolbe, (...) że baby, nic, tylko patrzą, kogo by uwieść - to potem z tego przekonania rodzi się strach, konieczność przyjmowania pozycji obronnej… kiedy nikt go nie atakuje" - mówi siostra Małgorzata Borkowska OSB w rozmowie z Igorem Borkowskim.

Igor Borkowski: O kobietach powinniśmy porozmawiać jeszcze, wciąż bowiem opowiadane tu postaci to są jednak prawie wyłącznie właśnie kobiety. Czy to jest w ogóle ważne?

Małgorzata Borkowska OSB: Jedno jest pewne, że jak się jest kobietą, to trudno nie mieć doświadczenia, że kobiecość to forma bycia człowiekiem zupełnie naturalna, i to bardzo miła. Cała bieda w tym, że w Kościele przez wieki była moda, by patrzeć na kobietę męskimi oczami. I to było, powiedzmy, dosyć jednostronne patrzenie i widzenie. Trudności mężczyzn i kobiet nie są takie same, dzisiaj jest to nieco powszechniej rozumiane. Bardzo różne są to trudności, bardzo łatwo też w związku z tym kogoś zaszeregować, kogoś, kogo się nie rozumie, pod swoje własne trudności. Po drugie - działanie z pozycji siły. Bardzo często mężczyźni narzucają decyzje z pozycji siły, narzucają tę swoją własną skalę i swoje własne widzenie - jako duszpasterze, spowiednicy, mistrzowie duchowi.

W Kościele były nawet tak horrendalne sformułowania: św. Klemens Aleksandryjski, który jakąś kobietę uczył, że przez całe życie ma się wstydzić, że jest kobietą. Niejedna zresztą się wstydzi, ale to straszne wypaczenie. Zamiast radośnie być tym, kim się jest, taka ofiara stara się być tym, kim nie jest. Wiadomo nie od dzisiaj: cnoty są męskie, a wady żeńskie.

DEON.PL POLECA

Pomyśl, przecież równą karykaturą jest sfeminizowany mężczyzna co zmaskulinizowana kobieta, ale zniewieściałość u mężczyzny zawsze była wyśmiewana, spontanicznie, w taki naturalny sposób. Maskulinicja u kobiet, powiedzmy męskowatość - to zawsze było, przeciwnie, coś godnego pochwały. Niewiasta mężna… Zgoła nie białogłowska w waszmości pannie fantazja… itd. Bo można było bez ryzyka powiedzieć: dobry wzór naśladuje. Tu nawet na rozum coś przecież nie gra.

W życiu zakonnym, tego doświadczenie uczy dawno, mężczyźni mają szczególny problem ze ślubem czystości, a kobiety - ze ślubem posłuszeństwa. Tamto się może dla nich nie liczyć, o wiele spokojniej to traktują, bez jakiegoś, jak by to ująć: fatum. Natomiast z posłuszeństwem są w społecznościach żeńskich problemy. Ale znów, jeżeli mężczyzna tego nie rozumie, jeżeli sobie wyobrażał świat tak jak młody Maksymilian Kolbe, zapewne nie z własnej winy, bo tak go inni nauczyli, wyobrażał sobie, że baby, a już szczególnie we Włoszech, nic, tylko patrzą, kogo by uwieść - to potem z tego przekonania rodzi się strach, konieczność przyjmowania pozycji obronnej… kiedy nikt go nie atakuje. Byle strach na wróble chodzi i myśli, że ledwo spojrzy, każda przed nim leży. Myśli, że żadna kobieta mu się nie oprze.

Kobiety kulturowo ćwiczone są od wieków w posłuszeństwie, a wychodzi, że właśnie z tym mają problem. Buntują się, podskakują, trudno im znaleźć lub zaakceptować miejsce w szeregu, które ktoś wskazał. Zostańmy przy życiu zakonnym. Bycie żołnierzem w służbie Pańskiej jest takie trudne?

Tak, kobiety mają z tym problem, to znaczy, to jest zapewne ta zdolność, w której im się ćwiczyć trudniej niż w wyrzeczeniu się życia rodzinnego czy własnego mężczyzny, powiedzmy.

Skala zadanych wartości nie zawsze działa dokładnie tak, jak ma działać, jak miała działać w zamyśle tych, którzy ją głosili, jak się im wyobrażało lub jak bywało w ich zamyśle. Na przykład Teresa Wielka - była pełna uroku i porywającej energii, dobra, pełna Bożego światła; prawie że nie było mężczyzny, który by się oparł, jeżeli chciała coś przeprowadzić. Czy on był prowincjał, czy biskup, jej urokowi nie był w stanie się oprzeć; każdego była w stanie owinąć wokół palca! I jeszcze mruczeli z ukontentowania, kiedy ich owijała. A jednocześnie wierzyła, że jest "tylko" kobietą, głęboko była przekonana o swojej niższości. Widzisz tę sprzeczność? Ponieważ całe otoczenie wierzyło w to także, więc pewien biskup, by usprawiedliwić się przed swoimi księżmi z tego, że tej babie ustąpił w podejmowaniu decyzji (o ulokowaniu kolejnej fundacji oczywiście), skwitował: To nie jest baba, ale mężczyzna, i najgodniejszy, by nosić brodę. Na szczęście jednak Teresa nie miała brody.

Ona ich uwodziła duchowo czy jako kobieta?

Duchowo, po prostu klimatem. Z nią się ludzie czuli bezpieczni, ten czar był związany ze szczerą pobożnością. Dotyczy to takich osób, o których od razu wiadomo, że powie szczerze prosto w oczy, co ma do powiedzenia, że nie zada ciosu z tyłu, nie będzie skarżyć za plecami. Ludzie dobrze pomyśleli, zanim się sprzeciwili jej planom. A jak tu w tym oddzielić naturę od nadnatury, niech się martwi, kto chce. Bo ja nie zamierzam. Ona była pewną całością, złożoną z darów Bożych: tak zwanych przyrodzonych i tak zwanych nadprzyrodzonych.

Ale zwykle jest czy najczęściej bywa tak, że kobieta święta pojawia się do pary z mężczyzną, jako powiedzmy cień, dopełnienie. Może w tym wypadku było inaczej, ale to jest niemal regułą…

No tu było inaczej, zupełnie inaczej, zresztą to różnie jednak bywa. Teresa nie ma takiej pary, Teresa była sama, a zrobiła rewolucję w Kościele. Jan od Krzyża był jej uczniem, zanim zaczął z kolei pouczać karmelitanki. Hildegarda nie ma też takiej pary, ewentualnie tylko mężczyznę, który był zwykłym jej sekretarzem. Teresa z Lisieux żyła sama w klauzurze, Pan Bóg nie przysłał jej żadnego kierownika duchowego, ona musiała iść od jednego spowiednika do drugiego. To było dobre, nauczyła się, że spowiada się dla zyskania przebaczenia, a nie dlatego, by się ktoś zajął jej duszą i nią kierował. Nieraz tak właśnie się robi, ludzie to lubią, żeby się ich duszami zajmować. I to wypacza istotę kierownictwa duchowego, ono się robi bardziej odpowiedzią na potrzebę nerwów i miłości własnej niż na potrzebę duszy; a jej to nie groziło, bo nie było nikogo, kto mógłby odegrać rolę przewodnika.

Hildegarda z kolei zaczęła swoją tę poważną karierę od buntu wobec opata Kunona, gdy została przełożoną grupki zakonnic, która podlegała opatowi klasztoru w Disibodenberg. Po paru latach zabrała je stamtąd i poszła na swoje, najpierw do Rupertsberg, później do Eibingen, bo uważała, że opat raczej szkodę robi niż dobro. Exodus był, że hej, łącznie ze wspominaniem Mojżesza! A później już miała tylko sekretarzy. I zauważ, że Hildegarda to jest poważna wizjonerka i w wizjach otrzymywała jakieś kierownictwo, ale Tereska nie jest żadną wizjonerką, spokojnie spełniała z dnia na dzień to, co Łaska w niej rozwijała. Korzystała oczywiście z sakramentów, ale nie z kierownictwa, które najwyraźniej nie było jej potrzebne. Dlatego Kościół stosuje do jej wspomnienia bardzo trafnie teksty o noszeniu dziecka na rękach. Tak ją Bóg niósł, że niczyjej więcej interwencji tam nie było potrzeba.

Nie wiem, czyś słyszał kiedy, zapisz na wszelki wypadek, o siostrze św. Hieronima.

Pewnie nie.

Nie mogłeś słyszeć, bo jej nie miał. Natomiast była historia taka: w XIX wieku pod zaborem pruskim - Kulturkampf - wprawdzie Bismarck nie czuł się na siłach zlikwidować seminariów duchownych w ogóle, ale przynajmniej postarał się, by przenieść kleryków na uniwersytecką teologię, więc klerycy z polskiego zaboru też musieli jechać na niemieckie uniwersytety, by studiować. Zapewne wiele więcej czasu spędzali w piwiarni wśród burschów niż nad książką, i wreszcie wracali do rodzimego seminarium, ja tu akurat myślę o seminarium pelplińskim. Właśnie tam formalnie zdawali egzaminy pisemne z teologii, biblistyki i innych zacnych przedmiotów. Ważne w tym jest akurat, że egzamin był pisemny, bo dokument do dziś tam, w Pelplinie, leży... Podano temat wypracowania egzaminacyjnego. Na tablicy: św. Hieronim. Kropka. A ten biedak, autor owego tekstu, który można do dziś znaleźć w pelplińskim archiwum, nie wiedział, kto to taki i co, wobec tego trąca kolegę. Pyta. W odpowiedzi słyszy: no, Wulgata, Wulgata. Co to Wulgata, nie wie, ale brzmiało żeńsko, więc pewnie siostra, bo rodzaj żeński. To wszystko działo się w autentycznie zamierzchłych czasach, więc można było puścić wodze fantazji i opisywać, jak to zdobyli Hieronim i Wulgata koronę męczeńską. Skądinąd to pouczające, jak klisza może stać się nieuniknionym wzorcem produkowania tego typu historii. Nie jestem tylko pewna, czy autor dostał święcenia, czy nie. I też masz parę!

To fragment książki "Porozmawiajmy jak Borkowska z Borkowskim".

Siostra Małgorzata Borkowska OSB urodziła się w 1939 r. Studiowała polonistykę i filozofię na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz teologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Od 1964 jest benedyktynką w Żarnowcu. Autorka wielu prac historycznych, m.in. "Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII i XVIII wieku", "Czarna owca", "Oślica Balaama", "Sześć prawd wiary oraz ich skutki", tłumaczka m.in. ojców monastycznych, felietonistka czasopism "Więź" i "Via Consecrata"

Igor Borkowski, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, praktyk i teoretyk dziennikarstwa, pisał reportaże, teraz pisze o reportażu. Zagląda za klasztorną kratę, by przyjrzeć się życiu mniszemu. Lubi czas i jego zmienność, dlatego sporo uwagi w swoich badaniach i publikacjach poświęca tanatologii

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Siostra Borkowska: w Kościele przez wieki patrzono na kobietę męskimi oczami
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.