Spowiedź jest lekiem na nasze grzechy

Spowiedź jest lekiem na nasze grzechy
(fot. shutterstock.com)

Jakie emocje wywołuje w nas myśl o spowiedzi? Wielu wspomni pewnie o pokonaniu bariery wstydu, o wyznaniu przewinień przed kapłanem i wypełnieniu pokuty jako zadośćuczynienia czy kary. Czy to aby nie przypomina rozprawy sądowej, w której penitent jest oskarżycielem i oskarżonym zarazem, a ksiądz wciela się w rolę sędziego?

Dzieje sakramentu pojednania to historia poszukiwania równowagi między aspektem "sądowym" i "leczniczym". Ponieważ współcześnie ten pierwszy zdaje się zyskiwać przewagę, przynajmniej w powszechnym rozumieniu (w duszpasterstwie i publikacjach bywa lepiej), przypomnijmy czasy, w których spowiednikowi bliżej było do roli lekarza niż sędziego.

DEON.PL POLECA

Jedna szansa

Niemiecki benedyktyn, znany rekolekcjonista i psychoterapeuta o. Anselm Grün zauważył kiedyś, że niemieckie słowo "pojednać" (versöhnen) pierwotnie znaczyło "naprawić", "uciszyć", "ukoić", "uśmierzyć", a nawet "pocałować". Źródłem zamętu emocjonalnego, gniewu i nienawiści w duszy może być postępowanie innych ludzi. "Pojednać się" oznacza wobec tego - tłumaczy Grün - "uspokoić i uśmierzyć ten emocjonalny ogień, czułym pocałunkiem osłodzić i usunąć gorycz".

W Kościele pierwszych wieków nikt by w ten sposób nie opisał aktów wyznania i odpuszczenia grzechów. Uwaga wielkich teologów, Ojców Kościoła, skupiała się raczej na konstruowaniu coraz doskonalszych katalogów grzechów tzw. nieodpuszczalnych, których popełnienie wiązało się z niemożnością uzyskania absolucji. Zaliczano do nich m.in. zabójstwo, zdradę małżeńską i wyparcie się wiary.

"Dwa pokolenia po Jezusie jego nieszczęsna rozmówczyni ze świątynnego dziedzińca nie otrzymałaby zapewne rozgrzeszenia..." - konstatuje historyk Kościoła bp Grzegorz Ryś. Winnemu pozostawało pokutowanie do końca życia i liczenie na Boskie zmiłowanie. Św. Piotr napisał bowiem o tych, którzy przyjmują chrzest, a potem oddają się ponownie "zgniliźnie świata", że "lepiej byłoby im nie znać drogi sprawiedliwości, aniżeli poznawszy ją odwrócić się od podanego im świętego przykazania. Spełniło się na nich przysłowie: Pies powrócił do tego, co sam zwymiotował, a świnia umyta - do kałuży błota".

Pierwszy sprzeciw wobec tak surowego nauczania wyszedł spod pióra Hermasa - niewolnika żyjącego w II wieku w Rzymie. Opisał on w dziele "Pasterz" swoje wizje mistyczne, z których wysnuł naukę, że także osoba mająca na sumieniu najcięższe grzechy może dostąpić odpuszczenia. Świadectwo Hermasa jest tym cenniejsze, że sam miał w życiu okazję przebaczyć, i to nie byle co i nie byle komu: jego własne dzieci porzuciły wiarę i zadenuncjowały go władzom jako chrześcijanina.

W kolejnych stuleciach postępowała refleksja na temat miłosierdzia Boga i Kościoła: najpierw teologowie dopuścili jedno (i tylko jedno) wyznanie win po chrzcie, a w końcu doszli do wniosku, że nadmiernie surowe zasady mogą skutkować niechęcią do przyjmowania chrześcijaństwa. Papież Leon Wielki (V wiek) umożliwił wielokrotne przystępowanie do sakramentu pojednania.

Gorzkie lekarstwo

W średniowieczu popularyzowała się forma spowiedzi tzw. usznej. W 1215 r. ojcowie soborowi mocno podkreślili zasadę tajemnicy spowiedzi. W tamtych czasach nie funkcjonowały znane nam z pierwszokomunijnych książeczek rachunki sumienia. Ze "spisów grzechów" korzystali natomiast księża: mowa o tzw. penitencjałach (księgach pokutnych), których autorzy opisywali pospolite w ich czasach i otoczeniu przewiny, proponując jednocześnie pokutę.

Byłoby jednak krzywdzące dla ówczesnego Kościoła sprowadzanie zjawiska penitencjałów do pokuty "z taryfy". Historycy specjalizujący się w mentalności średniowiecza podkreślają, że to właśnie wtedy kształtowało się pojmowanie grzechu jako problemu dotyczącego nie tylko osoby, która go popełniła, ale całej wspólnoty Kościoła.

Ludzie średniowiecza mieli nieporównywalne z naszym poczucie współodpowiedzialności za swoje zbawienie. Nauczanie to starał się przywrócić Jan Paweł II, który w adhortacji apostolskiej "Reconciliatio et paenitentia" z 1984 r. napisał: "dusza, która upada przez grzech, pociąga za sobą Kościół i w pewien sposób cały świat. Innymi słowy, nie ma grzechu, nawet najbardziej wewnętrznego i tajemnego, najściślej indywidualnego, który odnosiłby się wyłącznie do tego, kto go popełnia".

W tym świetle oczywiste się staje, że spowiedź nie tylko przywraca grzesznika Bogu i Kościołowi, ale - ów Kościół naprawia... Skoro krzywda była publiczna, także pokuta miała taki charakter. Penitencjały często zalecały wieloletnie posty o chlebie i wodzie czy pielgrzymki. Obok nich - wiele praktyk ascetycznych, takich jak biczowanie, spanie na skorupach orzechów czy "krzyż", czyli stanie z rozłożonymi rękami i śpiewanie psalmów. Pokuta taka nie miała jednak charakteru gorzkiej kary, ale raczej... gorzkiego lekarstwa. Miała uleczyć winnego.

Autorzy penitencjałów tak dobierali pokuty do przewin, żeby - według zasad obowiązujących w ówczesnej medycynie - contraria contrariis curantur czyli "przeciwne leczyć przeciwnym". Pychę uzdrawiano pokorą, chciwość - dziełami miłosierdzia, cudzołóstwo - wstrzemięźliwością, lenistwo - gorliwością, gadatliwość - milczeniem, obżarstwo - postem.

Pokuty te na ogół dotyczyły nie tylko ducha, ale i ciała (w przeciwieństwie do współczesnych, czysto dewocyjnych: dziesiątek różańca, litania, koronka...). Sam penitent przyjmował otrzymaną receptę rozumiejąc, że jego chory organizm zatruwa cały Kościół. Do kilkuletniego postu podchodził nie jak do dopustu, ale jak do kuracji oczyszczającej: nade wszystko chciał odnaleźć na nowo drogę do zbawienia, a także wrócić do wspólnoty, z której wykluczył się poprzez grzech (największy lęk ludzi średniowiecza wiązał się z wyrzuceniem poza nawias społeczności).

Rola spowiedników zaś, jako "lekarzy duszy", nie kończyła się na słowach odpuszczenia. W jednej z ksiąg pokutnych czytamy zalecenie, by jednoczyli się z penitentami, którym nakazali post. W innej - by po udzieleniu sakramentu zaproponowali penitentowi wspólną modlitwę przed ołtarzem.

Wspomniany już o. Anselm Grün zachęca do podobnych aktów współczesnych spowiedników. "To naprawdę ważne, że kapłan życzy odchodzącemu Bożego błogosławieństwa i zachęca go, by z siebie nie rezygnował, by w swojej drodze ufał w Boże miłosierdzie. Nie wszystko mu się uda. Ale zawsze i wszędzie będzie mógł czuć bliskość miłującego nas i uzdrawiającego Boga".            

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Spowiedź jest lekiem na nasze grzechy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.