To zbyt proste. Nie wierzę

(fot. shutterstock.com)

Najtrudniejsze w wierze jest to, że Bóg działa w prosty i bezinteresowny sposób. Jak Naaman często nie ufamy w moc sakramentów, bo wydają się nam niepozorne i mało efektowne.

"Wódz syryjski Naaman, który był trędowaty, zanurzył się siedem razy w Jordanie, według słowa męża Bożego, a ciało jego na powrót stało się jak ciało małego dziecka i został oczyszczony" ( 2 Krl, 5,14).

To jedno zdanie opisuje szczęśliwy finał historii uzdrowienia poganina. Ale zanim doszło do happy endu, Naaman musiał przejść nie tylko zewnętrzną drogę z Syrii do Samarii, ale też wewnętrzną, zmagając sie ze swymi oporami, oburzeniem i próżnością aż rozpadły się jego mniemania o sobie i Bogu. Zagłębiając się w historię syryjskiego wodza, możemy dojść do wniosku, że jego wiara wcale nie była olśniewającym przykładem, chociaż wystarczyła, by został oczyszczony z trądu. I Jezus stawia go nam za wzór, gdy mówi do niewierzących mieszkańców Nazaretu. Opowieść o "obcym", którym staje się wierzący, jest o tyle ważna, iż ukazuje nam, w jaki sposób Bóg próbuje dotrzeć do człowieka i jaką drogę trzeba przejść, aby odpowiedzieć na Jego wezwanie.

Trąd naznaczał piętnem i izolował od wspólnoty, nie wspominając o tym, że był śmiertelną chorobą. Nic dziwnego, że Naamanowi jako poważanemu oficerowi tak bardzo zależało na rychłym wyzdrowieniu. Musimy jednak zdać sobie sprawę, że ten doborowy wódz był wrogiem Izraelitów. Podczas wojny złupił miasta i wsie oraz wymordował niewinnych ludzi. Mimo tego Bóg postanawia przywrócić mu zdrowie, na co poganin, zdawałoby się, w ogóle nie zasługuje. I nie jest na to gotowy. Inicjatorem całej akcji jest Bóg, który najpierw przemawia przez niewolnicę porwaną z Izraela po zwycięstwie Syryjczyków. A następnie, już na ziemi izraelskiej, interweniuje przez sługi Naamana.

Wejście do wody, które uzdrowiło trędowatego cudzoziemca, było aktem wiary. Jednak zanim się na to zdecydował, Syryjczyk stawał okoniem. Chciał wprawdzie wyzdrowieć, ale na swoich warunkach. Przede wszystkim, sądził, że zdrowie można sobie kupić. Dlatego przytaszczył ze sobą pełne wozy srebra i ubrań. Polecenie Elizeusza, aby zanurzyć się 7 razy w Jordanie, wydało się mu banalne, zbyt proste. Jechać taki kawał drogi, aby wejść do jakiejś podrzędnej, brudnej rzeki, jakby u nas, w Damaszku, nie było lepszej? Zapewne miał rację. Te rzeki były i większe, i zasobniejsze w wodę. Ale właśnie w małym Jordanie miał spotkać prawdziwego Boga. Nie gdzie indziej. Syryjczyk jako znamienita persona oczekiwał też specjalnego potraktowania i czerwonych dywanów. A tu klops. Żadnych komitetów powitalnych, żadnych orkiestr i czołobitności. Prorok nawet nie raczył do niego wyjść, lecz wszystko załatwił przez sługę.

DEON.PL POLECA

Urażona duma z początku odstręczyła Naamana od wykonania polecenia proroka, budząc w nim gniew. Jak widać, nie tylko małe dzieci czerwienieją ze złości, gdy nie otrzymują tego, co chcą. Dopiero słudzy ostatecznie przekonali go do wypełnienia polecenia Elizeusza, rozsądnie argumentując: "Przecież prorok nie wymaga cudów, w sumie zanurzenie się w rzece jest błahostką, a nie heroicznym wyczynem. Nie zaszkodzi, a może pomóc". Swoją drogą, to ciekawe, że w tej historii słudzy i niewolnicy odgrywają tak kluczową rolę. Naaman ustąpił, lecz musiał sam z sobą stoczyć wewnętrzną bitwę. Gdy się choruje na śmiertelną chorobę, wtedy i władza, i honory, i bogactwa przestają mieć znaczenie. Trzeba znowu wrócić do etapu niemowlęctwa - nagi i w całkowitej zależności od innych. I tak wielki wódz, który dowodził armią, został uzdrowiony nie dzięki swojej władzy i pieniądzom, ale za pośrednictwem niewolnicy i sług. Musiał się upokorzyć, aby ich wysłuchać.

Dlaczego prorok załatwił wszystko za pośrednictwem sługi? Św. Efrem Syryjski, jeden z ojców Kościoła, argumentuje, że Elizeusz nie wyszedł do Naamana z dwóch powodów: nie chciał spojrzeć w twarz wrogowi oraz bał się przekroczenia prawa, które zakazywało zbliżania się do trędowatych. Jednakże wydaje się, że chodziło raczej o wystawienie go na próbę i skruszenie dumy Naamana, która była warunkiem oczyszczenia. Syryjczyk musiał się ugiąć, przestać filozofować i unosić się honorem. W pewnym sensie wszedł do wody wbrew sobie i, jak pisze Richard Rohr OFM, stał się "ofiarą łaski".

Wiara oznacza przede wszystkim posłuszeństwo słowu, nawet jeśli nie rozumiemy i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co się wydarzy. Sęk w tym, że my od razu łamiemy sobie głowę i dociekamy: a dlaczego tak, a nie inaczej?, gdzie?, po co?, w jaki sposób? Komplikujemy to, co jest proste. Nasze ja, które zawsze chce być w centrum, zaczyna dyktować warunki. Gdyby to było możliwe, najchętniej uzdrowilibyśmy się sami.

"Naaman nie rozumie wielkiego misterium (tajemnicy) Jordanu" - komentuje Orygenes. Wszystko wydaje mu się zbyt proste i uwłaczające jego godności. Dlatego zaczyna się rzucać. Prostota działania Bożego czasem okazuje się dla człowieka zbyt wielką przeszkodą. Ale dzięki niej wyraźniej widać, że uzdrowienie jest całkowitym darem Jahwe, chociaż poprzedzonym aktem wolności ze strony człowieka.

Ponadto wiara nie musi być doskonała i teologicznie wysublimowana, aby Bóg przychylnie na nas spojrzał. "Gdybyście mieli wiarę jak ziarenko gorczycy" (Łk 17, 6) - rozważaliśmy tydzień temu. Często ta drobina wyraża się w prozaicznej czynności: zaufaj i wejdź do rzeki, a nie mędrkuj.


Ojcowie Kościoła w siedmiokrotnym zanurzeniu się Syryjczyka widzą zapowiedź siedmiu sakramentów - owoców zmartwychwstania Chrystusa. Zauważmy jednak, że we wszystkich sakramentach mamy do czynienia z prostymi gestami: polanie wodą, namaszczenie, włożenie rąk, milczenie, spożycie pokarmu, wypowiedzenie słów. Nie dochodzi w nich do nadzwyczajnych i niesamowitych scen (jak w magii). Bóg nie objawia się wprost, podobnie jak Elizeusz nie wyszedł do Naamana. Mimo to przez prozaiczne czynności Bóg dokonuje cudów. Kościół pięknie wyraża tę myśl sakramentów w liturgii Wigilii Paschalnej: "Boże, Ty niewidzialną mocą dokonujesz rzeczy niezwykłych przez sakramentalne znaki".

Ubóstwo środków wskazuje na darmowość daru Boga. Nie otrzymujemy go, mnożąc nasze uczynki i zabiegi. Elizeusz nie przyjmuje zapłaty za uzdrowienie, co też jest wymownym gestem. Na niemały kąsek połakomił się jego sługa Gechazi, który kłamliwie i chciwie pobiegł za Naamanem i w imieniu proroka poprosił o "jeden talent srebra i dwa ubrania na zmianę" (2 Krl 5, 22). Za karę dotknął go trąd.

Jak dla Naamana obmycie wydało się czymś trywialnym, również nam sakramenty mogą spowszednieć. Człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić. Ponadto grozi nam magiczne, czyli bezosobowe podejście do sakramentów. "Liturgia jest dziełem Chrystusa i Jego Ciała, Kościoła" - czytamy w tekście soborowym. Zachodzi w niej dialog wolnych osób. "Kościół" w tym przypadku oznacza całą wspólnotę - wszystkich wiernych i duchownych. Chrystus działa w liturgii zarówno przez kapłana, jak i przez zgromadzonych uczestników. Nie chodzi więc o to, abyśmy przychodzili do kościoła jak na przegląd samochodu czy do zegarmistrza. Ksiądz pomacha rękami, pokropi, coś tam burknie pod nosem i po sprawie. Oczyszczenie Naamana dokonało się w chwili jego całkowitego zanurzenia w Jordanie. "Cały" - to znaczy nie tylko ciałem, ale wolą, pragnieniem i rozumem. Oczywiście, to zaangażowanie nie musi być doskonałe, ale nasza odpowiedź po części warunkuje skuteczność działania sakramentów w naszym życiu.

Zastanówmy się, czy w prostocie sakramentów odkrywamy niezwykłość? A może też cierpimy na syndrom Naamana? To nie tak powinno wyglądać, nic mi to nie daje, to zbyt dziecinne. Niektórzy twierdzą, że msza św. ich nuży, albo nie chodzą w niedzielę do kościoła, bo "im się nie chce" - z lenistwa. Co kryje się za tymi eufemizmami? Najpierw, brak wewnętrznej motywacji, bo tak naprawdę zawsze znajdujemy czas na to, co jest dla nas ważne. "Nie chce się" oznacza często ‘nie wiem, jaki związek sakramenty mają z moim życiem. Nie mam pojęcia, o co w nich chodzi". Po drugie, brak bezinteresowności z naszej strony. Jeśli nastawieni jesteśmy w życiu na to, by ciągle coś otrzymywać, ale też niechętnie dajemy za darmo, sakramenty będą nas nużyć. Po trzecie, sakramenty bywają dla nas trudne nie przez ich skomplikowanie, lecz prostotę. Tylko w postawie dziecka możemy odkryć w nich "tajemniczy ogród" pełen pięknych kwiatów, owocowych drzew i śpiewu ptaków.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

To zbyt proste. Nie wierzę
Komentarze (2)
Andrzej Ak
9 października 2016, 14:47
Podobnie jest z uzdrowieniami. Bóg od każdego z nas z osobna co innego oczekuje. Od jednych oczekuje całkowitego zerwania z jakimś grzechem, od innych przyjęcia prawdy o sobie samym/mej (pogodzenia się z tą prawdą, by żyć dalej), jeszcze od innych wymaga pielgrzymowania i uczenia się Go. Takich indywidualnych planów wobec człowieka Bóg ma niezliczone chyba ilości, tak by na każdego było coś dla niego, na miarę konkretnego człowieka; co nie oznacza że będzie to łatwe i przyjemne. Tak więc uzdrowienia u Boga czekają na każdego z nas. Trzeba tylko wysilić się i poprosić Boga o wskazówki jak to uzdrowienie uzyskać.
Arkadiusz Żyła
9 października 2016, 10:56
to jest własnie boskie działanie,ze Bóg tworzy z prostych wydawaloby się rzeczy najbardziej skomplikwane struktury przypatrzec się można chocby naturze-czlowiek i np.pies sa w sumie podobnie zbudowane oczy,konczyny tułow serce itd a jaka wielka roznborodnośc,jakie roznice olbrzymie jaka masa procesow sie w nich odbywa co mikrosekunde Bóg nie komplikuje zbędnie a stworzył wszystko