"Jaki obraz Kościoła zobaczyłby współczesny Marcin Luter? Dowiedziałby się, że jeden kardynał płacił za obciążające w sprawie pedofilskiej drugiego kardynała zeznania z kasy Stolicy Apostolskiej. Słyszałby o założycielu zgromadzenia zakonnego, który nie tylko wykorzystywał masowo dzieci i młodzież, ale też miał dwie żony, a jednocześnie udało mu się - także dzięki pomocy kardynałów i bliskich współpracowników papieży - odgrywać rolę świętego, stawianego za wzór innym kapłanom" - pisze publicysta.
Żyjemy w czasach dla Kościoła trudnych. Laicyzacja sprawia, że odpływają od niego wierni. Jałowy bieg intelektualny, którego przyczyny diagnozuje prof. Tomasz Polak w arcyciekawej książce "System kościelny, czyli przewagi pana K.", uniemożliwia mu – i to od wielu lat – realny wpływ na rzeczywistość intelektualną. Skandale seksualne i finansowe, ciągnąca się od dziesięcioleci niezdolność do instytucjonalnej reformy watykańskich finansów, a także wciąż wypływające nowe skandale obyczajowe, dotykające przemocy seksualnej, ale nie tylko, demolują wiarygodność moralną Kościoła, której – co podkreślają liczni, także laiccy, myśliciele – świat potrzebuje, jak być może nigdy dotąd. Wszystko to sprawia, że jak kania dżdżu potrzebujemy – dla skuteczności ewangelizacji, długoterminowego odpowiadania na gigantyczne wyzwania, jakie stawia przed nami świat, i wreszcie dla własnej wiarygodności – długofalowego, ale i krótkoterminowego procesu oczyszczenia i reformy Kościoła. Chodzi nie tylko o jego oczyszczenie w kwestiach skandali seksualnych czy finansowych, ale także – szerzej – o oczyszczenie z fałszywych sakralizacji, z dobrze ukrytej przemocy instytucjonalnej, z intelektualnej i duchowej pychy i wreszcie tego, co pozostając piękną, zewnętrzną formą, straciło już rolę nośnika treści. Oczyszczenie, o jakim mówię, jest więc procesem sięgającym o wiele głębiej i dalej niż tylko załatwienie spraw związanych z nadużyciami seksualnymi i ich ukrywaniem czy z problemami, ciągnącymi się przynajmniej od pontyfikatu Pawła VI, z kościelnymi finansami.
Okres nowej reformacji
Aby dobrze zrozumieć, o czym mowa, trzeba zacząć od krótkiej diagnozy sytuacji, z jaką mamy do czynienia. Fundamentalnym problemem, jaki dotyka Kościół, nie są ani skandale seksualne (choć niewątpliwie trzeba je wyjaśnić), ani nawet systemowe ich krycie (choć w tej sprawie także trzeba, tyle że to jedynie pierwszy krok, najpierw zrozumieć odpowiedzialność pasterzy, a potem wyciągnąć konsekwencje wobec tych, którzy się go dopuszczali), nie są nimi także ujawniane co jakiś czas nadużycia finansowe czy rozpasanie moralne części hierarchów duchownych i świeckich (boleśnie opisane w "Sodomie" Frédérica Martela). To wszystko są tylko skutki głębszego problemu, z jakim Kościół mierzy się od dawna, a jego przyczyna leży gdzie indziej. To do niej trzeba sięgnąć, aby zmierzyć się z chorobą, a nie z jej objawami. W identycznie takiej samej sytuacji (a piszę to, mając świadomość problematyczności każdej historycznej analogii) znajdował się Kościół w czasach Marcina Lutra. Nadużycia związane z odpustami, rozpasanie moralne Rzymu i papiestwa (które tak rozsierdziło młodego augustianina, gdy w sprawach zakonnych wędrował on do Świętego Miasta), a szerzej kleru (które dla odmiany przyczyniło się do zdobycia rzesz wiernych) były tylko – istotnymi, ale drugorzędnymi z perspektywy teologicznej kwestiami – objawami choroby, a nie samą chorobą. Istotą tamtej choroby było zaś wyczerpanie intelektualnego impulsu scholastycznego, rozwój nominalizmu w filozofii i wypalenie duchowości średniowiecznej, a także głęboka rewolucja komunikacyjna, jaką zapoczątkowało pojawienie się druku, które tak sprawnie wykorzystał Marcin Luter. Stara duchowość i stare formy życia intelektualnego się wyczerpały, przestały inspirować, a także formować i zostały – nie tylko przez protestantyzm niemiecki, ale także przez hiszpańskie odrodzenie katolickie – zastąpione nowymi. Oczyszczenie, jakie się dokonało w postaci kontrreformacji (przy pełnej świadomości także jej słabych punktów), skupiło się, i dlatego było skuteczne, na przyczynach, a nie skutkach kryzysu. Jeśli nasze oczyszczenie ma być skuteczne, to teraz musi być podobnie.
Zostawiając na boku analogię historyczną (choć moim zdaniem jest ona istotna i warta szerszego rozpisania), warto zadać sobie pytanie o to, jakie są te głębokie przyczyny obecnego kryzysu? Odpowiedź, jaką proponuję, nie pretenduje do całościowości, a jest jedynie próbą uchwycenia fundamentalnych problemów. Pierwszym z nich, na który – określając go mianem klerykalizmu – często wskazuje papież Franciszek, jest sakralizacja urzędu w Kościele i samej instytucji Kościoła. Świętość Kościoła, która pochodzi w całości od Jezusa Chrystusa i jest niczym niezasłużonym darem od Niego, rzutowana jest na samą instytucję, a także na jej „urzędników”, co skutkuje nie tylko uwiecznieniem zmiennych form sprawowania władzy, instytucjonalnego umiejscowienia, ale także sakralizacją związanych z nią osób. Tak jest nie tylko z urzędem biskupa Rzymu (który zaczął desakralizować Benedykt XVI przez symboliczny akt przejścia na emeryturę, a proces ten kontynuuje Franciszek, rezygnując z kolejnych prerogatyw i próbując prezentować nieco mniej mityczny obraz papiestwa), z rolą Stolicy Apostolskiej i Kurii Rzymskiej (kolejne nieudane próby ich reformy stawiają na poważnie problem o to, w jakiej formie te – także państwowe – struktury są Kościołowi potrzebne), z ograniczeniami władzy biskupów, ale także z deklerykalizacją modelu kapłaństwa. Nie mniej istotne są wyzwania rzucane wierze i teologii przez współczesną naukę. Teologia łacińska kształtowała się w swojej terminologii i rozumieniu rzeczywistości pod wpływem filozofii greckiej, ze szczególnym uwzględnieniem platonizmu i arystotelizmu, a co za tym idzie, podstawowe tezy sakramentologii są więc wyłożone w terminologii Arystotelesa. Tyle że ta ostatnia jest już nie tylko niezrozumiała dla współczesnego człowieka, ale też nieakceptowalna z perspektywy nauki. Teoria ewolucji, neuronauki, także współczesna fizyka kreują obraz świata, który – choć wcale nie musi być sprzeczny z teizmem i prawdą o stworzeniu świata – wymaga ponownego przemyślenia problemu pojawienia się pierwszych ludzi, grzechu pierworodnego, jego dziedziczenia, łaski i natury itd. Obyczajowe i społeczne zmiany stawiają przed Kościołem także pytanie o struktury życia zakonnego. Czasy reformacji przyniosły nowe jej formy, a także odnowienie starych, ale – jak się zdaje – teraz zmiana będzie jeszcze głębsza, połączona z wymieraniem niektórych zakonów i zgromadzeń i kształtowaniem niezupełnie nowych form zaangażowania.
Fundamenty oczyszczenia
Powracając na moment do zaproponowanej analogii historycznej, warto zadać sobie pytanie, jaki obraz Kościoła zobaczyłby współczesny Marcin Luter? Oto dowiedziałby się, że jeden kardynał (Angelo Becciu) płacił za obciążające w sprawie pedofilskiej drugiego kardynała zeznania z kasy Stolicy Apostolskiej. Wszystko po to, by nie wyszły jego własne malwersacje. I tego pierwszego kardynała skazano. Słyszałby o założycielu zgromadzenia zakonnego, który nie tylko wykorzystywał masowo dzieci i młodzież (w tym własne dzieci), ale też miał dwie żony, a jednocześnie udało mu się – także dzięki pomocy (często kupowanej) kardynałów i bliskich współpracowników papieży – odgrywać rolę świętego, stawianego za wzór innym kapłanom. Z lektury "Sodomy" Frédérica Martela, ale także z setek plotek i publikacji prasowych, mógłby dowiedzieć się o strukturze, która – wbrew oficjalnemu nauczaniu Kościoła – ma się świetnie nie tylko w Watykanie. To wszystko w połączeniu z nowymi prądami myślowymi rodzi silne podglebie dla nowej reformacji. Choć nie ma w tej chwili osobowości na miarę Lutra czy Kalwina, to wiele wskazuje na to, że jeśli do reformy i oczyszczenia ma dojść, to impuls przyjdzie z zewnątrz. Tak zresztą już było nie tylko w przypadku reformacji. Gdy w X wieku papiestwo – i Kościół także – przeżywało gigantyczny kryzys, wówczas impulsem zmian stał się cesarz Otton I. Teraz władze świeckie nie mają (na szczęście) takiej władzy, ale wiele wskazuje na to, że impuls przemiany przyjdzie z zewnątrz.
Obraz współczesnego Lutra podróżującego do Rzymu jest o tyle ważny, że wtedy wezwania do reformy spotkały się z silnym odzewem ze względu na konieczność oczyszczenia. Niemała część impetu reformatorskiego brała się właśnie z potrzeby oczyszczenia Kościoła – i to nie tylko z brudu moralnego – ale i z tego, co uważano za nieewangeliczne i niechrześcijańskie dodatki do pierwotnego Objawienia. Impet ten działał nie tylko w przestrzeni protestanckiej, ale z nie mniejszą siłą także w katolickiej. Jezuickie metody misyjne, reforma Karmelu dokonana przez św. Teresę z Avili i św. Jana od Krzyża, ale też reforma kapucyńska oczyszczająca pierwotny charyzmat franciszkański to wszystko były efekty tego impulsu. Nie inaczej należy rozumieć reformę seminariów, ustanowienie nowego modelu kapłaństwa diecezjalnego, a także nacisk na kierownictwo duchowe i rozwój szkolnictwa katolickiego. Wszystkie te elementy razem nadały katolicyzmowi nowy impet i doprowadziły do głębokiego oczyszczenia, także w wymiarze moralnym. Bez nich pozostałby sam rygoryzm moralny, dążenie do jakiejś formy katolickiego purytanizmu czy Kościoła czystych, a nie o to przecież w dążeniu do oczyszczenia chodzi. Oczyszczenie moralne, nacisk na czysty rygoryzm, właściwy choćby jansenizmowi, nie otwiera perspektywy głębokiej przemiany, a to ona jest obecnie konieczna.
Fragment książki "Mamy głos. Świeccy, Kościół, kryzys"
Skomentuj artykuł