Ucieczka od świata? - pułapki indywidualizmu

(fot. khalid almasoud/flickr.com))
Vojtěch Kodet

W ciągu wieków wielcy mistrzowie chrześcijańskiej duchowości nawoływali do ucieczki od "złego" świata, by poświęcić się kontemplacji. Ze stronieniem od świata pozostaje w ścisłym związku jedna z wielkich pokus chrześcijańskiego życia, a mia­nowicie pewien duchowy indywidualizm, w którym dominuje nastawienie na własne zbawienie.

Dopóki ten nacisk na tak zwane życie wewnętrzne występował tylko w pierwszym etapie życia po nawróceniu, kiedy chrześcijanin uczy się żyć z Bogiem i przewartościowuje wszystko, co było dotąd, jakoś można się z tym pogodzić - jakkolwiek autentyczne życie chrześcijańskie powinno w każdej fazie w pewnej mierze być również życiem dla innych. Wszakże źle jest, gdy nastawienie na zbawienie swej duszy staje się życiowym stylem. Jednostronny akcent kładziony na własne zbawienie blokuje bowiem chrześcijanina w jego służbie dla drugich i w jego posłan­nictwie na zewnątrz.

DEON.PL POLECA

Lęk przed światem, który mógłby zagrażać naszemu dążeniu do zbawienia, w rezultacie przeszkadza nam żyć. Z tej perspektywy również apo­stolstwo było dawniej uważane za coś niebezpiecznego - właśnie ze względu na konieczny w nim kontakt ze światem. Wskutek tego pozostawało ono na marginesie uwagi albo uchodziło za możliwe i stosowne tylko dla tych, którzy są już duchowo "doskonali" i mogą rozda­wać ze swego duchowego nadmiaru.

Poza tym wydawało się, że apostolstwo nie ma wiele wspólnego z życiem duchowym; może jedynie to, że ży­cie duchowe jest jego konieczną podstawą. Wierzono, że podobnie jak każde inne działanie, również posługa duchowa duchowo człowieka wyczerpuje. W tym sensie jeszcze w pierwszej połowie XX wieku pewien uznany autor duchowy napisał, że "przede wszystkim powinni­śmy wewnątrz siebie i dla siebie prowadzić bardzo do­skonałe życie, tak aby stale przynosić swoją myśl i wolę przed Boga. W końcu możemy wyjść na zewnątrz i słu­żyć bliźniemu bez niebezpieczeństwa dla naszego życia wewnętrznego".

Duchowy indywidualizm nie pozwalał dostrzegać wspólnej odpowiedzialności Kościoła za zbawienie po­zostałych ludzi, która mogłaby prowadzić do wspólnego życia apostolskiego. Wspólnotowy wymiar duchowości był w większości przeżywany jedynie w klasztorach, przy czym tamtejsze życie miało na celu w pierwszym rzędzie zbawienie indywidualne, a rzadko tylko wspólny apo­stolat. Istniały oczywiście wyjątki, i to nawet już przed świętym Benedyktem.

Niektóre klasztory stały u naro­dzin całych ruchów misyjnych. Wystarczy wspomnieć na przykład o mnichach irlandzkich, z których wielu prowadziło działalność ewangelizacyjną na terenie Eu­ropy kontynentalnej, czy o słowiańskiej misji świętych Cyryla i Metodego. Działalność misyjna tych klasztorów nie wywarła jednak większego wpływu na powszechną doktrynę o istocie życia mniszego.

Nacisk na zbawienie indywidualne i związany z nim lęk przed ludźmi i w ogóle przed otaczającym światem można dostrzec jeszcze w książce "O naśladowaniu Chry­stusa", przypisywanej Tomaszowi a Kempis (†1471), któ­ra przez kilka stuleci była podstawową lekturą duchową chrześcijan wszystkich stanów. Autor cytuje w niej Se­nekę, który powiedział: "Ilekroć wychodziłem do ludzi, wracałem mniejszym człowiekiem", i sam do tego doda­je: "Kto więc skłania się do głębi i sięga po sprawy ducha, powinien razem z Jezusem odchodzić od tłumu […] Kto odrywa się od znajomych i przyjaciół, do tego zbliży się wkrótce Bóg ze swymi aniołami".

Gdyby tak było naprawdę, musielibyśmy zrobić z do­mów klasztory albo spędzać całe życie na rekolekcjach. W każdym razie trzeba byłoby przerwać wszystkie kon­takty ze światem i z najbliższymi przyjaciółmi i dbać je­dynie o zbawienie swej duszy, jak zalecało wielu ducho­wych autorów.

Anachorecki czy monastyczny sposób wyjścia z na­pięcia chrześcijańskiego życia w tym świecie oczywiście większości ludzi wierzących nie odpowiadał i odpowia­dać nie mógł. Ucieczka od świata nie była rozwiąza­niem zadowalającym i uporanie się z tym problemem było nadal zadaniem następnych pokoleń. Pomimo to mentalność "fuga mundi" pozostawała mniej lub więcej żywa, i to aż do ubiegłego wieku. Uważano powszechnie, że jeśli człowiek chce żyć pełnią życia chrześcijańskiego, to musi powiedzieć światu: Żegnaj!

W okresie przed II Soborem Watykańskim niektóre fatalne skutki tej mentalności stały się nawet celem ata­ku krytyków chrześcijaństwa.

Znany jezuita Teilhard de Chardin wspomina o takich atakach ze strony laickich kręgów ówczesnej doby, zwróconych przeciwko chrześcijanom. Zarzucano, że religia czyni ich nieludzkimi i izoluje od reszty ludzi; że się troszczą jedynie o swoje zbawienie, a nie interesują sprawami i problemami dookolnego świata; że nie są zdolni przyczyniać się do speł­niania wspólnych zadań, ponieważ w głębi duszy nie ufa­ją ziemskim wartościom ani też ludzkim wysiłkom, nie widzą sensu w angażowaniu się na rzecz dóbr "jedynie doczesnych".

Zdaniem tych krytyków chrześcijaństwo osłabia w sensie ludzkim swoich wyznawców i szkodzi im, czyni z nich "dezerterów i fałszywych braci", nieomal wrogów ludzkiego rodu. Była to krytyka ostra, ale niestety pod wieloma wzglę­dami uzasadniona. Dobrze wiemy, że pewne pojmowa­nie chrześcijaństwa wykazuje podobne wypaczenia rów­nież w naszych czasach.

Nie możemy tylko zapominać, że właściwie nie chodziło tu o krytykę chrześcijaństwa w jego istocie, lecz o krytykę wypaczonego pojmowania chrześcijańskiej duchowości, a mianowicie tych ten­dencji, w których rzeczywiście odbiegało ono od ducha Ewangelii. W końcu okazało się, że owi "nieprzyjaciele Kościoła" byli w tamtym czasie właściwie jego dobro­czyńcami. Przyczynili się mianowicie do jego autore­fleksji, a tym samym do jego gotowości, by po długiej żegludze poprzez stulecia spróbować "wyrównać kurs", co nastąpiło właśnie na II Soborze Watykańskim - przy­najmniej co się tyczy kościelnej doktryny.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ucieczka od świata? - pułapki indywidualizmu
Komentarze (24)
R
Rafał
3 marca 2013, 19:21
W jednej z ksiązek zatwierdzonych przez Kościół Katolicki"Mistyczne Miasto Boże" Maryja mówi do czcigodnej Marii z Agredy (przeoryszy zakonu) ,że najlepszą częścią życia jest życie w odosobnieniu i życie zakonne... Przeczytajcie książkę a przekonacie się o tym i zrozumiecie prawdę
S
Stud23
28 października 2012, 12:03
Człowiek wierzący powinien kierować się miłością. Miłość zobowiązuje człowieka do myślenia. Myślenie jest naszym narzędziem, wykrzystywanym z miłością, będzie tworzyć piękne rzeczy. Indywidualizm to wyparcie się potrzeby rozumowego spojrzenia. Nie każdy ma w sobie tyle miłości aby odważnie podjąć narzędzie jakim jest rozum, dlatego tonie w dogmatyczej wizji powołania kończącej się na indywidualiźmie. Każdy z zaczyna się w nas samych, lecz stworzeni jesteśmy do wzbogacanie wewnętrznej duchowości przez życie społeczne, rozwiązywanie problemów, aktwyność zawodową, kulturalną, rozrywkową.
S
Stud23
28 października 2012, 11:57
 Człowiek wierzący powinien kierować się sercem i rozumem. Miłość nie zwalnia człowieka z myślenia. A myślenie nie zastąpi wiary. Indywidualizm to nic innego o pogrążenie w głębi uczuć. Miłość bez wsparcia rozumu jest jak iskra bez paleniska, nie zapłonie jeśli nie ma gdzie.
K
katolik
25 października 2012, 13:42
"Pan Jezus mówi, że nie możemy dwom panom służyć, tj. Bogu i światu. W żaden sposób nie potraficie zadowolić obydwu naraz, a to dlatego, że zupełnie odmienne i przeciwne są ich myśli, pragnienia i uczynki. Jeden zabrania tego, na co drugi pozwala. Jeden każe pracować dla życia doczesnego, drugi dla życia wiecznego, czyli nieba. Jeden przyrzeka rozkosze, zaszczyty i bogactwa, drugi przynosi łzy, pokutę i zaparcie siebie samego. Jeden zaprasza was, przynajmniej pozornie, na drogę wysłaną kwiatami, a drugi wskazuje wam drogę ciernistą. Każdy z nich domaga się naszego serca, a od nas zależy, za którym z nich pójdziemy. Świat obiecuje spełnić wszystkie nasze życzenia, obiecuje szczęście, a ukrywa nędzę, która nas czeka przez całe wieki, jeżeli pozwolimy się usidlić. Jezus Chrystus nie czyni podobnych obietnic, ale, powiada, że wśród cierpień pocieszy nas i dopomoże: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was ochłodzę. Weźcie jarzmo moje na się, a uczcie się ode mnie, żem jest cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek duszom waszym" (Mt 11, 28-29). Za którym z tych dwóch panów pójdziemy? Z kazania św. Jana Vianneya.
M
Mirosław
25 października 2012, 13:30
Nikt nic nie wie co komu siedzi w głowie. Można przeżyć 40 lat w klasztorze i nie umieć się modlić i służyć innym. Można też ateistę nawrócić w trzy dni i spowodować że oddałby swoje życie za innych. Bóg jest Wszechmogący i każdemu daje tyle ile może unieść. Wiesławie masz rację, ciężko cokolwiek tłumaczyć temu co tego nie doświadczył.
A
Artur
25 października 2012, 12:13
Ciekaw jestem, na ile ten fragment reperezentuje myśli zawarte w całej książce. Szczególnie w kontekście tytułu: "Marta i Maria. Jak żyć z Bogiem w bezbożnym świecie". Przecież to właśnie Maria "wybrała cząstkę najlepszą"...
W
wiesław
25 października 2012, 09:18
 Jazmig - zagdzam się z Tobą. A zakony kontemplacyjne są jak filary duchowe Kościoła. Nie każdy jest powołany do bezpośredniego ewangelizowania. Modlitwa może przynieś więcej dobra w nawróceniu niż jakiś czyn, który nam się wydaje czymś wielkim. A po co ten artykuł , nie wiem...ktoś się nudził, tylko ze taki portal powinien bardziej weryfikowac takie teksty.
jazmig jazmig
24 października 2012, 17:38
 Po co tyle szumu o prostą sprawę? Już św. Paweł pisał o tym, że ludzie mogą służyć Bogu na różne sposoby, wedla danych im darów od Boga, a Kościół jest jak ciało składające się z wielu członków. Tak więc potrzebni są mnisi i mniszki, księża, świeccy, małżonkowie i ludzie wolnego stanu, wdowy i wdowcy itp. Każdy ma swoje zadanie do spełnienia w Kościele. Nie wiem, skąd autor wytrzasnął tezę, że mnisi i mniszki dbają wyłącznie o swoje zbawienie, zapewne od jakichś protestantów, bo z całą pewnością nigdy się tak nie działo.I nie było do tego potrzeba żadnego soboru, nawet tego ostatniego.
W
wiesław
24 października 2012, 14:05
Można być kontemplatykiem i żyć w świecie, nie koniecznie zamykając się w klasztorze. Wiem to po sobie żyjąc duchowością Św. Jana od Krzyża. Rzeczywiście potrzeba jednak pewnego okresu w życiu by odsunąć się od spraw świata i nawet znajomych by Bóg "zrobił swoje w duszy". I o to co Bóg zrobił w duszy trzeba dbać na pierwszym miejscu, by tego nie utracić. Potem wraca się niejako do świata będąc świadkiem Jezusa i wiary. Potem można  i miec znajomych, rodzinę, rzeczy materialne tak jakby się ich nie miało - oczym mówi także św. Paweł. Kto coś takiego przeżył, będzie wiedział o co chodzi :) Nasz Bł.Jan Paweł II tez szedł drogą kontemplacji Św. Jana, a nie był zamknięty tylko na własne zbawienie, wręcz przeciwnie..
ED
ewa de abrego
24 października 2012, 13:56
Nie zgadzam sie z uogolnieniem. Oceniamy najczesciej mylac sie. Tylko Bog i spowiednik wie co rodzi lub kztaltuje sie we wnetrzu duszy. Nie krytykujmy, uogolniajac. To blad.
A
aoda
24 października 2012, 11:25
Nie zgadzam sie z uogólnieniem,różni ludzie do różnych dzieł i sposobów ich pełnienia są powoływani.Jeden może zostać pustelnikiem a drugi ojcem wielodzietnej rodziny i dyrektorem szkoły,każdego Pan Bóg stworzył niepowtarzalnie i każdemu daje jego własną drogę. Czyż to nie ojcowie Jezuici wskazują żeby szukać prawdy i odpowiedzi przeznaczonych dla nas?Zeby rozeznawać to co na drodze doświadczamy żeby odnależć Boży plan dla nas.
K
kokospoko
24 października 2012, 10:11
Hehe dobre, czyli wg autora kościół przez 2000 lat błądził i dopiero SW II wyprostował go "na właściwą ścieżkę". Pycha ludzka nie zna granic, a najbardziej pyszni są ci, którzy widzą, że to, co uczynili, nie jest dobre ("wiosnę Kościoła" zapowiadaną szumnie podczas SW II widać szczególnie na Zachodzie, gdzie kościoły zamienia się na bary lub odstępuje muzułmanom).
N
Nika
24 października 2012, 10:08
Bardzo dobry tekst. Spotkałam w życiu duchownych, którzy tak bardzo skupiają się na swoim zbawieniu, że nie dostrzegają innych i tak bardzo starają się panować nad uczuciami twierdząc, że jest to objaw dojrzałości i zintegrowania wewnętrznego, że innych ranią swoim chłodem, brakiem empatii i zwykłej ludzkiej dobroci. W rzeczywistości zamykają się na ludzi. Zaskakujące jest, że taką postawę propagują myląc ją z wolnością wewnętrzną a w rzeczywistości to skupienie na sobie. Ta ich wolność to uwalnianie się od pomocy w problemach innych w imię zasady "nic nie muszę". Zadziwająca pycha duchowa, której zupełnie nie dostrzegają.
O
o
13 stycznia 2012, 16:00
/Wyobraźcie sobie jeden dzień bez jednego komentarza lub nowego artykułu na Deonie :-) / a to wcale niegłupi pomysł... Teraz sobie wyobraziłam. Żegnam Deon na jakis czas :-)
K
katolik
13 stycznia 2012, 14:49
Czy jest coś ważniejsze niż zbawienie duszy?
O
o
13 stycznia 2012, 13:22
sn nie wyobrażam sobie;)  teraz.   Ale czasem chadzam na "pustynie". Jan Chrzciciel mieszkał na pustyni, ale i tak nie miał spokoju, bo waliły do niego tłumy. W ogóle, to po co człowiek idzie na pustynie? po spokój?... Przecież tam można umrzeć z głodu i pragnienia. To nie tylko Słońce, i przestrzeń. yarotom, ciekawe to co piszesz....ale nie moge zrozumieć tego paradoksu. Kiedy człowiek skupia sie tylko na sobie, tylko na swoich sprawach, to trudno będzie mu zauważyć kogoś obok. Można tak "zaprzeć się" na "sposobie", "technice", "odmawiania modlitwy", ze zapomnie się o...Bogu.
JZ
jarek zawojowski
13 stycznia 2012, 12:51
 Tak sobie mysle, ze wlasnie powinnismy sie nastawic WYLACZNIE na wlasne zbawienie. Ot taki "paradoks" - przeca jak chce nasladowac Pana, zyc wg Dekalogu, majac na celu osiagniecie WLASNEGO zbawienia, to po prostu musze sluzyc innym... Dlatego ze wzgledu na WLASNE zbawienie nie przejde obojetnie obok potrzebujacego blizniego itd... i niniejszym pierwszym komentarzem w ogole inauguruje moja obecnosc na DEONIE ;-). Witajcie ;-)
S
sn
13 stycznia 2012, 12:12
A Jan Chrzciciel? Całe życie spędził na pustyni, a waliły do niego tłumy z całej Palestyny, co z resztą nie skłoniło go do zamieszkania w mieście. Cały artykuł podszyty jest nawoływaniem do aktywizmu, podczas gdy dzisiaj brakuje raczej ciszy, milczenia, samotności i kontemplacji właśnie. Wyobraźcie sobie jeden dzień bez jednego komentarza lub nowego artykułu na Deonie :-)
JZ
jest związek
13 stycznia 2012, 11:10
W czasie rozmowy o osiągnieciach współczesnej techniki, George Bernard Shaw powiedział: -Teraz, gdy już nauczylismy się latać w powietrzu jak ptaki, pływac pod wodą jak ryby, brakuje nam tylko jednego... Nauczyć się żyć na ziemi jak ludzie.    :)
O
o
13 stycznia 2012, 10:48
zielona żmija z tego co napisałeś/aś wyszło mi pytanie: Czy taka osoba, która martwi sie wyłącznie tylko o SWOJE zbawienie, raczej może oddala sie od Boga niż do niego przybliża? I jeszcze jedno, co to może oznaczać przeżywanie wiary intymnie tylko Bóg i ja? bo dla mnie to jakieś bujanie w obłokach....;)
A
Alfista
13 stycznia 2012, 10:21
Proponuję obejrzeć film pt.: "Wielka cisza". Wspaniały dokument o życiu w klasztorze kartuzów.
zielona żmija
13 stycznia 2012, 10:05
Według mnie łatwiejsze jest przeżywanie wiary indywidualne, intymnie - tylko Bóg i ja. Trudniej jest wyjść z tą wiarą do świata, a zwłaszcza świata, który Boga nie uznaje. I może to na początku być bardzo trudne, ale chyba potrzeba najpierw "nabrać" tej wiary, tej miłości i siły w indywidualnej relacji z Bogiem, a potem odnieść ją do drugiego człowieka. Ale należy pamiętać, że zamykanie się na cały świat jest kolejnym przejawem egoizmu, już nie tego egoizmu konsumpcjonalnego, ale gorszego - egoizmu Zbawienia. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać... :)
O
o
13 stycznia 2012, 09:50
a mnie zastanawia to, czy może być taka postawa indywidualizmu duchowego(w sensie pozytywnym?)wg mnie chyba może być...To takie tworzenie własnej drogi. Z Bogiem, i ku Bogu. Zgadzam sie z Alfistą ale też uważam, że nie każde pragnienie wejścia w głębszy kontakt z Bogiem (odejście na pustynię-np.za klasztorne mury) musi być ucieczką od ludzi. Podziwiam, ale nie będę naśladować ;) Chrystus tez odchodził na pustynię, ale nie przebywał tam cały czas. Poza tym uważam, że bez apostolstwa czynnego(w sensie wychodzenia do innych, tych którzy są  "na zewnątrz") życie duchowe jest jakby niepełne... Samo tylko apostolstwo modlitwy,( bez możliwości głoszenia Słowa Ewangelii, bez możliwości życia Tą Ewangelią w rzeczywistości-pośród innych którzy teź szukają Boga) przynajmniej dla mnie, to czegoś tu brakuje...
A
Alfista
13 stycznia 2012, 08:15
Ciekawe spojrzenie, ale ktoś kto ucieka od ludzi by schronić się w klasztornych murach, nie zagości tam na długo.