Pokora Maryi nie jest więc jakąś zahukaną nieśmiałością, czy spuszczaniem głowy, ale to odważne przyjęcie tego, co Bóg chciał jej dać. O tym jakiej odwagi to od niej wymagało i jakie miało czasem dramatyczne, bolesne konsekwencje wiemy z Ewangelii.
Miesiące wakacyjne są dla wielu okazją do spędzenia większej ilości czasu na powietrzu. Nad morzem, w górach, nad jeziorem lub po prostu bliżej natury w parkach, na działkach czy miejskich ogródkach. Przy udanej pogodzie, z niejednego, na co dzień zagonionego serca i głowy, zaczyna wydobywać się dziękczynienie za piękno świata. Otaczająca przyroda staje się okazją, by na nowo przypomnieć sobie o Stwórcy, a przede wszystkim o Jego hojności, bo przecież mogłoby być mniej zapierających dech widoków, zaskakujących w różnorodności zwierząt, czy ciekawych roślin. Bóg jednak nie ma miary w swojej miłości, nie ma więc i miary w hojności tego co robi dla swoich stworzeń.
Co to ma wspólnego z Wniebowzięciem Najświętszej Maryi Panny? Otóż właśnie przypominając sobie prawdę o końcu życia Maryi, na nowo cały Kościół chce uwielbiać tą nieskończoną hojność Boga. Maryja jest tym ze stworzeń, w którym szczególnie zaskakuje pomysłowość i wielkoduszność Opatrzności. Zostaje zachowana od grzechu, ze względu na przygotowane jej zadanie bycia Matką Boga, wzięta do nieba, ponieważ, jak komentował to kilka lat temu papież Franciszek: "Jako pierwsza przyjęła i wzięła w ramiona Jezusa, gdy był jeszcze dzieckiem, i jest pierwszą, która została przyjęta w Jego ramionach, aby być wprowadzoną do wiecznego królestwa Ojca." To co być może ciągle powinno zaskakiwać, gdy rozważa się życie Maryi, to harmonijne połączenie pokory człowieka i łaski danej przez Boga. Matka Boża nic nie zrobiła, by Bóg uwolnił ją od grzechu pierworodnego, zapewne nie wyszła też do Niego z propozycją, że jej zdaniem, jest najlepszą kandydatką na matkę Syna Bożego. Co bynajmniej nie jest jednoznaczne z biernością, czy brakiem osobistego zaangażowania w historię zbawienia. Wręcz przeciwnie, Bóg, gdy uwalania człowieka od grzechu przywraca mu wolność, na nowo uzdalnia go do aktywności współdziałania z Nim.
Pokora Maryi nie jest więc jakąś zahukaną nieśmiałością, czy spuszczaniem głowy, ale to odważne przyjęcie tego, co Bóg chciał jej dać. O tym jakiej odwagi to od niej wymagało i jakie miało czasem dramatyczne, bolesne konsekwencje mówią fragmenty Ewangelii. Maryja pokazuje nową jakość pokory - to przyjmowanie Bożych darów, by być zdolnym do współdziałania, do stania się taką, jaką chcę ją mieć Ojciec. Koniec jej życia, tajemnica wniebowzięcia jest konsekwencją tej postawy przyjmowania, otwartych rąk, by Bóg mógł w nie włożyć taką łaskę, jaką właśnie chce. Syn bierze w ramiona swoją Matkę, która przecież nieraz Jego w swoich trzymała. A Maryja, w swej odważnej pokorze, nie wyrywa się "sama wejdę", tylko pozwala na kolejny cud.
A jakie teraz zadanie ma Wniebowzięta? Uczestniczy już w zmartwychwstaniu Chrystusa, doświadcza więc spełnienie jako człowiek, jako kobieta, cieszy się byciem nowym stworzeniem. Czyli? Żyje uwielbiając nieskończenie hojnego Boga oraz wstawiając się za wszystkimi swoimi dziećmi, by kiedyś też mogły cieszyć się chwałą zmartwychwstania.
Patrząc na Wniebowziętą warto zwrócić uwagę na jej sposób patrzenia - z jednej strony to pełen uwielbienia wzrok skierowany na Trójjedynego, a z drugiej to ciągłe spoglądanie na wszystkich, którzy są jeszcze w drodze do domu Ojca. Rozważanie prawdy o wniebowzięciu właśnie to podwójne spojrzenie chce umacniać w Kościele, by widzieć ciągle na nowe, że jesteśmy w drodze, której celem zmartwychwstanie ciała, ale przy tym nie zapominać o wszystkich rozproszonych dzieciach Bożych, a nawet całym stworzeniu - ono również czeka na ostateczne spełnienie.
W dalszej części przytoczonego wcześniej komentarza papież Franciszek, odwołuje się do hymnu Magnificat i zwraca uwagę, by pomyśleć "o wielu aktualnych sytuacjach bolesnych, szczególnie o kobietach przytłoczonych ciężarem życia i dramatem przemocy, o kobietach niewolnicach arogancji możnych, o dziewczętach zmuszanych do nieludzkiej pracy, o kobietach zmuszonych do poddania się na ciele i duchu pożądliwości mężczyzn. Oby jak najprędzej nadszedł dla nich początek życia w pokoju, sprawiedliwości, miłości, w oczekiwaniu na dzień, kiedy wreszcie poczują się pochwycone przez ręce, które ich nie upokarzają, ale z czułością je podnoszą i prowadzą drogą życia, aż do nieba." Papież również i przy tej okazji uczy się od Maryi tego podwójnego spojrzenia i nie zapomina, o tych, którzy dziś czekają na wzięcie ich w ramiona. Z jednej strony to konieczność, realizacja przykazania miłości, a z drugiej, zmartwychwstanie Chrystusa, Jego rany pokazały, że istnieje jakaś konsekwencja, skutki tego co się dzieje teraz na ziemi, z tym co będzie w wieczności.
Skutki te mają także wymiar materialny. Czy Maryja też miała jakieś swoje rany? Konsekwencje życia wśród grzeszników? Teologia na ten temat milczy. Punktem odniesienia jest ciało Chrystusa Zmartwychwstałego, który przypomina, że choć już nie bolą, są przemienione, to jednak ślady cierpienia zostały na Jego chwalebnym ciele. Być może w tej świadomości ciągłości stworzenia i planu zbawienia można zrozumieć jedną z motywacji jaką kieruje się papież Franciszek, gdy niejednokrotnie przypomina, o trosce o ziemię, o świat. A przede wszystkim, o tych najsłabszych, którym już teraz nie brakuje ran i blizn na twarzach.
Zapewne trudno naśladować Maryję w tajemnicy jej wniebowzięcia, można mieć jedynie nadzieję na swoje zmartwychwstanie ciała przy powtórnym przyjściu Chrystusa. Niemniej w Bożym planie zbawienia nie brakuje miejsca, łaski i zadań również dla żyjących w XXI wieku. Hojność i mądrość Opatrzności się nie wyczerpała, pytanie tylko czy nie brakuje pokornych? Tych, którzy zanim zrobią wiele (także dla Boga) w przekonaniu o swej słuszności będą chcieli najpierw przyjąć Jego łaskę? Takich odnoszących się z szacunkiem do świata, z poczuciem odpowiedzialności za niego, bo przecież ma on być także dobrem dla kolejnych pokoleń i posiada swoje miejsce w Bożych planach. I wreszcie tych, którzy wezmą w ramiona najsłabszych i najbardziej bezbronnych oszczędzając im kolejnych ran.
Magdalena Jóźwik - doktor teologii dogmatycznej, od ponad roku pracuje w Archidiecezjalnym Centrum Formacji Pastoralnej oraz współtworzy Szkołę Katechetów Parafialnych w Katowicach. Wcześniej przez 5 lat pracowała w sekretariacie II Synodu Archidiecezji Katowickiej
Skomentuj artykuł