Jak świeccy powinni reagować na kryzys pedofilii w Kościele?
Jak zatem wierny świecki ma reagować na to, co dzieje się w jego Kościele, w Kościele, który kocha? Czy jedynie modlitwą? Czy ma informować odpowiednie organy o możliwych nadużyciach, o zachowaniach, które uzna za niestosowne?
Czy ma tłumić w sobie uczucia cierpienia, bólu, niedowierzania, zdumienia, a wreszcie także i gniewu - ogromnego gniewu, który obecnie z pewnością odczuwa większość ludu Bożego? Wzbiera w nas potrzeba wypowiedzenia na głos, wykrzyczenia tego, co czujemy, obnażenia haniebnych czynów. Powiedzenia - bez popadania w purytanizm - że, niezależnie od odpowiedzialności osobistej, jest to najcięższy zbiorowy grzech całego duchowieństwa.
Oczywiście przede wszystkim zgrzeszyli sami przestępcy. Ale nie tylko. Zgrzeszyli również ich współbracia, którzy udawali, że nic nie widzą i nie słyszą, a nawet bronili sprawców, kłamiąc i ukrywając ich czyny. By pójść jeszcze wyżej w hierarchii: jakże wielu biskupów ukrywało skandaliczne czyny swoich kapłanów, często ograniczając się do przeniesienia ich do innej parafii, tym samym umożliwiając im popełnienie kolejnych nadużyć, krzywdzenie kolejnych ofiar i wywoływanie kolejnych skandali.
Całe episkopaty - jak w przypadku biskupów chilijskich, którzy wszyscy podali się do dymisji - milczały, nie powiadamiając o niczym wymiaru sprawiedliwości ani nie informując Stolicy Apostolskiej.
Biskupi ci troszczyli się bardziej o „dobre imię" instytucji kościelnej i swoich diecezji, dbając bardziej o klerykalną kastę niż o los ofiar i ich rodzin.
Najbardziej gorsząca jest przy tym mafijna solidarność tych grup episkopalnych, przywodząca na myśl zasadę omerty. Żaden biskup nigdy się jej nie przeciwstawił, nie zdecydował się na przerwanie zmowy milczenia, nie ujawnił się i nie zdobył na odwagę, by przemówić.
Na tym jednak nie koniec. Członkowie kolegium kardynalskiego, zamieszani w historie z przeszłości, albo są osobiście winni, albo oskarża się ich o ukrywanie przestępstw niektórych swoich kapłanów. Sięgając jeszcze wyżej, tak wysoko, że wyżej już nie sposób: przez całe wieki - przez wieki! - papieże nie zauważali niczego bądź, co gorsza, umniejszali wagę problemu. Aż po współczesnych Ojców Świętych: także ci, którzy interweniowali z coraz większą stanowczością i toczyli walkę ze złem, wprowadzając zasadę „zero tolerancji", dźwigają brzemię błędów i zaniechań. Dzieje się tak bardzo często dlatego, że byli odpowiednio informowani o czynach swoich współpracowników, albo - co gorsza - dlatego, że byli wprowadzani w błąd przez swych rzekomych „przyjaciół".
Zdarzyło się to Janowi Pawłowi II, nazbyt wolno reagującemu na kryzys, który wybuchł w Stanach Zjednoczonych na początku lat osiemdziesiątych XX wieku. Podobnie było z Benedyktem XVI, który nie zawsze miał dość siły, by zmusić lokalne episkopaty do wdrożenia ważnych, zaordynowanych przez niego rozwiązań. To samo można też powiedzieć i o Franciszku, który - uwierzywszy osobom uznanym za pewne i godne zaufania - bronił chilijskiego biskupa Juana Barrosa, na którym ciążyły poważne i, jak się potem okazało, słuszne zarzuty.
Gdzie są dawne „radary"?
Wiele ataków na papieża Franciszka, łącznie z tym, który przypuścił były nuncjusz Carlo Maria Viganó, zawiera aż nadto wyraźny instrumentalny wątek polityczny. Nie należy zapominać, że ogromna większość oskarżeń o molestowanie przez duchownych i osoby zakonne dotyczy zdarzeń, które miały miejsce dwadzieścia, trzydzieści, a nawet czterdzieści lat temu. Jednak choć pierwsze skandale wokół tych tragicznych wydarzeń wybuchły pod koniec ubiegłego wieku, na jaw wychodzą kolejne afery, i to o coraz silniejszym wydźwięku, towarzysząc upublicznianiu wyników dochodzeń cywilnych i kościelnych. Wychodzi na wierzch sięgająca dalekiej przeszłości zgnilizna, która wydaje się szerzyć bez końca.
Nieco zaskakujące wydaje się więc, że - po publikacji minionego lata raportu Wielkiej Ławy Przysięgłych w Pensylwanii, opisującego czyny 301 kapłanów winnych molestowania tysiąca nieletnich, co stanowi dopiero początek lawiny oskarżeń - papież Franciszek postanowił wezwać do siebie przewodniczących konferencji episkopatów całego świata dopiero pod koniec lutego 2019 roku.
Czy nie należałoby oczekiwać szybszego działania, które skłoniłoby najwyższe władze kościelne do podjęcia bardziej stanowczych kroków?
Coraz częściej można odnieść wrażenie, a może nawet więcej niż wrażenie, że Kościół katolicki w coraz większym stopniu traci swą zdolność profetyczną, to jest wrodzoną mu, fundamentalną zdolność antycypowania nadchodzących czasów, a przede wszystkim umiejętność interpretowania obecności Boga w historii, w życiu ludzi, w następstwie epok. Inaczej mówiąc, wydaje się, że Kościół zatracił niezwykle czułe niegdyś „radary", dzięki którym „odbierał" dotąd pojawiające się na horyzoncie nowe kwestie, nie dając się zepchnąć z obranej drogi i nie ulegając dyktatowi owych nowości.
Gdy ktoś chce zabrać głos, jak to widzimy na przykładzie obecnego pontyfikatu Jorgego Bergoglia - który może uchodzić za kontrowersyjny, ale jest bez wątpienia aktywny, odważny i pod wieloma względami rewolucyjny - staje często w obliczu sprzeciwów, przeszkód i trudności, zwłaszcza ze strony duchowieństwa.
Dlatego stojąc w miejscu, w którym się znaleźliśmy, musimy przynajmniej dostrzec drogę, którą Kościół powinien podążyć, by wyjść z obecnego dramatycznego kryzysu. Kryzysu, który nie ogranicza się tylko do kwestii seksualnego molestowania dzieci, lecz który właśnie poprzez tę kwestię niesie ze sobą coraz poważniejsze konsekwencje dla całego chrześcijaństwa. Taki właśnie jest cel tej książki, która zarazem chce złożyć hołd tysiącom kapłanów i licznym biskupom za ich wzorowe życie i nadzwyczajną misję, jaką sprawują na całym świecie.
Nowy model kapłaństwa
Przede wszystkim trzeba sobie bardzo szczerze powiedzieć, że być może dotąd padło zbyt wiele słów, zabrakło za to faktów. Teraz wszyscy oczekują konkretów. By pokonać kryzys, nie wystarczy „oczyszczenie" Kościoła, choćby nawet drastyczne i prowadzone systematycznie, z księży i zakonników, którzy dopuścili się haniebnych czynów, i z biskupów, którzy, ukrywając ich zbrodnie, są równie winni. Musimy zreformować całą strukturę seminariów (zaczynając od ich otwarcia, już w ramach praktyk pastoralnych, na otaczające je wspólnoty chrześcijańskie), przede wszystkim zaś proces przygotowywania kandydatów do kapłaństwa (od wstępnego rozeznania po dojrzewanie na wszystkich etapach i we wszystkich dziedzinach, łącznie ze sferą seksualności; mogłoby to bardzo pomóc w pogłębionym, spokojniejszym i bardziej świadomym przeżywaniu celibatu).
Krótko mówiąc, konieczne będzie po pierwsze głębokie przemyślenie nowego modelu kapłaństwa, powiązane z rewizją jego statusu, owego poczucia „wyłączności", którą wciąż cieszy się ono w sprawowaniu „władzy rządzenia i uświęcania", po drugie zaś uwolnienie duszpasterstwa od coraz bardziej niestosownej sakralizacji nieograniczonej władzy, która rzekomo mu przysługuje. Stan ten, jak się o tym niestety przekonaliśmy, może doprowadzić kapłana lub zakonnika, zwłaszcza jeśli wewnętrznie jest już zdeprawowany, do popełnienia ohydnych czynów, i to w stosunku do najmłodszych!
Tak właśnie rodzi się i szerzy zgubny moloch klerykalizmu.
Klerykalizm ów jest jeszcze bardziej szkodliwy od tego, który znamy z historii, gdyż wytworzył on swoisty „system" klerykalny z klerykalną kulturą, klerykalną mentalnością, a nawet z klerykalnymi wzorcami zachowań.
Co najgorsze, dysponuje on też wypaczającą sens i cel prawdziwej władzy kapłańskiej władzą: w parafiach, tam, gdzie rozciąga się autorytet biskupów, w kurii rzymskiej i w samej Stolicy Apostolskiej, która i w obecnych czasach sprawia niekiedy wrażenie instytucji funkcjonującej wedle modelu piramidy - odpowiedzialnej jedynie przed sobą i niezamierzającej dzielić się władzą ze świeckimi, a zwłaszcza z kobietami.
Inaczej mówiąc, jeśli uda się zreformować model kapłaństwa i samą posługę kapłańską, uwalniając ją od klerykalizmu, łatwiej będzie rozpocząć ewangeliczną odbudowę Kościoła.
Sześćdziesiąt lat temu Sobór Watykański II wskazał już drogę, którą winniśmy dziś podążyć.
Fragment pochodzi z książki "Odwieczne zło".
Skomentuj artykuł