Jak świeccy powinni reagować na kryzys pedofilii w Kościele?

(fot. cathopic.com)
Gian Franco Svidercoschi

Jak zatem wierny świecki ma reagować na to, co dzieje się w jego Kościele, w Kościele, który kocha? Czy jedynie modlitwą? Czy ma informować odpowiednie organy o możliwych nadużyciach, o zachowaniach, które uzna za niestosowne?

Czy ma tłumić w sobie uczucia cierpie­nia, bólu, niedowierzania, zdumienia, a wreszcie także i gniewu - ogromnego gniewu, który obecnie z pew­nością odczuwa większość ludu Bożego? Wzbiera w nas potrzeba wypowiedzenia na głos, wykrzyczenia tego, co czujemy, obnażenia haniebnych czynów. Powiedze­nia - bez popadania w purytanizm - że, niezależnie od odpowiedzialności osobistej, jest to najcięższy zbiorowy grzech całego duchowieństwa.

Oczywiście przede wszystkim zgrzeszyli sami prze­stępcy. Ale nie tylko. Zgrzeszyli również ich współbracia, którzy udawali, że nic nie widzą i nie słyszą, a nawet bronili sprawców, kłamiąc i ukrywając ich czyny. By pójść jeszcze wyżej w hierarchii: jakże wielu biskupów ukrywało skandaliczne czyny swoich kapłanów, często ograniczając się do przeniesienia ich do innej parafii, tym samym umożliwiając im popełnienie kolejnych nadużyć, krzywdzenie kolejnych ofiar i wywoływanie kolejnych skandali.

Całe episkopaty - jak w przypadku biskupów chilij­skich, którzy wszyscy podali się do dymisji - milczały, nie powiadamiając o niczym wymiaru sprawiedliwości ani nie informując Stolicy Apostolskiej.

Biskupi ci trosz­czyli się bardziej o „dobre imię" instytucji kościelnej i swoich diecezji, dbając bardziej o klerykalną kastę niż o los ofiar i ich rodzin.

Najbardziej gorsząca jest przy tym mafijna solidarność tych grup episkopalnych, przy­wodząca na myśl zasadę omerty. Żaden biskup nigdy się jej nie przeciwstawił, nie zdecydował się na przerwanie zmowy milczenia, nie ujawnił się i nie zdobył na odwagę, by przemówić.

Na tym jednak nie koniec. Członkowie kolegium kar­dynalskiego, zamieszani w historie z przeszłości, albo są osobiście winni, albo oskarża się ich o ukrywanie prze­stępstw niektórych swoich kapłanów. Sięgając jeszcze wyżej, tak wysoko, że wyżej już nie sposób: przez całe wieki - przez wieki! - papieże nie zauważali niczego bądź, co gorsza, umniejszali wagę problemu. Aż po współcze­snych Ojców Świętych: także ci, którzy interweniowali z coraz większą stanowczością i toczyli walkę ze złem, wprowadzając zasadę „zero tolerancji", dźwigają brze­mię błędów i zaniechań. Dzieje się tak bardzo często dlatego, że byli odpowiednio informowani o czynach swoich współpracowników, albo - co gorsza - dlatego, że byli wprowadzani w błąd przez swych rzekomych „przyjaciół".

Zdarzyło się to Janowi Pawłowi II, nazbyt wolno reagującemu na kryzys, który wybuchł w Stanach Zjed­noczonych na początku lat osiemdziesiątych XX wieku. Podobnie było z Benedyktem XVI, który nie zawsze miał dość siły, by zmusić lokalne episkopaty do wdro­żenia ważnych, zaordynowanych przez niego rozwiązań. To samo można też powiedzieć i o Franciszku, któ­ry - uwierzywszy osobom uznanym za pewne i godne zaufania - bronił chilijskiego biskupa Juana Barrosa, na którym ciążyły poważne i, jak się potem okazało, słuszne zarzuty.

Gdzie są dawne „radary"?

Wiele ataków na papieża Franciszka, łącznie z tym, który przypuścił były nuncjusz Carlo Maria Viganó, zawiera aż nadto wyraźny instrumentalny wątek poli­tyczny. Nie należy zapominać, że ogromna większość oskarżeń o molestowanie przez duchownych i osoby zakonne dotyczy zdarzeń, które miały miejsce dwadzie­ścia, trzydzieści, a nawet czterdzieści lat temu. Jednak choć pierwsze skandale wokół tych tragicznych wyda­rzeń wybuchły pod koniec ubiegłego wieku, na jaw wy­chodzą kolejne afery, i to o coraz silniejszym wydźwię­ku, towarzysząc upublicznianiu wyników dochodzeń cywilnych i kościelnych. Wychodzi na wierzch sięgająca dalekiej przeszłości zgnilizna, która wydaje się szerzyć bez końca.

Nieco zaskakujące wydaje się więc, że - po publika­cji minionego lata raportu Wielkiej Ławy Przysięgłych w Pensylwanii, opisującego czyny 301 kapłanów winnych molestowania tysiąca nieletnich, co stanowi dopiero początek lawiny oskarżeń - papież Franciszek posta­nowił wezwać do siebie przewodniczących konferencji episkopatów całego świata dopiero pod koniec lutego 2019 roku.

Czy nie należałoby oczekiwać szybszego dzia­łania, które skłoniłoby najwyższe władze kościelne do podjęcia bardziej stanowczych kroków?

Coraz częściej można odnieść wrażenie, a może nawet więcej niż wrażenie, że Kościół katolicki w coraz więk­szym stopniu traci swą zdolność profetyczną, to jest wrodzoną mu, fundamentalną zdolność antycypowania nadchodzących czasów, a przede wszystkim umiejętność interpretowania obecności Boga w historii, w życiu lu­dzi, w następstwie epok. Inaczej mówiąc, wydaje się, że Kościół zatracił niezwykle czułe niegdyś „radary", dzięki którym „odbierał" dotąd pojawiające się na horyzoncie nowe kwestie, nie dając się zepchnąć z obranej drogi i nie ulegając dyktatowi owych nowości.

Gdy ktoś chce zabrać głos, jak to widzimy na przy­kładzie obecnego pontyfikatu Jorgego Bergoglia - któ­ry może uchodzić za kontrowersyjny, ale jest bez wąt­pienia aktywny, odważny i pod wieloma względami rewolucyjny - staje często w obliczu sprzeciwów, prze­szkód i trudności, zwłaszcza ze strony duchowieństwa.

Dlatego stojąc w miejscu, w którym się znaleźliśmy, musimy przynajmniej dostrzec drogę, którą Kościół po­winien podążyć, by wyjść z obecnego dramatycznego kryzysu. Kryzysu, który nie ogranicza się tylko do kwe­stii seksualnego molestowania dzieci, lecz który właśnie poprzez tę kwestię niesie ze sobą coraz poważniejsze kon­sekwencje dla całego chrześcijaństwa. Taki właśnie jest cel tej książki, która zarazem chce złożyć hołd tysiącom kapłanów i licznym biskupom za ich wzorowe życie i nadzwyczajną misję, jaką sprawują na całym świecie.

Nowy model kapłaństwa

Przede wszystkim trzeba sobie bardzo szczerze powie­dzieć, że być może dotąd padło zbyt wiele słów, zabrakło za to faktów. Teraz wszyscy oczekują konkretów. By pokonać kryzys, nie wystarczy „oczyszczenie" Kościoła, choćby nawet drastyczne i prowadzone systematycznie, z księży i zakonników, którzy dopuścili się haniebnych czynów, i z biskupów, którzy, ukrywając ich zbrodnie, są równie winni. Musimy zreformować całą strukturę semi­nariów (zaczynając od ich otwarcia, już w ramach prak­tyk pastoralnych, na otaczające je wspólnoty chrześci­jańskie), przede wszystkim zaś proces przygotowywania kandydatów do kapłaństwa (od wstępnego rozeznania po dojrzewanie na wszystkich etapach i we wszystkich dziedzinach, łącznie ze sferą seksualności; mogłoby to bardzo pomóc w pogłębionym, spokojniejszym i bardziej świadomym przeżywaniu celibatu).

Krótko mówiąc, konieczne będzie po pierwsze głębo­kie przemyślenie nowego modelu kapłaństwa, powiązane z rewizją jego statusu, owego poczucia „wyłączności", którą wciąż cieszy się ono w sprawowaniu „władzy rzą­dzenia i uświęcania", po drugie zaś uwolnienie dusz­pasterstwa od coraz bardziej niestosownej sakralizacji nieograniczonej władzy, która rzekomo mu przysługuje. Stan ten, jak się o tym niestety przekonaliśmy, może doprowadzić kapłana lub zakonnika, zwłaszcza jeśli wewnętrznie jest już zdeprawowany, do popełnienia ohydnych czynów, i to w stosunku do najmłodszych!

Tak właśnie rodzi się i szerzy zgubny moloch kleryka­lizmu.

Klerykalizm ów jest jeszcze bardziej szkodliwy od tego, który znamy z historii, gdyż wytworzył on swoisty „system" klerykalny z klerykalną kulturą, klerykalną men­talnością, a nawet z klerykalnymi wzorcami zachowań.

Co najgorsze, dysponuje on też wypaczającą sens i cel prawdziwej władzy kapłańskiej władzą: w parafiach, tam, gdzie rozciąga się autorytet biskupów, w kurii rzymskiej i w samej Stolicy Apostolskiej, która i w obecnych cza­sach sprawia niekiedy wrażenie instytucji funkcjonującej wedle modelu piramidy - odpowiedzialnej jedynie przed sobą i niezamierzającej dzielić się władzą ze świeckimi, a zwłaszcza z kobietami.

Inaczej mówiąc, jeśli uda się zreformować model ka­płaństwa i samą posługę kapłańską, uwalniając ją od klerykalizmu, łatwiej będzie rozpocząć ewangeliczną odbudowę Kościoła.

Sześćdziesiąt lat temu Sobór Watykański II wskazał już drogę, którą winniśmy dziś podążyć.

Fragment pochodzi z książki "Odwieczne zło".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak świeccy powinni reagować na kryzys pedofilii w Kościele?
Komentarze (6)
John Rambo
26 września 2019, 13:33
cz2. Gorzej jak się okaże, że facet to za malo. Że jednak nie wystarcza i trzeba zabierać się do dzieci. Wtedy to już comming out nie pomoże, lepiej pozostać w uktyciu. I później ktoś się w końcu odważy na donos do prokuratury i już oni go tam wyOUTują. Więc czy nie lepiej takiemu zrobić OUT z Kościoła wcześniej? Skoro większość przypadków pedofilii ma charakter homoseksualny, to czy pozbywając się z szeregów kleru gejów nie pozbędziemy się przypadkiem większości pedofilów? Zróbmy im out!
John Rambo
26 września 2019, 13:23
cz1 Nie zwalajmy wszystkiego na klerykalizm, choć przyczyn można doszukać się w seminariach... ... gdzie w niektórych można się doszukać przedstawicieli owej zarazy, o jakiej wspominał Arcybiskup. Co z klikami homoseksualistów w seminariach nie tylko w Polsce, ale i na świecie? Co z przyzwalaniem na sympatyzowanie z Sodomitami? Czy nie jest tak, że jeden grzech jest tylko etapem, wstępem do drugiego? Czy nie zaczyna się od samotności, wyciszania sumienia (na przykład czytaniem Deona cały czas dającego nadzieję na rewizję nauczania KK w kwesti homoeksualizmu), usprawiedliwania grzeszych czynów ciepłymi słowami, mówieniem, że to Kościół nie nadąża, że "nie będziemy czekać na Rzym" (kard. Marx). A potem budzi się taki z ręką w nocniku, i szczęście jak tylko z innym mężczyzną zgrzeszy. Już go to nie obchodzi, co ludzi powiedzą, co powie Biskup. On robi coomming-out. On jest już happy. Teraz tylko czeka aż Kościół nadąży za nim z nauczaniem...
WG
W Gedymin
27 września 2019, 07:55
"przedstawicieli owej zarazy, o jakiej wspominał Arcybiskup" - mnie się wydaje, że największymi teoretykami i znawcami ideologii LGBT+ są księża z Arcybiskupem na czele (oczywiście są jej zdecydowanymi przeciwnikami) "Czy nie zaczyna się od samotności..." - tak samotność jest bardzo ciężkim brzemieniem księży, wcześniej kleryków, a jeszcze wcześniej młodych ludzi. Ta prawda bardzo mocno mnie uderzyła naście lat temu, kiedy jednego roku w jednej diecezji 6 księży popełniło samobójstwo. "usprawiedliwiania grzesznych czynów" - racja, od kilku lat praktykowana jest zasada: Cel uświęca środki, kłamstwo, manipulacje, nienawiść, także świętokradztwo.
WG
W Gedymin
26 września 2019, 10:27
Przed laty pewien biskup amerykański na pytanie jaka jest rada na skandale pedofilskie w Kościele amerykańskim powiedział: CNOTA, A JAK JEJ NIE STARCZA TO SZCZEROŚĆ. Prawda jest fundamentem nawrócenia, budowania. Prawda wewnętrzna, a kiedy trzeba także publiczna. Niestety nie tylko w sferze "seksualnej" polski Kościół sprzeniewierzył się prawdzie. Może we mszy św zamiast modlitwy o "wzrastanie w świętości" biskupów i księży częściej należy się modlić "za biskupów i księży, którzy potrzebują nawrócenia".
KW
~Kornel Wolny
26 września 2019, 10:19
Nie sądzę aby dało się odpowiedzieć na tak postawione pytanie, gdyż „kryzys pedofilii” to tylko część kryzysu w Kościele. Istotnym jest ów fragment, który mówi o „molochu klerykalizmu”. Zdecydowana większość świeckich ma wypaczone pojęcie o klerykalizmie, a przede wszystkim o antyklerykalizmie, jako postawie wrogiej wobec kleru. Krytyka owego „molochu” jest uznawana za atak na kler i Kościół, więc trudno się łudzić, by jakakolwiek próba wyjścia z kryzysu mogła skończyć się powodzeniem. W mojej opinii, trzeba najpierw wyjaśnić czym jest klerykalizm, ten ujęty w ramce, oraz jak rozróżnić antyklerykalizm od rzeczywistej wrogości wobec kleru i Kościoła, która, czego nie da się ukryć, też istnieje. Bez tego postawa antyklerykalna sensu stricte, będzie zawsze uznawana za wrogą i nieakceptowalną. Tym samym jakakolwiek próba reakcji na kryzysy w Kościele przez świeckich jest z góry skazana na porażkę.
GM
~Grazyna Michno
27 września 2019, 20:26
Myślę, za ma Pan rację. Każda krytyka Kościoła jest uważana za antyklerykalizm, nawet jeśli mówią osoby zranione. W takiej sytuacji, jestem coraz pewniejsza, powinno się odchodzić z Kościoła, żeby znaleźć wspólnotę poza nim. Osobie krytykującej prędzej czy później zamyka się usta. ten Kościół musi sięgnąć dna, żeby się odrodzić. Wierni maja takich duszpasterzy ,na jakich zasługują i odwrotnie.