Kard. Grzegorz Ryś: Taki Kościół to w gruncie rzeczy sekta jak się patrzy!
"Wizja Kościoła, który gromadzi właśnie takie osoby - zamknięte na innych, odrzucające tych, którzy jakkolwiek pobłądzili czy odstają od tej ich wizji doskonałości czy nieskazitelności - jest przerażająca. To nie jest w gruncie rzeczy Kościół, tylko sekta jak się patrzy! Kościół, który nie rozumie radości Boga z tego, że ktoś wraca. Kościół, który w ogóle nie czyta woli Bożej. Wolą Ojca jest, żeby nie zginął żaden, nawet najmniejszy' - pisze kard. Grzegorz Ryś w książce "Jak Bóg pomyślał Kościół. Odnaleźć się mimo kryzysu". Autor ukazuje w niej fascynującą wizję Kościoła, jakiego chciał Bóg.
Opowiedział im wtedy następującą przypowieść: "Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: «Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła». Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia”. (Łk 15,3–7)
To bardzo piękne, a jednocześnie bardzo mocne słowo - przypowieść o Jezusie dobrym pasterzu i o zgubionej owcy. Dobrze jest zestawić ze sobą dwie wersje tej przypowieści. Przytoczona powyżej pochodzi z 15. rozdziału Ewangelii świętego Łukasza. Ale ta przypowieść znajduje się także w 18. rozdziale Ewangelii świętego Mateusza. W tych równoległych zapisach są, jak mi się wydaje, przynajmniej dwie istotne różnice, na które chciałbym zwrócić uwagę, bo pokazują one szczególną odpowiedzialność, jaka na nas w Kościele spoczywa.
Pierwsza z różnic jest związana z użytym czasownikiem, który zawsze uderzał mnie w tym zapisie Łukaszowym:
"Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich…". Dlaczego to jest uderzające? Bo jeśli odnosimy tę przypowieść do Jezusa, trudno będzie nam zrozumieć, jak to możliwe, że Jezus kogoś zgubił. Pewnie dlatego to zawsze zwracało moją uwagę w tym tekście. Ta intuicja, że coś tu się nie zgadza, poprowadziła mnie do wersji Mateuszowej, gdzie mowa jest o tym, że owca zgubiła się sama, że owca pobłądziła. U Łukasza wyraźnie mowa jest o pasterzu, który zgubił owcę. Cały 15. rozdział Łukasza jest wyjątkowy, nieraz nazywany Ewangelią w Ewangelii, bo pokazuje, jaki jest Bóg, opowiadając o zgubionej owcy, o zgubionej drachmie i w końcu o zgubionych dwóch synach. Przy zgubionej drachmie czasownik użyty jest podobnie jak przy owcy - to kobieta gubi drachmę. Zapis Łukaszowy jest przejmujący i niezwykle prześwietlający, bo my mielibyśmy wielką ochotę i wielką pokusę, by myśleć o wszystkich pogubionych owcach: to jest ich problem, ich odpowiedzialność, ich wybór, ich decyzja, ich sprawa. Ale tak nie jest. Posłuchajcie nieraz naszych kościelnych rozmów, na przykład o tym, że ludzie odeszli i nie wrócili po covidzie. Często komentujemy to podobnie: to ich sprawa. Ewentualnie: to wina pandemii. Najłatwiej zrzucić odpowiedzialność na okoliczności zewnętrzne.
Dużo trudniej dostrzec nam, gdzie przebiega zakres naszej odpowiedzialności za tego człowieka, a co za tym idzie, że także ponosimy winę za jego odejście. A jeśli owce odchodzą, bo w pewnym momencie my, duszpasterze, nie zauważyliśmy, że te owce zaczęły się gubić? Przegapiliśmy moment, gdy owca zaczęła się wiercić albo kiedy została z tyłu po raz pierwszy, kiedy poszła gdzieś na bok. Nie zauważyliśmy. Dlaczego? Bo może akurat był dobry serial w telewizji albo jakieś inne względy, często trywialne, zadecydowały o tym, że nie byłem przy tej owcy, która chciała gdzieś odejść, zaczynała się gubić. A to i tak byłby minimalny wymiar tej odpowiedzialności. Boję się, że są także inne. A jeśli owce się gubią, bo pasterze je gorszą? Kiedy docierają do nas wypowiedzi osób, które twierdzą, że dokonały apostazji, bo nie są w stanie w takim Kościele dalej żyć, to natychmiast mamy reakcję obronną. Nasza debata na ten temat zawsze zmierza w kierunku tego, żeby móc zrzucić z siebie odpowiedzialność, żeby tylko nie okazało się, że nasze nałogi, nasza chciwość, nasza pycha, nasz klerykalizm mogą być powodem tego, że ludzie odchodzą z Kościoła. A to są powody. Ten zapis jest bezcenny, bo bezcenna jest świadomość pasterza, że zgubił owce. Oczywiście, że zdarzają się sytuacje, dobrze znane zwłaszcza starszym księżom, że już się nie da nic zrobić. Starasz się, ale to nie przynosi rezultatów. Jeśli jednak przeżyjesz tę Ewangelię, to ona cię przynagli, żeby wziąć na siebie odpowiedzialność i podjąć starania o tę osobę. Widzę, że za mało dla niej robiłem dotychczas albo gorzej - że przez to, co zrobiłem, ona się oddala, i podejmuję starania, rośnie we mnie determinacja, żeby nie rezygnować, nie odpuścić. Wówczas tym większa będzie też radość, gdy moje działania przyniosą oczekiwany skutek. Wezmę tę owcę i przyniosę ją w ramionach z powrotem. Wtedy, idąc za tym, jak powyższą Ewangelię komentują ojcowie Kościoła, nie będę krzyczał, łajał, upominał, bo takie pełne agresji i wyrzutów zachowanie nie byłoby na miejscu. To jest pierwszy wymiar pasterskiego serca Jezusa, jakie nam przytoczone słowo objawia. Jeśli chcecie jeszcze bardziej je zgłębić, sięgnijcie do greckiego tekstu. Słowo tam użyte oznacza nie tylko "zgubił", ale też "zniszczył doszczętnie". A co, jeśli są ludzie, których nasze postępowanie w ten sposób dotyka? Miażdży ich, zabija w nich wszelkie przejawy duchowego życia. Nie ma możliwości, że po lekturze tej przypowieści odniosę się do tych argumentów: "zgubił się - jego sprawa, pobłądził - jego problem". Nie po lekturze tej przypowieści w zapisie Łukasza.
Druga różnica pomiędzy zapisami Mateuszowym a Łukaszowym polega na tym, że u Mateusza pasterz, który znajdzie owcę, po prostu bardzo się cieszy, bo ma świadomość, że ta radość jest mu też zadana przez Boga Ojca, że Ojciec bardzo się cieszy. Ojciec nie chce zguby nikogo z tych małych. Zapis Mateuszowy dodatkowo akcentuje, że wolą Ojca jest, żeby nikt nie zginął. Tu nie chodzi o to, czy tobie się ten człowiek podoba, czy nie podoba, bo się śmiesznie ubiera, słucha dziwnej muzyki albo nie potrafi klęknąć do komunii czy też właśnie klęczy do komunii. Nie chodzi o to, czy ty go chcesz. Chodzi o to, czego chce Ojciec. Ojciec nie chce, żeby zginął ktokolwiek z tych małych. To jest mocny zapis u Mateusza. U Łukasza zapisane jest to inaczej, tu nie ma samotnej radości, tu pasterz zwołuje krewnych, sąsiadów. Nie cieszy się tylko Ojciec, cieszy się całe niebo. To jest wezwanie do powszechnej radości. Radość, którą pasterz ma w sobie, ma się stać radością całego Kościoła.
Nie chodzi już tylko o prywatne doświadczenie pasterza i o prywatne doświadczenie nawróconej owcy, która jest znowu w stadzie, tylko o to, czy Kościół potrafi się cieszyć z odnalezionych owiec.
Jest to wprost związane z kontekstem wersji Łukaszowej. Piętnasty rozdział rozpoczyna się od opisu tych, którzy zbliżali się do Jezusa. Byli to celnicy i grzesznicy, na co uczeni w Piśmie, faryzeusze i starsi sarkali i szemrali. Oburzali się na Jezusa, że przyjmuje celników i jada z nimi. Denerwuje ich powrót grzesznika do stada. Ich radość wynika wyłącznie z tego, że siebie widzą jako nieskazitelnych i doskonałych. Wizja Kościoła, który gromadzi właśnie takie osoby - zamknięte na innych, odrzucające tych, którzy jakkolwiek pobłądzili czy odstają od tej ich wizji doskonałości czy nieskazitelności - jest przerażająca. To nie jest w gruncie rzeczy Kościół, tylko sekta jak się patrzy! Kościół, który nie rozumie radości Boga z tego, że ktoś wraca. Kościół, który w ogóle nie czyta woli Bożej. Wolą Ojca jest, żeby nie zginął żaden, nawet najmniejszy. Dodajmy do tego wielką radość zadaną całej wspólnocie, przykaz, by cieszyła się z powracających do niej. Mamy dużo do zrobienia z taką świadomością, która wszystko koduje, punktuje, wypomina.
Odpowiedzialność za Kościół, do której wzywa nas ten fragment, ma dwa wymiary. Pierwszy stanowi poczucie odpowiedzialności za to, że ktoś zaginął, a drugi - poczucie odpowiedzialności za Boży model Kościoła, za to, byśmy tworzyli naprawdę Kościół, a nie jakąś sektę składającą się z ludzi, którzy są syci wyłącznie własnej cnoty.
Skomentuj artykuł