Kasia Olubińska: na pustyni wielkiego miasta ludzie usychają z samotności
Dookoła fantastyczne, piękne, wykształcone i zaradne kobiety, które są same kolejny rok, samotnie spędzają kolejne wakacje i drżą na myśl o kolejnych świętach, kiedy rodzina będzie zadawać pytania, czy już kogoś mają i kiedy ten ślub, dzieci i tak bez końca. Jak w tym wszystkim nie oszaleć?
Na pustyni wielkiego miasta ludzie usychają z samotności. Schowani za Facebookami, aplikacjami, ekranami telefonów, nie mają odwagi na prawdziwe spotkanie, nie mają dla siebie czasu. Oddalają się od siebie coraz bardziej w realu i coraz mocniej wierzą w to, co wirtualne. W sieci można wykreować wszystko, tam można być każdym. Można na przykład niemal uratować życie, bo jakiś link się udostępniło, trudniej jednak pochylić się nad kimś potrzebującym, wysłuchać go, poświęcić mu czas w codziennym życiu. W telefonach, aplikacjach i zegarkach mamy już wszystko, niemal całe życie: nie tylko swoje dane, kalendarz, aplikację sportową, ale także liczbę wykonanych kroków, tętno i wiele informacji, bez których ani rusz. W sieci można też znaleźć partnerów, na Tinderze na przykład, do wyboru do koloru, w każdym typie, w każdym wieku i chętnych na wszystko, co tylko przyjdzie do głowy: szalony wypad w góry, na skutery czy randkę w mieście. Tylko aplikacji na miłość jeszcze nie wynaleziono.
Dookoła fantastyczne, piękne, wykształcone i zaradne kobiety, które są same kolejny rok, samotnie spędzają kolejne wakacje i drżą na myśl o kolejnych świętach, kiedy rodzina będzie zadawać pytania, czy już kogoś mają i kiedy ten ślub, dzieci i tak bez końca. Jak w tym wszystkim nie oszaleć? Pozostaje ukryć się w samotności, uciec w sport, podróże, pracę – możliwości jest wiele. Zresztą praca i tak pochłania nas w wielkim mieście od rana do wieczora. W pracy jemy, śpimy, jeśli trzeba, są tam bary z lunchem, przedszkola i bankomaty, a nawet prysznic i kanapa, żeby móc się zdrzemnąć. W jednym z warszawskich biur międzynarodowej firmy widziałam nawet: stół do bilarda, kącik muzyczny z gitarą, lodówkę pełną lodów i miniogród – wszystko to podobno, żeby rozwijać wyobraźnię, a tak naprawdę żebyśmy nauczyli się żyć w pracy i nie musieli wracać do domu, żeby to praca stała się domem. Zresztą w wielkim mieście jest w dobrym tonie zostawać do późna w biurze, bo „dobrze” już nie wystarczy, ciągle musi być „lepiej”. Jeśli się nie rozwijasz, to nic nie znaczysz. Ciągle nowe wyzwania, wyniki trzeba poprawić, wykresy spadają – nie ma czasu myśleć o głupotach. Może tylko czasem przychodzi jakiś smutek, tęsknota za marzeniami, jakiś wewnętrzny żal, że nie tak to miało wyglądać, ale tak jak jest, jest łatwiej. Zresztą nawet nie wiadomo, jak inaczej żyć.
„Co z nią nie tak…?”
Jak być blisko siebie i nadążyć za światem, nie wypaść z obiegu, nie zgubić tempa, nie stracić pozycji? To chyba największe wyzwanie w wielkim mieście. Każdy chce kochać, ale nie ma kiedy, bo od świtu do nocy pochłania nas praca. Jak na tę miłość znaleźć czas? „Co z nią nie tak?” – zastanawia się rodzina, patrząc na kobietę. „Czemu nie założyła rodziny?” Nawet im do głowy nie przyjdzie, jak bardzo bywa samotna i zmęczona. Miałam podobnie. Latami żyłam wyłącznie pracą. Życie w ciągłej podróży. Niedzielny obiad w warsie. Menu nadal umiem wyrecytować z pamięci. Więc gdzie tę miłość znaleźć? W pociągu, w taksówce, a może w tramwaju?
Kiedyś dostałam książkę od jakiejś życzliwej koleżanki, zatroskanej, że ja taka sama od lat. To był popularny poradnik, który mówił o tym, że mężczyźni rzekomo wolą zołzy. Taka na oko trochę tresura, tylko nie dla szczeniąt, a dla mężczyzn. Zbiór rad, jakich użyć trików, chwytów, gestów i słów, żeby nasz pupilek, to znaczy facet, robił to, co nam się zamarzy. Gdybym miała je zacząć stosować, chybabym się sama w tym pogubiła pierwszego dnia. Tkwienie w czymś takim byłoby wieczną udręką. Bo przecież kochać prawdziwie można tylko kogoś, kto jest prawdziwy, kto jest blisko, kogo znamy, a nie jakąś kreację, ułudę, jakiś sztuczny twór. Przecież do pokochania potrzebne jest prawdziwe spotkanie.
Psychologowie i kierownicy duchowi zgodnie twierdzą, że wszyscy jesteśmy dzbanami na miłość. Im bardziej jest on od dzieciństwa zapełniony tą miłością, tym bardziej jako dorośli umiemy kochać, tym zdrowsze są nasze relacje. Są różne rodzaje miłości: miłość do rodziców, dziadków, rodzeństwa, do dziecka, do przyjaciół, miłość do męża, miłość do Boga. Filmy, piosenki, książki – przeróżni specjaliści próbują znaleźć wzór na miłość i nawet kiedy piszę te słowa, z drugiego pokoju dobiega z radia przebój Too Much Love Will Kill You. A za chwilę Kasia Nosowska śpiewa: „Nic, naprawdę nic nie pomoże, jeśli ty nie pomożesz dziś miłości”.
Każdy chce kochać, ale nie ma kiedy, bo od świtu do nocy pochłania nas praca. Jak na tę miłość znaleźć czas?
Recepta na miłość
Trafiłam kiedyś w sieci na konferencję o. Adama Szustaka Miłość, szmaragd i krokodyl, która mówi o miłości między kochankami i odwołuje się oczywiście do miłości Jezusa do człowieka, do miłości, która jest doskonała. Ojciec Adam zwraca również uwagę, że pokochać to znaczy jakby odwrócić logikę, zrezygnować z siebie i zacząć kochać, czyli dbać o drugiego człowieka. Słuchałam tej konferencji kilka razy. Była dla mnie ważna. Spotkałam się kiedyś z takim testem na miłość, polecanym przez ojców dominikanów. Jeśli chcesz sprawdzić, czy umiesz kochać, otwórz Hymn do miłości. Następnie w miejsce słowa „miłość” wstaw swoje imię i zastanów się, czy powstały tekst jest prawdziwy.
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie jest bezwstydna,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz wpółweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
(1 Kor 13,4–7)
A więc: Kasia cierpliwa jest, łaskawa, nie zazdrości… Czy to prawda? Wiadomo, to są raczej jakieś duchowe wyżyny, przynajmniej dla mnie, i nieraz się przekonałam, że bez łaski Boga – nie do osiągnięcia.
Najlepsza inwestycja singielki
Pamiętam taki poranek, kiedy nie chciało mi się wstać z łóżka i nie widziałam sensu. Byłam już tak zmęczona wyniszczającą mnie sytuacją, w której się znalazłam, że straciłam siły i chęci do wszystkiego. Apatia, zmęczenie, czarne myśli, brak apetytu i złe samopoczucie. Tamtego ranka pomyślałam, że jeśli kocham siebie, jeśli kocham życie, to muszę o siebie zawalczyć, zadbać, zrobić coś i zdecydowałam się na radykalną decyzję. Prawdopodobnie ten poranek był punktem zwrotnym w moim życiu.
* * *
Fragment książki "Kobieta w wielkim mieście" (Wydawnictwo WAM).
Śródtytuły i lead pochodzą od redakcji.
Skomentuj artykuł