Burza uczuć w dniu narodzin - Łk 1, 57-66
Św. Łukasz, który moim zdaniem jest najbardziej wrażliwym Ewangelistą, uwieczniając różne wydarzenia, zwraca szczególną uwagę na znaczenie uczuć w naszych relacjach z Bogiem i bliźnimi. Jest wytrawnym obserwatorem i psychologiem.
Wystarczy wspomnieć opowieść o wizycie Jezusa w rodzinnym Nazarecie, gdzie Jego ziomkowie od podziwu i zachwytu przechodzą do wrogości i nienawiści. Potem Samarytanin, który wzrusza się głęboko, widząc pobitego człowieka przy drodze. W końcu pasterz cieszący się ze znalezienia owcy czy ojciec doznający wzruszenia, kiedy jego zagubiony syn powraca do domu. Za każdym razem ludzkie uczucia są początkiem działania: jednym razem złego, a innym dobrego.
Opisując narodzenie i obrzezanie św. Jana Chrzciciela, które gromadzi w domu Elżbiety i Zachariasza sąsiadów i krewnych, Łukasz wyszczególnia w zaproszonych gościach trzy uczucia: radość, zdziwienie i strach. Układa je w pewnej sekwencji: pod wpływem nieoczekiwanych wydarzeń radość przechodzi w nich w zdziwienie, by skończyć na strachu.
Z Ewangelii dowiadujemy się, że sąsiedzi i rodzina, przybywszy na uroczystość obrzezania i nadania imienia dziecku Elżbiety i Zachariasza, chcieli rozegrać całą sprawę po swojemu. Oczywiście, kierując się najszczerszymi chęciami.
Najpierw dzielą z Elżbietą jej radość. Cieszą się, że niepłodna kobieta urodziła syna. Kto by się spodziewał takiej niespodzianki? Rozpoznają wielkie dobro, jakiego doświadcza Elżbieta. A także przyznają, że niemożliwe stało się możliwe dzięki interwencji Boga.
I jak to w życiu bywa, chociaż żona została uwolniona od niepłodności, to męża dziwnym trafem dotknęła niemota. Przypomnijmy, że krewni nie znają kulisów tego przykrego wydarzenia. To pozostaje słodką tajemnicą rodziców, a ściślej mówiąc samego Zachariasza, który chyba nie próbował na tabliczkach wyjaśniać żonie, za co spotkała go kara z ręki anioła Gabriela. Na pewno przekazał Elżbiecie, jak ma się nazywać ich zapowiadany potomek. Krewni doszli jednak do wniosku, że dla uczczenia i pocieszenia chorego ojca, dziecku wypadałoby podczas obrzezania nadać imię "Zachariasz".
Ale plan nie układa się po ich myśli. Najpierw Elżbieta mówi, że chłopiec będzie nosił inne imię. Wobec tego zaniepokojeni krewni zwracają się do ojca, by upewnić się, czy oświadczenie Elżbiety nie jest tylko "babskim" kaprysem. Ale oboje rodziców już wcześniej "uzgodnili", jakie imię nadać ich synowi. Zachariasz staje po stronie żony. Goście widzą, że kroi się tutaj coś poważniejszego. I doznają zdziwienia, bo zderzają się z nowością, która idzie w poprzek ich oczekiwaniom. Bardziej zdziwiła ich jednak zgodność małżonków i niechęć przystania na ich propozycję, niż samo imię. "Jan", które oznacza "Bóg jest łaskawy". Całe życie tego proroka będzie znakiem miłosierdzia Boga względem ludu, a więc czymś o wiele ważniejszym niż uhonorowanie ojca.
Greckiego czasownika określającego w tej Ewangelii zdziwienie, używa również Arystoteles, kiedy pisze w "Metafizyce", że początkiem poznania jest zdziwienie. I to właśnie dzięki zdolności do zdziwienia nasz świat idzie do przodu. Otwiera nas na to, co nowe i nieoczekiwane. Wyłamuje ze schematów i oczywistości. Jest siłą napędową rozwoju.
Żeby tego było jeszcze za mało, Zachariaszowi powraca mowa. Pierwsze słowa, które płyną z jego ust, to wdzięczność i błogosławienie Boga. Pod wpływem tego wydarzenia, zdziwienie gości przechodzi w strach, który tutaj trzeba raczej kojarzyć z tym, co nazywamy bojaźnią Bożą, czyli wyczuciem Bożej obecności, a nie z paraliżującym lękiem. Człowiek, którego ogarnia "zły" lęk, zamyka się w sobie, często ogranicza się do czterech ścian, nie ma zamiaru niczego robić, pozostaje w bezruchu. Lęk, którego doświadczają sąsiedzi i krewni, jest inny. To pewna mieszanka fascynacji, niezrozumienia, może lekkiej ekscytacji. I co się z nimi dzieje?
Stają się niezwykle aktywni. Rozchodzą się po okolicy i zaczynają o tym wydarzeniu opowiadać napotkanym osobom. Podobne reakcje ludzi św. Łukasz zanotowuje w późniejszych uzdrowieniach. Krewni wychodzą z domu Zachariasza i Elżbiety z pytaniem w sercu i na ustach, zaczynają myśleć i dociekać. Przyszli, by przeżyć rodzinną uroczystość i spełnić religijny obowiązek, a tu Bóg sprawia, że w ich życiu coś się zmienia.
Te trzy uczucia z opowieści o narodzeniu św. Jana Chrzciciela: radość, zdziwienie i lęk są owocem kontaktu człowieka z rzeczywistością, która go przekracza. Krewni i sąsiedzi stali się świadkami tego, że w tej rodzinnej uroczystości dzieją się jakieś głębsze sprawy. Najpierw niespodziewane poczęcie i narodzenie. Potem to dziwne naleganie na imię. W końcu uzdrowienie Zachariasza z niemoty. Ktoś większy musiał tutaj naprawdę poważnie ingerować, czyli sam Bóg.
Dla mnie intrygujące jest to, że uczucia krewnych i sąsiadów są najpierw ich odpowiedzią na zewnętrzne wydarzenia, a następnie motywują ich do zaangażowania i wyznawania wiary. Dlaczego? Bo mimo wszystko są otwarci na zmianę. Co więcej, wbrew pozorom wiara rzadko zaczyna się od wyłożenia nauki i intelektualnego poznania. Częściej od bycia świadkiem wydarzenia, które mimowolnie wywołuje w człowieku uczucia. A dopiero potem następuje długi proces rozumienia. Uczucia nie są jedynie przypadkowymi impulsami. Św. Łukasz próbuje pokazać, że zewnętrzne wydarzenia są zapalnikiem uczuć, a celem tych drugich skłonienie człowieka, aby wszedł w głąb, zaczął szukać i działać. Gdyby owi goście przyjęli wszystko z obojętnością lub stoickim dystansem, prawdopodobnie poszliby do swoich domów i na tym wszystko by się zakończyło.
Nie wiem dlaczego w religijnym wychowaniu często próbujemy odwracać tę kolejność. Na przykład, dostarczanie suchej wiedzy na szkolnych katechezach na niewiele się zda, jeśli młody człowiek nie poczuje się wpierw poruszony uczuciowo, jeśli jakoś nie doświadczy żywej obecności Boga. Naiwnością jest więc oczekiwanie, że wiarę można pogłębić, odwołując się wyłącznie do wymiaru intelektualnego. Najbardziej porusza świadectwo, zarówno w czasach Jana Chrzciciela jak i dzisiaj.
I jeszcze jedna analogia. Narodziny dziecka to swoista rewolucja w domu, wywołująca całą gamę uczuć. Radości i ekscytacji, troski i czułości, obawy i nadziei. A potem rodzice zazwyczaj przeżywają sporo innych niespodzianek. Nie da się chyba przewidzieć w dniu narodzin, kim będzie ich dziecko. To wielka niewiadoma. Dzieci nieraz zaskakują, bo po prostu okazują się inne. Nie są kopią rodziców. W pewnym sensie wychowują ojca i matkę. Jest w nich ukryta kolejna porcja wolności i nieprzewidywalności, którą Bóg zsyła na ziemię, aby świat nie zatrzymał się w miejscu. I tak jak w procesie wiary nie wszystko od razu pojmujemy, podobnie i rodzice z wolna uczą się swoich dzieci i tego, że ich dzieci pójdą nieco inną drogą w życiu. A wszystko zaczyna się od uczuć.
Skomentuj artykuł