Dlaczego panny były mądre?
Przebogata jest dzisiejsza liturgia Słowa. Tak wiele widzę w niej wątków i tematów, które można by poruszyć, że sam nie wiem, od czego zacząć. A może to jest zgoła inaczej: Słowo zawsze jest bardzo treściwe, ale to my nie zawsze jesteśmy w stanie dostrzec jego głębię i ukryte bogactwo, obok którego po prostu przechodzimy obojętnie, tracąc w ten sposób szansę na przybliżenie się do Chrystusa – Prawdy i Mądrości.
Pierwsze czytanie z Księgi Mądrości dobitnie, choć zarazem niezwykle delikatnie i zachęcająco, podkreśla, jak ważne jest najpierw gorąco chcieć, by potem móc być blisko Boga i obcować z Jego Tajemnicą. „Mądrość jest wspaniała i niewiędnąca: ci łatwo ją dostrzegą, którzy ją miłują, i ci ją znajdą, którzy jej szukają (…). (…) O niej rozmyślać to szczyt roztropności, a kto z jej powodu nie śpi, wnet się trosk pozbędzie (…)” (Mdr 6,12.15). Naszą uwagę powinny przykuć czasowniki, które w tym fragmencie się pojawiają, a dotyczą postawy człowieka względem Mądrości: dostrzegać, miłować, znajdować, szukać, pragnąć, poznać, wstawać, rozmyślać, nie spać… Ona nie spływa na nas bez naszego udziału. Jest na wyciągnięcie ręki, ale tę rękę trzeba po prostu wyciągnąć. Te słowa opisują też niezwykle bliską relację między osobami. I tak właśnie mamy potraktować Mądrość – osobowo, a nie poznawczo, bo dla nas nosi ona imię Jezus.
„Boże mój, Boże, szukam Ciebie i pragnie Ciebie moja dusza. Ciało moje tęskni za Tobą, jak ziemia zeschła i łaknąca wody. (…) Moja dusza syci się obficie, a usta Cię wielbią radosnymi wargami. Gdy myślę o Tobie na moim posłaniu i o Tobie rozważam w czasie nocnych czuwań” (Ps 63,2.6-7). Rozbudzić w sobie pragnienie Boga, bycia blisko Niego, słuchania Jego słów z zapartym tchem, bo ze świadomością, że niosą życie – to pierwszy cel wszystkiego, co nazywamy „religią” bądź też dokładniej „chrześcijaństwem”. Nie zachowywanie przykazań, nie dostosowywanie się do reguł, ale rozkochanie się w Bogu. Najpierw muszę odkryć, że On jest Miłością, Mądrością i Prawdą, dzięki czemu ja mogę być kochany, moje życie ma sens, a w Chrystusie zostanę ocalony od śmierci. Najpierw muszę zadbać o to, bym wiedział, kim jako człowiek naprawdę jestem. Później przyjdzie czas na to, jak żyję i co robię. Choć tak naprawdę to drugie będzie naturalną konsekwencją tego pierwszego. Jako kochany przez Boga, będę kochać siebie i innych. Jako ten, który odkrył sens życia, będę pokazywać go tym, którzy go utracili ze swojego horyzontu.
Przejdźmy teraz do odczytywanego dziś fragmentu Mateuszowej Ewangelii: „Królestwo niebieskie podobne będzie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie oblubieńca. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach” (Mt 25,1-4). Panny roztropne były mądre nie tylko dlatego, że wzięły dla siebie oliwę na wszelki wypadek (który akurat się wydarzył), ale także dlatego, że nie dały swoim roztrzepanym koleżankom własnych zapasów: „Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć” (Mt 25,9).
Owszem, w tej przypowieści chodzi o to, żeby być przygotowanym na przyjście Pana w każdym momencie swojego życia. Chciałbym jednak z tego fragmentu wydobyć inny, być może poboczny – ale równie istotny – wątek. Wiara w Boga i relacja z Nim to w pierwszej kolejności moja prywatna sprawa. Nie w takim sensie, że mam mieć swoją „teologię”. Chrześcijaninem nie da się być w pojedynkę, lecz zawsze we wspólnocie. Chodzi o to, że nie będę blisko Boga, bo jestem blisko ludzi, którzy są blisko Niego. Widzę, że oni są blisko, mogę tę bliskość podziwiać, mogę jej nawet zazdrościć, ale… to nie jest moja bliskość, to nie jest moja relacja. Jeśli widzę czyjąś bliskość z Bogiem, to mam się tym zachwycić w takim stopniu, żeby chcieć to powtórzyć w swoim życiu.
Na tym właśnie polega przykład świętych. To nie są orędownicy, którzy coś za nas zrobią i w niebie załatwią nam jakieś przywileje, ale są oni żywymi dowodami na to, że śmierć się nie ima tych, którzy są blisko Pana: „Nie chcemy, bracia, waszego trwania w niewiedzy co do tych, którzy umierają, abyście się nie smucili jak wszyscy ci, którzy nie mają nadziei. Jeśli bowiem wierzymy, że Jezus istotnie umarł i zmartwychwstał, to również tych, którzy umarli w Jezusie, Bóg wyprowadzi wraz z Nim” (1 Tes 4,13-14). Co jest warte ponownego podkreślenie to to, że są właśnie ŻYWYMI dowodami, a nie postaciami z odległej historii, która nie ma wpływu na nasze tu i teraz. To ode mnie zależy, czy ten wpływ będzie i jak wielki będzie.
Wróćmy jeszcze do przypowieści o pannach mądrych i głupich. Możemy zobaczyć, jak roztropne niewiasty stanowczo zaznaczają swoje granice. One nie są bezduszne, ale mądre i chcą pomagać mądrze, wiedząc, że nie zawsze „dać” równa się „pomóc”. Dla nas ich postawa jest przypomnieniem o tym, że ważne jest dbać o własne granice – nie pozwalać innym ich przekraczać, gdyby to miało nam zaszkodzić, ale przede wszystkim poznawać je, żeby wiedzieć, kim dziś jestem i na co mnie w tym momencie stać. Innymi słowy: mamy zadbać o to, żeby samemu mieć paliwo – nie mając zapalonej lampy, sami pogubimy się w ciemnościach, a o wyprowadzeniu z nich innych możemy zwyczajnie zapomnieć.
Usłyszałem niedawno, podczas rekolekcji kapłańskich, że jednymi z najgroźniejszych pokus są pokusy do nadmiernego dobra – chcemy robić dużo, zdobywać dla Boga kolejne tereny i serca, a ostatecznie w tej ewangelizacyjnej ekspansji zapominamy o własnej relacji z Bogiem, która ma przecież być źródłem duchowego paliwa. I być może jest tak i ze mną – za dużo wziąłem na siebie modlitw i zasypiam, kiedy je „odmawiam”; w zbyt wielu grupach i wspólnotach się udzielam i już sam nie wiem, gdzie jest moje miejsce. Itp. Itd. Jedno pytanie muszę sobie zadać po lekturze dzisiejszej Ewangelii: co jest dla mnie ważne dzisiaj, w tym momencie, na czym powinienem się skupić, żeby nie stracić z oczu celu, czyli uczty z Oblubieńcem w Królestwie niebieskim.
Kiedy już odnajdę jakąkolwiek odpowiedź na powyższe pytanie, mogę przejść do planowania. Bo nie tylko chęci są ważne, ale także konkretny plan i jego etapy, które będę chciał stopniowo osiągać. To jest właśnie moja oliwa do lampy, która ma płonąć długo, a nie tylko przez chwilę, żeby zrobić dobre wrażenie. Miłość poznaje się w wierności, a próbuje się przez wytrwałość. Prawdziwa miłość nie ma nic wspólnego z przelotnym romansem, który zajmuje umysł i zaślepia serce, lecz jest relacją, w której wybaczenie pozwala iść naprzód. Najpiękniejsze przyjaźnie to nie te, które są intensywne, lecz te, które są trwałe: „Pomimo raf, pomimo skał, pomimo stumetrowych fal, pomimo burz, błyskawic w «zet» – ja ciągle ciebie chcę”.
Skomentuj artykuł