Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami

fot. unsplash.com

To, że każdy chrześcijanin powołany jest do tego, by głosić innym Dobrą Nowinę, wydaje się oczywiste. Problem zaczyna się, kiedy próbujemy określić, kim są ci „inni”, do których mamy pójść z Ewangelią. Jednych spisujemy z góry na stratę: „Nie ma sensu iść do niego ze Słowem, szkoda czasu i sił”. Innym natomiast nie wierzymy, słysząc, że się nawrócili.

Na szczęście Ewangelia nie jest tylko w naszych rękach, ale najbardziej troszczy się o nią Ten, o którym ona mówi.

„Kiedy Szaweł przybył do Jeruzalem, próbował przyłączyć się do uczniów, lecz wszyscy bali się go, nie wierząc, że jest uczniem” (Dz 9,26). Trudno dziwić się postawie uczniów, którzy znali Szawła jako prześladowcę Kościoła. Dopiero świadectwo Barnaby, o tym, jak przemawiał on w imię Chrystusa, ostatecznie ich przekonało. Oto usłyszeli o konkretnych czynach świadczących o prawdziwości nawrócenia byłego już prześladowcy Kościoła Chrystusowego.

Czasem jednak najtrudniej jest uwierzyć samemu sobie w prawdziwość własnego nawrócenia. Choć inni widzą w nas „ludzi Boga”, choć widzą zachodzące w nas pozytywne zmiany, nam samym pamięć o grzechu i świadomość własnych słabości przesłaniają podstawność nazywania siebie „należącymi do Chrystusa”. Dlatego św. Jan podpowiada nam, że o prawdziwości i żywotności wiary świadczy zgodność pomiędzy teorią Ewangelii a praktyką życia według niej: „Dzieci, nie miłujmy słowem i językiem, ale czynem i prawdą. Po tym poznamy, że jesteśmy z prawdy, i uspokoimy przed Nim nasze serca” (1 J 3,18-19). Pokora nie można utożsamiać z ciągłym podkreślaniem własnej omylności i grzeszności. Człowiek pokorny potrafi także zauważyć swoje mocne strony i wskazać na Tego, który uczynił go lepszym.

DEON.PL POLECA

Ewangelią żyje bowiem prawdziwie jedynie ten, kto trwa w Chrystusie i od Niego czerpie siły do głoszenia zbawienia innym: „Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeżeli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie” (J 15,4). Trudno uwierzyć tylko na słowo człowiekowi powołującemu się na Boga. Dużo łatwiej jest uwierzyć Słowu Boga, które widać w czynach tego człowieka.

Co jednak znaczy „trwać w Chrystusie”? Czasem może się nam wydawać, że w życiu duchowym osiąga się szczyty jedynie dzięki własnemu wysiłkowi i czasowi poświęconemu na modlitwę czy rozważanie i poznawanie Bożego Słowa. Stąd już bardzo krótka droga do popadnięcia w pewnego rodzaju rytualizm, który daje poczucie, że wszystko jest w porządku, bo coś zrobiliśmy – przystąpiliśmy do sakramentu, odprawiliśmy nabożeństwo, odmówiliśmy różaniec, wzięliśmy udział w pięknych obrzędach. Jednakże wszystko to będzie na nic, jeśli nie wydarzy się tam spotkanie człowieka z Dawcą Życia.

Musimy za wszelką cenę wystrzegać się rytualizmu. Co nie znaczy, że nie mamy praktykować religijnych rytuałów. One są ważne i potrzebne. Są zewnętrznym wyrazem naszej wewnętrznej czci oddawanej Bogu. Dzięki nim nie tylko modli się dusza, ale także ciało – czyli cały człowiek. Istnieje jednak niebezpieczeństwo, że zatrzymamy się tylko na powierzchni. To, że kogoś przytulam, nie musi oznaczać, że w tym momencie myślę tylko o tej osobie, bo duchem mogę być bardzo daleko. W życiu religijnym chodzi o prawdziwie głęboka relację z Panem, w której moja uwaga podczas rytualnej modlitwy jest skupiona tylko na Nim – zewnętrze jest zsynchronizowane z wnętrzem.

„Zbudowani na Chrystusie, w Nim zakorzenieni, mocni w wierze” – te słowa piosenki, inspirowane fragmentem Listu do Kolosan (por. Kol 2,7), pięknie rozwijają myśl z dzisiejszej Ewangelii, w której Jezus nazywa siebie krzewem winnym, a uczniów latoroślami. Czy to w osobistej relacji z Bogiem, czy to w dziele głoszenia Ewangelii – wszędzie obowiązuje chrześcijanina jedna i ta sama zasada: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5).

Bardzo ważne jest uświadomienie sobie, że efektywność mojego działania w sferze życia religijnego, nie jest wprost proporcjonalna do włożonych przeze mnie wysiłków, lecz zależy przede wszystkim od otwartości mojego serca na wolę Boga, objawianą wciąż w Jego Słowie, i od zawierzenia Mu moich zmagań. Głoszenie Ewangelii może być bardzo efektowne, ale nie zawsze jest skuteczne, jeśli ten, kto głosi, nie jest żywą latoroślą Życiodajnego Krzewu Winnego. Może więc zdarzyć się tak, że wielki duchowy wysiłek człowieka przyniesie marne owoce lub nawet nie przyniesie żadnych, ponieważ był jedynie jego wysiłkiem, a nie współpracą z Bożą łaską.

„Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który go uprawia. Każdą latorośl, która nie przynosi we Mnie owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy” (J 15,1-2). Ojciec utrzymuje łączność między Chrystusem-Pniem a chrześcijanami-latoroślami. W jaki sposób? Poprzez swoją łaskę: „Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was” (J 15,3). Oczyszczenie nie jest jednak aktem jednorazowym. Potrzebujemy ciągłego oczyszczania, żeby móc się rozwijać. Słowo Chrystusa jest narzędziem naszego oczyszczenia – słuchając go, możemy w jego świetle zweryfikować naszą postawę. Ma ono być dla nas punktem odniesienia w każdej chwili życia – czy to przy podejmowaniu decyzji, czy w relacjach z innymi ludźmi. Słowo to kreśli przed nami świetlaną przyszłość, obiecuje nam zbawienie. Oczyszczenie, którego możemy dostąpić dzięki Słowu Jezusa, polega na uświadomieniu sobie, czego powinienem się wyzbyć, co odrzucić, w którą stronę nie iść.

„Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, to proście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni” (J 15,7). Czy to zapowiedź spełniania życzeń? Bliskość z Panem sprawia, że człowiek jest w stanie rozeznać, czego prawdziwie potrzebuje do szczęścia rozumianego w perspektywie wieczności. Bo przecież w chrześcijaństwie chodzi o życie bez końca w obecności Boga, czyż nie? Tak wielu ludzi czuje jednak rozczarowanie Bogiem, który ich nie wysłuchał. Ważne jest jednak pytanie, o co prosili, czego pragnęli. Może po prostu czasem jest dla nas lepiej nie otrzymać tego, o co Boga prosimy? Wszystko zależy od poziomu naszego zaufania wobec Pana. Im więcej zaufania, tym mniej rozczarowania, tym mniej oczekiwania i tym mniejsza roszczeniowość z naszej strony. Św. Jan od Krzyża ujął to dość poetycko, ale zrozumiale: „Gdy zatrzymujesz się nad czymś, przestajesz dążyć do wszystkiego. Aby dojść do wszystkiego, musisz zaprzeć się siebie całkowicie we wszystkim. A gdy dojdziesz do posiadania wszystkiego, masz to posiadać, nie pragnąc niczego”. Chyba jednak nie jest to aż tak zrozumiałe… Zrozumiałbym to z pewnością, gdybym rzeczywiście trwał w Chrystusie jak latorośl w winnym krzewie… „Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać” (J 15,4).

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.