Miłość to patrzenie z bliska
Unikajmy nadmiaru słów w wyznawaniu innym miłości. Każde trzecie i kolejne słowo oznacza, że istnieje jakiś powód czy motywacja miłości. Bezinteresowna miłość mówi tylko dwa słowa: kocham cię.
Odpowiadając na kolejne zaczepki ze strony faryzeuszów, Jezus przypomina dzisiaj słowa dobrze znane już Jego rozmówcom ze Starego Testamentu, bo znajdziemy je w Księdze Powtórzonego Prawa czy w Księdze Kapłańskiej: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. (…) Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mt 22,37.39).
Człowiek jest istotą bardzo skomplikowaną. Z jednej strony trudno mu uwierzyć w Tego, którego nie widzi. Z drugiej jednak strony łatwiej mu kochać właśnie Tego, którego nie widzi, niż bliźniego, którego ma tuż obok siebie. Przypominają mi się słowa św. Jana: „Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi” (1 J 4,20). Nie można oddzielić miłości wobec Boga od tej względem bliźniego czy samego siebie. Są jak naczynia połączone. A wszystko przez fakt, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo.
Pamiętamy słowa Ewangelii z ubiegłej niedzieli, w których to Jezus, wskazując na monecie wizerunek Cezara, nakazuje: „Oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara, a Bogu to, co należy do Boga” (Mt 22,21). Każdy z nas jest monetą, na której wyryty jest obraz Boga. Zdolny prawdziwie kochać bliźniego jest ten, kto kocha go ze względu na Boga. Być może to jedyny naprawdę przekonujący argument za tym, by o taką miłość powalczyć. Jeśli bowiem nie waham się Boga nazywać swoim Ojcem, to dlaczego aż tyle kosztuje mnie nazwać drugiego człowieka siostrą lub bratem? Dlaczego do Boga ze śmiałością zwracam się na „ty”, a bliźni to dla mnie jedynie „ona” lub „on”? Bądźmy konsekwentni! Bóg jako Ojciec to bardziej wyzwanie niż przywilej, to bardziej szkoła miłości niż zaszczyt.
Na początku jakiejś znajomości, gdy o kimś nie wiemy nic lub wiemy niewiele, mówimy: „Miło cię poznać!”. Bo miło jest, gdy jeszcze nie wiemy o sobie rzeczy, których lepiej nie wiedzieć, gdy drugi człowiek jest dla nas wciąż zagadką, a nie stał się jeszcze problemem. Jeśli w poznawaniu drugiego człowieka zabraknie mi miłości – tej prawdziwej, tej „pomimo” – to dojdę do momentu, w którym pozostanie jedynie wypowiedzieć słowa: „Nie chcę cię już znać!”. W gruncie rzeczy jednak te słowa oznaczają tak naprawdę to, że nie chcę już znać samego siebie i swoich ograniczeń. Abym mógł być w stanie rozwiązać problem drugiego, a nie uciec i zostawić go, gdy mi uwiera swoim charakterem czy spojrzeniem na świat, muszę go najpierw przytulić, skrócić dystans (choć dzisiaj tak dużo mówi się o zachowaniu dystansu, nie możemy zapomnieć o duchowej bliskości), by przyjrzeć się mu z bliska. Wtedy będę mógł lepiej zobaczyć jego niedoskonałości, wszystkie zmarszczki na twarzy, które kryją w sobie historię życia, ale przede wszystkim będę w stanie odkryć i wydobyć jego piękno. Miłość bliźniego polega na patrzeniu z bliska, bo tylko takie spojrzenie będzie wolne od ocen i uprzedzeń – będzie spojrzeniem w prawdzie.
W Księdze Wyjścia znajdujemy dzisiaj pewną przestrogę, która może jeszcze bardziej naświetlić nam problem miłości bliźniego: „Jeśli pożyczysz pieniądze ubogiemu z mojego ludu, żyjącemu obok ciebie, to nie będziesz postępował wobec niego jak lichwiarz i nie każesz mu płacić odsetek” (Wj 22,24). Nasza miłość względem innych to często miłość plus odsetki. Tak bardzo nam trudno o całkowitą bezinteresowność w miłości. Boimy się. Boimy się, że kiedy – w imię miłości przecież! – podejdziemy zbyt blisko, zostaniemy zaatakowani. Istnieje takie ryzyko. Czego chcesz, skoro jesteś dla mnie taki dobry i miły? Sam zadaję niekiedy takie pytanie. Pół żartem, ale jednak pół serio. Unikajmy nadmiaru słów w wyznawaniu innym miłości. Każde trzecie i kolejne słowo oznacza, że istnieje jakiś powód czy motywacja miłości. Bezinteresowna miłość mówi tylko dwa słowa: kocham cię. Trzecie słowo należy do Boga: pomimo. On tak nas kocha i od Niego możemy się takiej miłości uczyć. Nie tylko wobec innych, ale także wobec samych siebie.
Św. Paweł zwraca nam dzisiaj uwagę na to, że prawdziwa wiara i prawdziwa miłość nie muszą trąbić przed sobą, nie trzeba o nich specjalnie nikomu opowiadać, nie trzeba się chwalić. Nie trzeba też obawiać się, że pozostaną bez echa. Świat spragniony miłości z pewnością ją zauważy: „(…) wasza wiara w Boga wszędzie dała się poznać, tak że nawet nie potrzebujemy o tym mówić. Albowiem oni sami opowiadają o nas, jakiego to przyjęcia doznaliśmy od was i jak nawróciliście się od bożków do Boga (…)” (1 Tes 1,8-9). Może być czasem tak, że im głośniej mówimy o swojej otwartości i o miłości do innych, tym więcej sami zauważamy w niej braków. Szerokość światopoglądu zależy od wielu czynników, takich jak życiowe doświadczenia czy poziom empatii. Miarą jego szerokości jest jednak miłość: czy mój świat kończy się na czubku mojego nosa i czy potrafię oddać życie za tego, kto nie mieści mi się w głowie?
Pewien znajomy powiedział mi kiedyś w żartach, że wszystko byłoby świetnie z chrześcijaństwem, gdyby nie ta miłość bliźniego. Owszem, byłoby o wiele prostsze. O ile gorszy jednak byłby świat, gdyby nie to, że wielu uczniów Chrystusa zdobyło się na miłość wobec każdego, także wobec nieprzyjaciela, i każdego dnia wciąż o nią walczy! I o ile gorsze byłoby nasze położenie, gdyby nie Ten, który z miłości oddał życie za nas wszystkich! „«Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem». (…) «Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego». Na tych dwóch przykazaniach zawisło całe Prawo i Prorocy” (Mt 22,37.39-40). Tak samo i na dwóch belkach krzyża zawisł Chrystus, który jest wypełnieniem Prawa i Proroków. Krzyż ma nam przypominać o Miłości. On jest jej znakiem i narzędziem.
Skomentuj artykuł