Nie jedz, nie pracuj, nie żyj

(fot. shutterstock.com)

Nad czym się tutaj rozwodzić? Po co dzielić włos na czworo? Skoro uczniowie łuskają kłosy, to znaczy, że żniwują i pracują w szabat. A tego nie wolno.

"Czy nigdy nie czytaliście, co uczynił Dawid, kiedy znalazł się w potrzebie, i był głodny on i jego towarzysze?" (Mk 2, 25).

"Strach przed niepewnością paraliżuje współczesnego człowieka i jego nieszczęście polega na tym, że wszędzie chce mieć wiedzę zamiast zaufania i nadziei" (Chantal Delsol).

DEON.PL POLECA

Uczniowie musieli się czuć dość swobodnie w towarzystwie Jezusa. Idąc w szabat, poczuli głód, a że przypadkiem znaleźli się na polu, instynktownie zaczęli zrywać kłosy i jeść zboże. Nie przyszło im w ogóle do głowy, że przecież mogli popełnić grzech. Skoro przykład idzie z góry, to czym się martwić…

Cóż takiego się stało, że faryzeusze zgorszyli się tym faktem i wywołali Jezusa do tablicy? Patrząc na sprawę przez pryzmat przykazania Bożego zapisanego w Prawie ich reakcję dałoby się jakoś wytłumaczyć. "Nie będziesz wykonywał żadnej pracy" oznacza po prostu "nie pracuj w ogóle w szabat". Nad czym się tutaj rozwodzić? Po co dzielić włos na czworo? Skoro uczniowie łuskają kłosy, to znaczy, że żniwują i wykonują pracę. Rzeczywiście, poruszanie rękami i wydmuchiwanie plew jest jakąś pracą, a więc podpada pod przykazanie Boże. A pracować nie wolno.

Instynktownie podejrzewamy, że coś tutaj nie gra. Ocieramy się o jakąś przesadę. Przecież takich sytuacji i czynności każdego dnia jest mnóstwo. Czy wszystko należy spisać i zabronić? Tego niestety nie da się zrobić, chyba że za cenę popadnięcia w religijny fanatyzm. Gdzie tkwi błąd faryzeuszów? Faryzeusze odczytują Prawo literalnie i rygorystycznie. W ich oczach wszystko w religii sprowadza się do pytania, czego nie wolno. Trudno zarzucać im złą wolę. Oni chcą jak najlepiej. Sęk w tym, że według nich Bóg najpierw jest od tego, by ograniczać, zabierać, kontrolować każdy aspekt ludzkiego życia. A siłą napędową religii jest lęk.

Jezus broniąc zachowania uczniów konfrontuje, a nawet prowokuje faryzeuszów. Demaskuje dwie groźne choroby, które mogą pojawić się w obrębie każdej religii: fundamentalizm i legalizm. Pierwsza choroba pomniejsza lub odrzuca rozum. Druga zamiast wolności wewnętrznej oferuje zamknięcie w mentalnej klatce, do której wszyscy bez wyjątku mają się zmieścić.

Obie choroby wypływają z ludzkiej potrzeby kontroli i przezwyciężenia niepewności związanej z szukaniem woli Bożej. Można się bardzo przywiązać do przepisów, takich a nie innych rytuałów tylko po to, aby zachować złudne poczucie pewności. Wolność wewnętrzna zakłada jednak brak całkowitej pewności, czyli pełnej wiedzy. W wierze otrzymujemy poznanie wystarczające do podjęcia decyzji, ale nie wszystko podane jest tutaj jak na tacy. Tego braku legaliści boją się jak diabeł święconej wody. Chcą mieć prawdę w garści, podczas gdy ona odsłania się często w konkretnej sytuacji i jest osobowa. Poza tym, legaliści usiłują sami wejść do utraconego ogrodu Eden. Myślą, że można odzyskać życzliwość Boga przez własny wysiłek. Szczyt pobożności to wykonanie wszystkiego, co możliwe, aby uniknąć zła. Albo, innymi słowy, co robić, aby nie wylądować w piekle. Prowadzi to do przekonania, że jeśli nie naruszymy żadnego przykazania, to przed Bogiem jesteśmy w porządku. Niewątpliwie brak zła to już dużo. Moralność też jest ważna, Ale przecież w chrześcijaństwie najpierw chodzi o pielęgnowanie relacji z Bogiem, a nie moralną poprawność osiąganą własnymi siłami.

Zarówno fundamentalizm jak i legalizm pomijają istotną prawdę, którą pięknie wyraził św. Jan Paweł II w swojej pierwszej encyklice. Według Papieża "człowiek (…) ma swoją własną historię życia, a nade wszystko swoje własne "dzieje duszy" (Redemptor hominis, 14). Bóg szanuje tę indywidualność. I dlatego, zdaniem Jana Pawła II, "człowiek jest drogą Kościoła". Jeśli każdy człowiek ma swoje "dzieje duszy", trzeba podejść do niego osobowo, indywidualnie. To bardzo trudne, zwłaszcza jeśli Kościół sprowadzimy do instytucji skierowanej do mas. Wtedy wszystko trzeba uśrednić, zaniżyć, a ludzi "dopasować" do struktur i gotowych form.

Natomiast Jezus wychodzi od tego, co w religii wolno. A więc wolno jeść w szabat, nawet jeśli trzeba wykonać jakąś pracę. Wolno uzdrawiać i uwalniać człowieka. Szabat jest świętem, a nie kajdankami założonymi na ręce religijnych nieszczęśników. Jego zdaniem, Bóg nie chce człowiekowi uprzykrzyć życia, wszystkiego mu zakazać i trzymać go na postronku.

Co ciekawe, na pytanie faryzeuszów Jezus nie odpowiada ciętą ripostą: " Uczniowie łuskają kłosy, ponieważ ja im tak kazałem". W swojej pokorze odwołuje się do autorytetu Pisma świętego, i to do zachowania ułomnego człowieka, jakim był król Dawid. Jako prawdziwy człowiek Chrystus pokazuje, jak czytać Słowo Boże i przykładać je do konkretnych sytuacji życiowych. Wspominając historię z Dawidem i jedzeniem przez niego chlebów pokładnych, które według Prawa mogli jeść tylko kapłani, Jezus uczy duchowego rozeznania. Jego osią jest nie tylko wiedza, lecz tutaj konkretnie głód. Bo Bóg mówi też przez nasze człowieczeństwo. Jeśli chce się odnaleźć wolę Bożą, trzeba szukać, bo nie ma gotowych odpowiedzi na wszystko, trzeba uwzględniać swoje możliwości i ograniczenia, a w którymś momencie trzeba po prostu zaufać, że ktoś większy chce nas poprowadzić. Co więcej, we wniosku, który Jezus wyciąga z tej historii, pada szokujące stwierdzenie: Prawo i szabat jest dla człowieka, nie dla Boga. Bóg nie potrzebuje ludzkich szabatów, a człowiek jak najbardziej.

Z punktu widzenia legalisty można by oskarżyć Jezusa o promowanie etyki sytuacyjnej. Bo, po pierwsze, wprowadza jakieś niuanse. Niby nie wolno pracować, a jednak w pewnych sytuacjach wolno. Jeśli wszystko zależy od sytuacji, to znaczy, że Jezus sieje zamęt w duszach. A przecież naukę trzeba jasno wykładać, a nie mącić. Ten zarzut podnoszą dzisiaj w Kościele jedne grupy przeciw drugim. Jeśli ktoś odważy się powiedzieć, że trzeba rozeznawać, że nie można wszystkich wpychać do jednej formy, od razu otrzymuje łatkę relatywisty moralnego i mąciciela. Dlaczego? Ponieważ legalizm nadal dominuje w Kościele, zarówno wśród duchownych jak i wiernych świeckich. Jednych w Kościele trzyma siłą strachu, a innych odstrasza. Mówi o tym często papież Franciszek.

Po drugie, Jezus czytając Słowo Boże, myśli, szuka głębszego sensu, bo nie wystarczy tylko sama litera. Wychodzi od Pisma świętego, ale nie pomijaa sytuacji egzystencjalnej człowieka. Wcale nie uchyla przykazania Bożego, ale też nie krzyżuje nim ludzi. Odnalezienie woli Bożej zakłada wysiłek i przestrzeń wolności. Wszyscy fundamentaliści i legaliści w imię wierności Bogu chcą, by prawo wyręczyło ich od tego wysiłku, od myślenia, szukania, stawiania pytań, niepewności i ryzyka. Potrzeba jasności i pewności jest w nas silna. Trudno odczytać wolę Bożą, jeśli człowiek żąda absolutnej pewności opartej na wiedzy, która wyklucza zaufanie.

Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Współpracuje z ruchem "Małżeńskie drogi". Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie jedz, nie pracuj, nie żyj
Komentarze (2)
3 czerwca 2018, 11:18
A przecież w kościele tak często słyszymy nie o miłości Boga do człowieka, tylko o tym, co wolno, a czego nie wolno - jako o wyznaczniku naszej wiary. I zamiast słów budujących, zbliżających do Boga - kochającego Swoje stworzenie aż do szaleństwa krzyża, mamy moralizowanie. A przecież "Bóg nie posłał Swego Syna na świat po to, aby świat potepił, lecz aby świat został przez Niego zbawiony". A przecież "Bóg nie chce śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył", bo "nikim się nie brzydzisz i miłujesz wszystko, Miłośniku życia". A przecież jeśli kogoś kocham, to zrobię wszystko, by nie sprawić mu przykrości. Ale najpierw kochac, a z tego wypłynie zachowanie. A nie odwrotnie. I wtedy nie będzie problemu z łuskaniem kłosów w szabat ani z uzdrowieniem uschłej ręki.
Dariusz Piórkowski SJ
3 czerwca 2018, 11:47
Moralizowanie jest wypaczeniem Ewangelii. Dlatego Papieże od lat mówią o potrzebie nowej ewangelizacji. My głosimy obecnie Ewangelię poddaną Oświeceniu, nie wiedząc o tym. Wszystko sprowadza sie do moralności i sakramentalizmu.