Wyjdź ze strefy komfortu

Wyjdź ze strefy komfortu
(fot. unsplash.com)

Co dzisiaj jest dla nas pustynią? W jakich sytuacjach jej doświadczamy? Na pustynię jesteśmy wywoływani, ponieważ sami pewnie nie wyszlibyśmy z naszych oaz komfortu.

"Początek Ewangelii o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym" (Mk 1, 1).

"Pustynia to odejście od wszystkiego, co nas wyłącznie bawi, umila nam życie i rozprasza" (Tomas Halik).

Ewangelia, czyli Dobra Nowina, opowiada o Jezusie Chrystusie, Synu Bożym. Łatwo powtórzyć  tę wzniosłą prawdę jako wyuczoną regułkę, bo tak ksiądz kazał mówić… Ale co innego wypowiadać słowa, a co innego wierzyć całym sobą w ich znaczenie. Każde słowo jest znakiem rzeczywistości niewidzialnej. Wbrew pozorom do egzystencjalnego, a nie tylko intelektualnego przekonania o bóstwie Jezusa dojrzewa się powoli. Świadczy o tym cała Ewangelia według św. Marka. Poznanie Pana też jest drogą. I to czasem zadziwiającą.

DEON.PL POLECA

Czy z miejsca nazwalibyśmy Jezusa Synem Bożym, gdybyśmy osobiście zobaczyli Go w męczarniach na krzyżu? Przyzwyczailiśmy się do tego widoku. Na Golgocie wiarę w Chrystusa wyznaje nie kto inny tylko rzymski setnik, poganin. "Widząc, że w ten sposób Jezus oddał ducha, rzekł: "Prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym" (Mk 15, 39). Co takiego zobaczył Rzymianin w "sposobie" umierania Jezusa, że dostrzegł w Nim Boga? Inni też patrzyli a wcale Boga nie zauważyli. Nie tyle liczyło się to, że Jezus umierał, ale jak umierał. To był dla setnika znak, dziwny, zastanawiający, wskazujący na inną rzeczywistość niż całe dotychczasowe doświadczenie Rzymianina.

Nigdy z czymś takim się nie spotkał. Cały Jezus był znakiem. Jego postawa, słowa i milczenie odsyłały do świata, którego nie widać gołymi oczami. Jeśli to ten sam setnik, który prosił o uzdrowienie swego sługi, to przeszedł on ciekawą drogę wiary. Był to człowiek, który potrafił dostrzec w tym, co powszednie, niezwykłość. Zachwycił się mocą słowa. Wcześniej uwierzył jednemu słowu Jezusa, bo zauważył, że także jego ludzkie słowa skłaniają żołnierzy do posłuszeństwa. Upamiętniamy to wydarzenie podczas każdej mszy świętej.

A pod krzyżem przedarł się przez zasłonę umęczonego ciała, krwi, okrucieństwa i właśnie w reakcji Jezusa na zło zobaczył Boga. Przejście od warstwy powierzchniowej, od zmysłów, do głębi nie następuje w nas automatycznie. To długi proces.

W poprzednią niedzielę Pan opowiedział nam przypowieść o czuwaniu, bo nie wiadomo, kiedy stanie u drzwi i zapragnie wejść do środka. Każe czuwać odźwiernemu, aby w odpowiedniej chwili wpuścił go do domu. Dzisiaj Ewangelia mówi, że zanim Pan dojdzie do drzwi, musi przejść do nas pewną drogę, ale i my musimy wyjść do Niego. Spotkanie następuje na pustyni. Pan właśnie w doświadczeniu pustyni próbuje przedrzeć się do nas za pomocą znaków i symboli. Działa stopniowo. Przygotowuje człowieka przez innego człowieka. Ten sposób działania Boga nie zmienia się także w czasie Kościoła, w życiu każdego wierzącego.

Ewangelia o Jezusie Chrystusie zaczyna się już w Starym Testamencie. Nasz Pan nie spadł z nieba jak nieoczekiwany meteoryt, który wszystko niszczy. Św. Marek na samym początku cytuje proroka Malachiasza, a potem Izajasza, ponieważ widzi, że właśnie w działaniu Jana Chrzciciela spełnia się to, co Bóg już dawno temu zapowiedział. Słowo "dawno" nie jest tutaj bez znaczenia. Prorok Malachiasz przemówił prawie pięćset lat temu do Izraelitów w Babilonie: "Oto Ja wyślę anioła mego, aby przygotował drogę przede Mną, a potem nagle przybędzie do swej świątyni Pan, którego wy oczekujecie, i Anioł Przymierza, którego pragniecie" (Ml 3, 1).

Potem na pięć wieków zapadła cisza. Wystarczający okres, by wszystko zamazało się w pamięci… A jednak był to czas potrzebny na "inkubację" słowa, obumieranie ziarna, przygotowanie gleby. Aż do Jana. I nagle, na pustyni, a nie w mieście lub w świątyni, po długim okresie milczenia, pojawia się (dosłownie "staje się") dziwny człowiek w skórach, który intryguje, a jego słowa są jak cięcia skalpela.

Cały Jan, jego postawa, ubranie, miejsce pobytu są jednym wielkim znakiem. A jego działania urastają do rangi symbolu. Orygenes twierdzi, że pośród proroków tylko do Jana "Słowo przemówiło na pustyni". Pustynia to aluzja do wędrówki Izraela z Egiptu. Sam Jan nigdzie się nie rusza, nie idzie do miasta, nie obchodzi Judei. To raczej jego głos i dziwne zachowania "wyciągają" ludzi zewsząd. Św. Marek pisze, że cała judzka kraina i Jerozolima dosłownie "wychodziła" do niego, podobnie jak niegdyś Izraelici wyszli z Egiptu, od faraona, by na pustyni oddać cześć Panu. Ale to Pan do nich pierwszy przyszedł w osobie Mojżesza. A zanim do wyjścia doszło, nie obeszło się bez walki, tyle że nie ludzką mocą, lecz Bożą. 

Kard. Jean Danielou SJ uważa, że te biblijne wyjścia na pustynię są "wyrazem zerwania", oddzielenia od tego, co nie pozwala żyć według Bożych wskazówek. Abraham opuścił pogańskie Ur. Izrael został wyrwany z bałwochwalczego Egiptu. Eliasz, zwątpiwszy we własny lud, zbiegł na pustynię przed czczącą bożki królową Izebel. Wszyscy tam spotykali prawdziwego Boga w słowach i znakach. I oto teraz wszyscy mieszkańcy opuszczają święte miasto - Jeruzalem, które być może jest święte już tylko z nazwy. Później chrześcijańscy mnisi egipscy wyszli na pustynię po edykcie Konstantyna, ponieważ doszli do wniosku, że chrześcijaństwo straciło swój blask, skarlało, stało się religią…urzędową.

Co dzisiaj jest dla nas pustynią? W jakich sytuacjach jej doświadczamy? Na pustynię jesteśmy wywoływani, ponieważ sami pewnie nie wyszlibyśmy z naszych oaz komfortu. Czy rozpoznajemy w sobie głos wołającego, aby oddzielić się od tego, co nam przesłania Boga, od naszych miast pełnych zgiełku, od zniekształconych form religijności, od pogmatwanych dróg, na których już się gubimy, od rozdroży, na których stajemy bezradni, bo nie wiemy, co mamy wybrać, od rozmaitych form bałwochwalstwa i niewoli, których już być może nie widzimy?

Pustynia biblijna jest paradoksalna. Wychodzi się na nią, by zanurzyć się w wodzie i zaczerpnąć życia. Obmyć się, ale i poczuć na sobie dotyk łaski, która jak woda podczas kąpieli w rzece muska nasze ciało. Janowe zanurzanie wszystkich w wodzie przywołuje proroka Ezechiela, który zapowiadał, że lud zostanie pokropiony wodą i otrzyma nowe serce, nowego ducha, aby w końcu mógł zachowywać przykazania.

Wierzący Izraelici, jeśli znali te pisma, mogli je powiązać z tym, co działo się na ich oczach. Oczywiście, bez założenia, że Bóg jest Panem historii, trudno byłoby cokolwiek zobaczyć.

A słowa Jana? Prorok wskazuje na Mocniejszego. Jest świadkiem w ścisłym sensie tego słowa. Syn Boga tym się różni od syna człowieka, że ten pierwszy zanurza w Duchu Świętym, a drugi tylko w wodzie. Drugie działanie jest tylko znakiem, czymś, co przygotowuje. Pierwsze uwalnia, sprawia radykalną odnowę. Rozumieli to pierwsi chrześcijanie. Zanim przyjęli sakramenty, czyli Ducha Świętego, najpierw byli podprowadzani przez Niego przez słuchanie Słowa, przez gesty i znaki, które poszerzały ich serca. Musieli wyjść z miejsca, gdzie żyli, zobaczyć, że tkwili w niewoli.

Musieli zapragnąć wolności, a potem opuścić to, co im było drogie, choć ich męczyło. Musieli poddać się czemuś, co nie działa w obrębie tej przestrzeni, w której żyli na co dzień. Przygotować drogę Panu to wyjść z własnego ciepłego gniazda i dać się porwać rzece życia.

Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w ZakopanemJest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Dariusz Piórkowski SJ

Wielu chrześcijan zniechęca się, gdyż myli wypaczoną doskonałość i perfekcjonizm ze świętością. Chcą być we wszystkim bezbłędni, a świętość postrzegają jako rezultat dobrze wykonanej pracy. Jednak prawdziwa świętość jest najpierw darem miłości Boga, a potem...

Skomentuj artykuł

Wyjdź ze strefy komfortu
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.