Ks. Gerek: bycie księdzem, który jest odklejony od rzeczywistości, nie będzie moją drogą
Jest księdzem i raperem. Rap jest dla niego odskocznią, kiedy przychodzi kryzys. Ks. Tomasz Gerek przyznaje, że nie wie, jak przyciągnąć młodych do Kościoła, ale jest pewien, że "jeśli młodzież wejdzie do wspólnoty, już w niej zostanie". Przyświecają mu słowa z Księgi Judy: "Ratujcie ich, wyrywając z ognia". - Gdy myślałem o zastaniu księdzem, postanowiłem, że zawsze będę sobą. Dzisiaj wszystkie moje teledyski i utwory powstają nie dlatego, że chcę coś specjalnie pokazać młodym, że wchodzę w jakąś rolę, albo zakładam maskę. Te klipy wyglądałyby tak samo, gdybym nie był księdzem - zapewnia ks. Tomasz Gerek.
Piotr Kosiarski: Twoja droga do święceń nie była standardowa.
Ks. Tomasz Gerek: Gdy jeszcze byłem w liceum, miałem dziewczynę i wcale nie chciałem tego zmieniać. Nie mając pomysłu na swoje studia, wybrałem prawo kanoniczne w Warszawie. Po pierwszym roku zacząłem myśleć o pójściu do seminarium, ale brakowało mi odwagi. Po kolejnym roku mój związek rozpadł się i dopiero wtedy wstąpiłem do seminarium. Pierwszy rok był wspaniałym czasem. W jednym z filmów ojciec Adam Szustak OP mówił o tym, że po wstąpieniu do dominikanów, czuł, że zakon to jego miejsce. Tak samo było w moim przypadku. Mimo to po dwóch latach pojawił się poważny kryzys. Znowu się zakochałem i na rok odszedłem z seminarium. Wróciłem jednak i ostatecznie zostałem wyświęcony na księdza. Jestem kapłanem od trzech lat.
Jak wspominasz "dziekankę"?
- W tym czasie pracowałem - w kinie i w sklepie odzieżowym. To był bardzo cenny czas. Zobaczyłem, że ludzie, do których powinien być posłany ksiądz, potrzebują przede wszystkim normalności. Gdy po przerwie wróciłem do seminarium, wiedziałem, że bycie księdzem, który jest odklejony od rzeczywistości, nie będzie moją drogą.
Niestety w Polsce wielu ludzi, zwłaszcza młodych, właśnie tak postrzega księży - jako odklejonych od rzeczywistości i nie znających życia.
- Gdy byłem w liceum i poznawałem księży, ceniłem ich otwartość i normalność, a także to, że mieli swoje pasje. Gdy myślałem o zastaniu księdzem, postanowiłem, że zawsze będę sobą. Dzisiaj wszystkie moje teledyski i utwory powstają nie dlatego, że chcę coś specjalnie pokazać młodym, że wchodzę w jakąś rolę, albo zakładam maskę. Te klipy wyglądałyby tak samo, gdybym nie był księdzem. Oczywiście nie chcę, żeby to co robię, było "światowe" - jesteśmy posłani do świata a nie dla świata. Feedback od młodych ludzi jest moim "papierkiem lakmusowym".
Łatwo być księdzem i jednocześnie sobą?
- Nie zawsze. Szczególnie jeśli przyjmiemy, że w Polsce są konkretne oczekiwania wobec księży. Niedawno zauważyłem, że część moich kolegów, którzy są, jakby to powiedzieć, "ułożonymi księżmi", dostają więcej uśmiechu i życzliwości od tak zwanego "kościoła tradycyjnego". Ja też oczywiście dostaję wiele życzliwości, ale gdybym chciał jej dostawać więcej, musiałbym wejść w pewne ramy, a ja tego nie potrafię. To nie jest moja droga.
Zobaczyłem, że ludzie, do których powinien być posłany ksiądz, potrzebują przede wszystkim normalności. Gdy po przerwie wróciłem do seminarium, wiedziałem, że bycie księdzem, który jest odklejony od rzeczywistości, nie będzie moją drogą.
Jak na twoją muzykę reagują przełożeni?
- Wspólnie z moim kolegą z RapBrothers, księdzem Krzysztofem Węglickim, pojechaliśmy do biskupa Mirosława Milewskiego, żeby wręczyć mu płytę. Jakiś czas później biskup mi powiedział: "Bardzo was lubię, robicie świetną robotę, działajcie dalej". Ale gdy go zapytałem, czy podoba mu się płyta, odpowiedział: "Powiem ci szczerze, że przesłuchałem półtora kawałka i wyłączyłem, bo nie dałem rady. To nie moja muzyka" (śmiech). To pokazuje, jak funkcjonujemy. W tym, co robię, widzę błogosławieństwo zarówno od Pana Boga i od moich przełożonych. I to mnie cieszy.
Zapytałem cię wcześniej, jak to jest być księdzem i jednocześnie sobą. A jak to jest być księdzem w ogóle?
- Bycie księdzem było kiedyś bardziej atrakcyjne. W latach dziewięćdziesiątych człowiekowi aż "rosła klata" z tego powodu. Teraz wszystko zostało odrapane. Oczywiście zdarzają się uśmiechy od ludzi. Ale bywają również momenty kryzysu. Jeżeli nie dostaje się rzeczy, których się pragnie i nie ma się relacji z Panem Bogiem, to koniec.
Jeśli młody chłopak idzie do seminarium i spodziewa się, że tak jak w latach dziewięćdziesiątych będzie chwalony i niemal noszony na rękach, spotka się z brutalną rzeczywistością - na przykład antykościelną dyrekcją w szkole albo z tym, że w parafii zamiast pięćdziesięciu młodych osób przychodzi pięć. To frustrujące i jeśli nie ma w tym Pana Boga, taki człowiek pójdzie sobie dalej, bo zwyczajnie nie znalazł szczęścia.
Masz jakąś odskocznię, gdy pojawia się kryzys?
- Jest nią rap. Dzięki mojej muzyce otrzymuję od ludzi wdzięczność i później nie szukam tego w kapłaństwie. Choć w sumie czasem frustruję się, jak ktoś nie pochwali mnie za kazanie.
Nie każdy ksiądz ma rap.
- Myślę, że warto sobie uświadamiać swoje potrzeby. Niestety zbyt mało o tym mówimy. A przecież w każdym jest potrzeba bycia docenionym i pochwalonym. Nie chce mi się wierzyć, że ktoś, kto działa w Kościele - nieważne czy jest księdzem czy osobą świecką - nie usłyszy zwykłego "dziękuję", to później się nie frustruje. Szkoda, że nie mówimy o tym wprost. Oczywiście nie można budować tylko na tym, ale warto sobie uświadamiać i komunikować własne potrzeby. Choćby w modlitwie: "Panie Jezu, potrzebuję, żeby ktoś mnie zauważył, bo dzisiaj mam brak".
Celibat jest trudny?
- Celibat to trudna droga, zdarzają się upadki. Trud nie oznacza jednak, że trzeba z czegoś rezygnować. Celibat to ogromne dobro, dar i łaska, którą warto przyjąć i nią żyć.
Pojawia się natomiast pytanie o świadomość osób, które przyjmują celibat. Nasz katolicki model zakłada, że chłopak, który przychodzi do seminarium w wieku 18 lat, podejmuje decyzję, że będzie już zawsze żył w celibacie. Oczywiście może w czasie formacji zrezygnować, ale decyzję o zastaniu księdzem i tak podejmuje w młodym wieku. Bardzo ciekawe jest podejście grekokatolików, którzy mają czas na podjęcie decyzji o zawarciu małżeństwa aż do święceń kapłańskich.
Jak dbasz o relację z Panem Bogiem?
- Wielkim odkryciem jest dla mnie adoracja. Zauważyłem, że kiedy adoruję Pana Jezusa, mam więcej czasu. Dzięki adoracji czuję, że czas jest mi dany od Boga i wkrada się w moje życie mniej lenistwa. Wcześniej tego nie zauważałem. Drugim filarem, który pomaga mi w relacji z Bogiem, jest różaniec.
Oprócz tego jestem we wspólnocie Wojska Gedeona, w której spotykam się z młodzieżą - w czasie weekendów formacyjnych i spotkań w tygodniu. Tam również znajduję Pana Boga, zwłaszcza w czasie uwielbienia Najświętszego Sakramentu.
Jak dzisiaj przyciągnąć młodych ludzi do Kościoła?
- Bardzo bym chciał "odpracować" to, co w liceum dostałem od księży i Kościoła. Niestety, dzisiaj jest to trudne i nie wiem, jak to zrobić. Często pojawia się frustracja. Ale Pan Bóg mówi: "Spokojnie, ja się tym zajmę, ty rób swoje". No i staram się robić swoje, na przykład podczas katechezy w szkole. Mówiąc skromnie (śmiech), jestem dość charyzmatyczny i młodzi ludzie lubią ze mną rozmawiać. Znam muzykę, której słuchają, szybko znajdujemy wspólny język. Problemem jest to, by przyciągnąć młodych ludzi do wspólnot. Doświadczenie pokazuje jednak, że jeśli młodzież wejdzie do wspólnoty, już w niej zostanie.
Hasło z Księgi Judy, którym staram się żyć, brzmi: "Ratujcie ich, wyrywając z ognia". Każdy okres chrześcijaństwa na tym polega, niezależnie od tego, czy w Kościele jest dobrze, czy źle. Zawsze znajdą się ludzie, których trzeba ratować.
W każdym jest pragnienie Boga?
- Wierzę, że tak. Chociaż obecnie jest ono zagłuszane przez grzech, zgorszenia i wiele innych trudnych rzeczy.
Dlatego niektórzy wybierają Boga bez Kościoła.
- Na świecie nie ma przestrzeni, w której nie byłoby bólu i cierpienia. Obecne czasy bardzo mocno to uświadamiają. Ludzie uciekają w przyjemności, bo doszli do przekonania, że nie chcą żyć tak, jak wskazuje Kościół. A Kościół wskazuje Chrystusa na krzyżu. Jego cierpienie nie jest jednak ośmieszające, ale kojące.
Warto zweryfikować, czy ktoś, kto "wybiera Boga bez Kościoła", rzeczywiście czuje w sercu pokój. Jeśli tak, nie pozostaje nic innego, jak to uszanować. Jestem jednak przekonany, że do prawdziwej pełni potrzebny jest Kościół, nie w znaczeniu instytucjonalnym, ale w znaczeniu wspólnoty osób, które czują to samo. Jeżeli zostajemy sami, atakuje nas zły. Jeśli ktoś twierdzi, że czuje pełnię poza Kościołem, Kościół to szansa na coś pełniejszego. Ta pełnia sprawia, że w Kościele czuję się szczęśliwy.
Skomentuj artykuł