Majówka na DEON.pl - 27.05.2013

Bł. Jan Beyzym (1850-1912) (fot. ze zbioru PSJ)

Błogosławiony ojciec Jan Beyzym (1850-1912), jezuita, urodził się 15 maja 1850 roku w Beyzymach Wielkich na Wołyniu. Był synem Jana Beyzyma i Olgi Stadnickiej, którzy tworzyli rodzinę bardzo patriotyczną. Bardzo dbano w niej o głębokie i pełne prostoty życie religijne.

Od najmłodszych lat Jan Beyzym przyzwyczajony był do surowego i wymagającego życia. Niechętnie się bawił, nie lubił się stroić, nosił prosty ubiór. Jego myśli skupione były na Panu Bogu i zanoszonej do niego modlitwie. Dlatego jego wybór drogi życia nie był zaskoczeniem dla najbliższej rodziny. Pragnął całkowicie poświęcić swe życie Panu Jezusowi na drodze zakonnej i kapłańskiej. Jego ojciec był zaprzyjaźniony z jezuitami, dlatego też wstąpił do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego w Starej Wsi koło Brzozowa.

Święcenia kapłańskie przyjął 26 lipca 1881 roku z rąk biskupa Albina Dunajewskiego. Wkrótce potem wyraził gotowość udania się na misje, najlepiej do osób trędowatych. Już wtedy wieść o belgijskim kapłanie, św. ojcu Damianie, który pracował pośród trędowatych na Molokai, rozniosła się po całym świecie. Na realizację swych pragnień ojciec Jan musiał jednak długo czekać. Ponawiał co roku swą prośbę o wyjazd na misje i w końcu uzyskał pozwolenie udania się na Madagaskar do posługi pośród trędowatych. Miał już wtedy 48 lat.

 Zobacz Rozważania na nabożeństwa majowe

Otoczony modlitewnym wsparciem krakowskich sióstr karmelitanek, opuścił Kraków i drogą morską udał się na Madagaskar. Zabrał ze sobą obraz Matki Bożej Częstochowskiej, który mu zawsze towarzyszył. Umieścił go w zbudowanej przez siebie kaplicy, gdzie gromadzili się trędowaci. Zaraz po przybyciu do nowej ojczyzny zamieszkał z nimi, mimo że jezuici francuscy mu to odradzali. Widząc, w jak poniżających i trudnych warunkach żyją trędowaci, postanowił dla nich zbudować nowy szpital. Zbieranie pieniędzy na to kosztowne przedsięwzięcie zajęło mu wiele lat. Datki nadchodziły głównie z terytorium trzech zaborów polskich, wspomagał to dzieło sam św. brat Albert Chmielowski.

Jednocześnie ojciec Jan był pielęgniarzem trędowatych.

W tym czasie nie było leku na trąd, można było jedynie ograniczać jego zgubne działanie w organizmie przez zadbanie o większą higienę i zmianę opatrunków. Najważniejsza była jego miłosierna obecność, dzień i noc. W jednym ze swoich listów z 13 maja 1901 roku ojciec Jan tak przedstawiał trudne położenie trędowatych na Madagaskarze: "Narażeni są moi nieszczęśliwi na tysięczne okazje do grzechu ustawicznie, a nawet - można by powiedzieć - poniekąd z konieczności. Już nie raz i nie dziesięć przemyśliwałem nad tym, jak by złemu zaradzić, ale ani rusz, póki nie będzie odpowiedniego schroniska z zapewnionym utrzymaniem. Mieszkają jak bydlęta, i to razem: mężczyźni, kobiety i dzieci. Na żebry chodzić muszą, tj. siedzieć pod barakami koło ścieżki cały dzień, boć bez tego nie wyżyją, a wiadoma rzecz, że próżnowanie jest początkiem wszystkiego złego; chodzą prawie na pół nadzy itd., itd.; słowem, że źle, a zaradzić temu nie mogę w takim stanie rzeczy, jaki jest obecnie. Żeby to ludzie na świecie wiedzieli, co się we mnie dzieje, kiedy na to wszystko patrzę, nie mogąc złemu zaradzić, zwłaszcza kiedy patrzę na małe dzieci, które nie tylko że nie umieją kochać Boga, ale jeszcze nie wiedzą nawet, czy jest Bóg, a już się uczą od starych obrażać tego Boga, to z pewnością tak by się posypała zewsząd jałmużna, że w krótkim czasie stanęłoby tak niezbędne, a tak przeze mnie upragnione schronisko".

Polskiego misjonarza cechowała dziecięca wiara i ufność w Bożą opiekę. Wszystkie trudne sprawy powierzał wstawiennictwu Matki Bożej i nigdy się na Niej nie zawiódł. Często powtarzał: "To przecież Najświętsza Panna buduje ten szpital, to Jej zależy, żeby powstał!". Ojciec Jan był przekonany, że to właśnie Ona, najlepsza Matka Częstochowska, troszczy się o jego "czarne pisklęta". Na rok przed śmiercią, która nastąpiła 2 października 1912 roku, szpital w Maranie został otwarty dla trędowatych.

Dnia 18 sierpnia 2002 roku, na Krakowskich Błoniach, Jan Paweł II dokonał beatyfikacji Sługi trędowatych. powiedział wtedy: "Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło bł. Jana Beyzyma - jezuitę, wielkiego misjonarza - na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Cieszę się, że ten duch solidarności w miłosierdziu wciąż panuje w polskim Kościele, czego dowodem jest wiele dzieł pomocy społecznościom dotkniętym przez klęski żywiołowe w różnych regionach świata".

Potrzeba nam dzisiaj takich świadków jak ojciec Jan Beyzym, którzy uczą nas, jak mieć nadzieję wbrew wszelkiej nadziei. Jest on przykładem żywej wiary, żarliwej i heroicznej Jezusowej miłości. Swoim życiem, zakorzenionym w Ewangelii, uczy nas jak ufać, budując życie osobiste, społeczne i rodzinne, opierając się na Bogu jak na skale. Ojciec Jan w swoim życiu umiał naśladować Maryję, Matkę Pocieszenia.

   

 Nabożeństwo majowe - zobacz

Litania Loretańska jest rodzajem opatrznościowego (… ) okienka, poprzez które możemy ze świata naszej nędzy kontemplować skrawek błękitu; przenika przez nie nasze wezwanie, wołanie, nieustający szept, czy choćby tylko westchnienie.

(Alessandro Pronzato)

Zachęcamy do wspólnego śpiewania i odmawiania modlitw, rozbrzmiewających podczas nabożeństw majowych w polskich kościołachi kapliczkach. Wypowiadając kolejne wezwania Litanii Loretańskiej odkryjmy na nowo duchowe bogactwo, które może stać się również naszym udziałem w tajemnicy Kościoła.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Majówka na DEON.pl - 27.05.2013
Komentarze (1)
X
xxx
27 maja 2013, 07:21
bł. Jan Beyzym (1850-1912)  Między trędowatymi znajduje się niejeden siarczyście obrzydliwy pod każdym względem, bo i na oko obrzydliwy i śmierdzi szkaradnie itd. Ciało jednak najobrzydliwszego jaki tylko być może trędowatego jest cudem piękności w porównaniu do mojej duszy, a tymczasem Chrystus Pan co dzień raczy wchodzić do tej plugawej duszy i czy nie brzydzi się, czy ja wiem, to przechodzi mój rozum. Wiem, że to sprawia miłość Jego ku nam, ale tylko wierzę, bo pojąć nie jestem w stanie. Że Chrystus Pan jak ostro cierpiał za mnie i dla mnie, to jeszcze łatwiej sobie tłumaczę i wyobrażam siłę tej Jego miłości, ale tego niebrzydzenia się pojąć nie mogę. Już jestem przygotowany na to, że nie milion i nie 2 miliony lat przemieszkam w czyśćcu, ale to bajki, ja proszę Matkę Najświętszą o 10 czyśćców, nie o jeden, byleby tylko do czyśćca się dostać. Nawarzyłem piwa, wypić go muszę, nikt mi grzeszyć nie nakazywał, jak sobie kto pościeli, tak spać będzie. Ale żeby Ojciec wiedział, co się we mnie dzieje, jak sobie pomyślę, że tak łatwo, zamiast dostać się do czyśćca, mogę wlecieć do piekła, a przez to Najświętszej Matki nawet nie zobaczyć, to opisać nie potrafię. Nie proście, drogie moje Matki, o uchronienie mnie od trądu, niech mnie Najświętsza Panna wysłucha. Zgniję ja, to ojciec prowincjał odkomenderuje drugiego Polaka na moje miejsce, i po sprawie, a ja niech bym sobie zarobił choć coś na przyszłe życie.  [url]http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZM/apostolmadagaskaru-wstep.html[/url]