Na czym polegało uniżenie Ducha Świętego?
"Kenoza to przypomnienie o tym, że w wierze nie może być bierności, ale ma być odpowiedź i współpraca człowieka z łaską. To nie człowiek ma dosięgnąć Nieba poprzez swoje uczynki, ale to Niebo upomina się o człowieka, namawia go do wejścia w swoje progi" - pisze ks. Mateusz Tarczyński w komentarzu do niedzielnej Ewangelii.
W Liście św. Pawła Apostoła do Filipian znajdujemy przepiękne wersety mówiące o pokorze Syna Bożego, który dla naszego zbawienia przyjął ludzkie ciało i doświadczył wszystkich tego konsekwencji, łącznie ze śmiercią: „On, istniejąc w postaci Bożej, nie skorzystał ze sposobności, aby na równi być z Bogiem, lecz ogołocił samego siebie, przyjąwszy postać sługi, stawszy się podobnym do ludzi. A w zewnętrznym przejawie, uznany za człowieka, uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,6-8).
W tym fragmencie zawarta jest bardzo ważna prawda chrześcijańskiej wiary o kenozie Syna Bożego: „ogołocił samego siebie”, co wprost można też przetłumaczyć jako: „siebie samego uczynił pustym” lub „siebie samego pozbawił znaczenia” (w oryginale greckim: „heautòn ekénōsen”). Co więc oznacza greckie słowo „kénōsis”, nad którym w tym tekście chciałbym się trochę zatrzymać? Kenoza jest ogołoceniem, samoograniczeniem, uniżeniem się Jezusa Chrystusa – Boga, który stał się człowiekiem. Jakie ten fakt ma praktyczne znaczenie dla naszej wiary?
Gdyby nie kenoza Boga, nie bylibyśmy w stanie się z nim spotkać. Kenoza to przypomnienie o tym, że w wierze nie może być bierności, ale ma być odpowiedź i współpraca człowieka z łaską. To nie człowiek ma dosięgnąć Nieba poprzez swoje uczynki, ale to Niebo upomina się o człowieka, namawia go do wejścia w swoje progi.
Może się nam to wydawać dziwne i niebywałe, ale taki jest właśnie Bóg chrześcijan. Nie jest On niewzruszonym Władcą Świata, który ze swojej wielkiej łaskawości wpuści nas do raju, jeśli sobie na to zasłużymy swoimi dobrymi uczynkami, jeśli uzbieramy wystarczającą ich pulę.
Nasz Bóg jest tym, który zabiega o naszą miłość, próbując nas sprowokować do odpowiedzi, która wyraża się właśnie w uczynkach miłości względem Niego i bliźnich. Na tym polega kenoza Boga, czyli Jego uniżanie się. Największym wyrazem miłości Boga do ludzi jest historyczne wydarzenie Jezusa Chrystusa, a więc to wszystko, co wydarzyło się podczas Jego ziemskiego życia: od momentu Wcielenia do Wniebowstąpienia.
Na tym jednak nie kończy się ogołacanie się Boga przed człowiekiem. Przed wstąpieniem do nieba Jezus obiecał uczniom, że zstąpi na nich Duch Święty. I to wydarzenie, dzisiaj przez nas świętowane, jest widzialnym znakiem tego, że Bóg kontynuuje swoją kenotyczną „politykę” wobec świata. W wydarzeniu Pięćdziesiątnicy widzimy bowiem kenozę Ducha Świętego, który udziela Apostołom swoich darów.
Zstępuje na nich, by wynieść ich na nowy poziom wiary i ewangelizacyjnej działalności. Ten sam Duch od dwóch tysiącleci ożywia Kościół, by mógł spełniać swoją misję uświęcania świata. O tego Ducha prosimy w refrenie dzisiejszego psalmu: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi ziemię!”. To błaganie o kenozę: „Uniż się przed nami raz jeszcze, Boże, zejdź tu do nas ze swoją mocą, bo sami nie damy rady udźwignąć brzemienia Ewangelii!”.
Napisałem parę zdań wyżej, że Duch Święty ożywia Kościół, dając mu swoją siłę. Podobne zapewnienie znajdziemy w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Soboru Watykańskiego II „Jak bowiem przybrana natura ludzka służy Słowu Bożemu za żywe narzędzie zbawienia, nierozerwalnie z Nim zjednoczone, nie inaczej też społeczny organizm Kościoła służy ożywiającemu go Duchowi Chrystusowemu ku wzrastaniu ciała” (Lumen gentium, nr 8). Brzmi to trochę jak science-fiction, szczególnie w zderzeniu z faktami o grzechach ludzi noszących imię chrześcijan – czy to osób duchownych, czy świeckich.
Można zapytać bardzo słusznie: „Gdzie więc ten Duch Święty w Kościele?”. To pytanie towarzyszy mi jeszcze od lat licealnych. Ale prawie tak samo długo wciąż odpowiadam sobie na nie słowami usłyszanymi od księdza, któremu je zadałem: „Samo istnienie Kościoła jest dowodem na działanie w nim Ducha Świętego. Bo tak źle zarządzana instytucja już dawno, z ludzkiego punktu widzenia, powinna przestać istnieć”. Nie chodzi o to, że to jest odpowiedź wyczerpująca. Dla mnie była (i jest!) to odpowiedź stymulująca do nieustannego poszukiwania dowodów obecności Ducha w Kościele. Można śmiało powiedzieć, że Kościół i jego struktury istnieją tylko dzięki kenozie Ducha Świętego – dzięki Jego uniżeniu i samoograniczeniu.
Kenoza Ducha Świętego to nie tylko Jego obecność w niedoskonałej, a czasem wręcz odpychającej, instytucjonalnej stronie Kościoła. On uniża się przed ludźmi także wtedy, gdy działa w sakramentach – zarówno przez tych, którzy je sprawują, jak i w tych, którzy je przyjmują. Jest jednak jedno ważne zastrzeżenie ” – to On pozwala czynić i działać, człowiek nie zyskuje panowania nad Jego mocą: „I wszyscy zostali napełnieni Duchem Świętym, i zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić” (Dz 2,4). Duch Święty przez swoje działanie chce nas prowadzić – przez Syna do Ojca..
Liturgia, która jest obecnością Ducha w czasie i przestrzeni, jest też miejscem Jego kenozy. Czasami po prostu nieprzygotowana, celebrowana od niechcenia (zarówno przez przewodniczącego, jak i wiernych), wypełniona naszymi rozproszeniami – nie jest estetycznie piękna. Jest w niej też wiele rzeczy wynikających z ludzkich ograniczeń, których nie da się tak łatwo „przeskoczyć”, jak choćby brak talentu wokalnego, dobrej dykcji czy dobrej jakości sprzętów w kościele. Ta „bylejakość”, niekiedy obecna w liturgii, jest tak paradoksalna, jak zaproszenie do domu bardzo ważnego gościa i nieprzygotowanie go do tej wizyty. W to wszystko jednak wchodzi Duch. Czyż nie jest to z Jego strony wielki „ukłon”?
Działanie Ducha Świętego nie dotyka jednak tylko tego, co w Kościele oficjalne, urzędowe. On chce nawiązać z nami także osobistą więź, uświęcając naszą codzienność, w której niejednokrotnie przeżywamy rozdarcie, o którym pisze św. Paweł: „Postępujcie według ducha, a nie spełnicie pożądania ciała. Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody, tak że nie czynicie tego, co chcecie. Jeśli jednak pozwolicie się prowadzić duchowi, nie będziecie podlegać Prawu” (Ga 5,16-18).
Chrystus uniżając samego siebie, wszedł w to rozdarcie jako prawdziwy człowiek. Teraz w to rozdarcie, według obietnicy samego Jezusa, wchodzi w Duchu Świętym działający swoją mocą między innymi poprzez sakramenty.
„Gdy przyjdzie Paraklet, którego Ja wam poślę od Ojca, Duch Prawdy, który od Ojca pochodzi, On zaświadczy o Mnie” (J 15,26). Kim jest Paraklet, o którym mówi Jezus? Różnie można przetłumaczyć to imię na język polski: Pocieszyciel, Obrońca, Adwokat, Przywołany na pomoc, Rzecznik. Według starożytnej tradycji sądowniczej paraklet był osobą, która na rozprawie mogła stanąć obok oskarżonego, a sama jej obecność sprawiała, że sąd nie mógł skazać tego, za kim ujął się paraklet.
Myślę jednak, że warto zwrócić uwagę na wspólny rdzeń jaki w języku greckim ma imię Paraklet z rzeczywistością, którą po polsku nazywamy Kościołem (gr. Ekklēsía). Paraklet pochodzi od „para+kaleo”, czyli „wzywam (na pomoc)”, a „Ekklēsía” od „ek+kaleo”, co oznacza „zwołuję (w jedno miejsce)”. Duch Święty sprawia więc, że Kościół jest czymś więcej niż tylko zgromadzeniem osób, a staje się wspólnotą, która woła o zbawienie głosem samego Ducha.
„Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy” (J 16,13). To zdanie daje wierzącym wielką nadzieję. Trzeba jednak być ostrożnym, żeby nie wpaść w pułapkę uznania, że posiadło się absolutną prawdę. Oczywiście, ona dzięki działaniu Ducha Świętego jest na wyciągnięcie ręki – dostępna jest jednak tylko dla pokornych. Weryfikacja naszego stanu „posiadania” prawdy jest dość prosta.
Tam, gdzie jest Duch Święty, tam też są i Jego owoce, z których najważniejszym jest miłość: „Owocem zaś Ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5,22-23). Jeśli próbujemy rozeznać, co pochodzi od Boga, to należy zbadać, czy widać w naszym życiu i w tym, co robimy, owoce Ducha. One świadczą o pełnej uniżenia obecności Ducha, który działa przez wierzących, przemieniając ich serca.
Skomentuj artykuł