Najważniejsza jest Boża obecność – cuda pojawiają się w miarę potrzeby
Jednym z ważniejszych pojęć duchowości ignacjańskiej jest „obojętność”. Nazwa może być nieco myląca, bo może sugerować, iż Ignacy Loyola promował postawę pasywną (swoją drogą bardzo wygodną i bliską wielu w kościelnych kręgach). A jednak nic podobnego – „obojętność” nierozerwalnie związana jest z wewnętrzną wolnością, a ta opiera się na mocnym przekonaniu, że Bóg wie, czego mi potrzeba, a ponieważ jest dobry, właśnie tego mi udzieli.
Przykładem „obojętności-wolności” jest postawa, do której zachętę znajdujemy w zaleceniu z Ćwiczeń duchowych, która odnosi się do powszechnego wśród nas kultu i pragnienia zdrowia (tego najczęściej sobie życzymy, bo jak niektórzy twierdzą, „zdrówko jest najważniejsze”). Okazuje się, że niekoniecznie. W numerze 23. Ćwiczeń duchowych czytamy ważną wskazówkę i polecenie, mianowicie że „trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi, [...] tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, [...] trzeba pragnąć i wybierać jedynie to, co nam więcej pomaga do celu, dla którego jesteśmy stworzeni”, a celem tym jest nasze zbawienie.
Paralityk przed Jezusem (Łk 5, 17-26)
Do Jezusa przyniosło go czterech, nieznanych z imienia mężczyzn, którym niewątpliwie należy się uznanie za ich wiarę. Nie wiemy, czym sam chory słyszał o Jezusie i czy wierzył w jego moc – jednak niewątpliwie tych czterech mocno wierzyło, dlatego podjęli wysiłek przetransportowania chorego do Nauczyciela. Co więcej, już u celu swej wyprawy, gdy jak się wydawało, sukces mają już na wyciągnięcie ręki, napotkali jeszcze jedną przeszkodę w postaci tłumu, jaki tłoczył się w drzwiach, ale i to ich nie zniechęciło. Ich wiara musiała być naprawdę wielka – podobnie jak wielkie musiało być uczucie względem chorego – skoro przeszkody nie zniechęcały ich, a wręcz pobudzały ich kreatywność, byle tylko osiągnąć to, co zamierzali.
Przenikliwy wzrok Jezusa dostrzegł jednak coś, czego wszyscy ludzie nie widzieli, mianowicie wewnętrzną udrękę z powodu grzechów, jakie chory kiedyś popełnił. Okazuje się, że cierpienie z powodu paraliżu było niczym wobec tego, co przeżywał ten człowiek w duszy. Gdyby w takiej sytuacji otrzymał tylko to, o co wszyscy prosili – czyli uzdrowienie z paraliżu – to myślicie, że byłoby mu lżej? Otóż wcale nie! On potrzebował czegoś zupełnie innego. A gdyby tak Jezus ograniczył się wyłącznie do uzdrowienia jego duszy? Cóż, pewnie wszyscy dokoła byliby rozczarowani, ale on sam otrzymałby coś, czego najbardziej potrzebował. Najważniejsze dla niego stało się spotkanie z Bogiem, a Bóg dał mu to, czego potrzebował, poczynając od tego, co było najbardziej konieczne.
Bezimienny trędowaty (Mt 8, 1-4)
Wielu ludzi przychodziło do Jezusa: aby go posłuchać, aby o coś poprosić, aby coś otrzymać. Nieco wyjątkową postacią w tej grupie potrzebujących jest bezimienny trędowaty, który podobnie jak wielu innych, w spotkaniu z Jezusem widział jedyną nadzieję na poprawę swego losu. Łamiąc znane wszystkim zasady (trędowaci mieli trzymać się w daleka), przyszedł do niego i otwierając swą duszę, powiedział: „Jeśli chcesz, możesz mnie uzdrowić”.
To dość wyjątkowa prośba i jednocześnie bardzo nietypowa. Ludzie zasadniczo mówili, o co im chodzi, dość jednoznacznie naciskając na spełnienie ich pragnień. Ten natomiast stanął przed Jezusem w pełnej wolności wewnętrznej: z jednej strony manifestując swą stuprocentową wiarę w moc Nauczyciela, z drugiej jednak pozostając w zupełnej wolności i „obojętności”, czy ten mocy tej użyje. Pewnie gdyby tego nie zrobił, byłoby mu przykro, ale nie obraził by się na Jezusa – w sumie i tak nie miałby gorzej niż miał teraz. Przyszedł więc i zamiast słów prośby, zaprezentował mu swoją chorobę, swoją biedę, licząc oczywiście na jego współczucie, ale decyzję o działaniu (lub nie) pozostawiając samemu Bogu. W sumie najważniejsze jest to, żeby Boga spotkać – a skoro wierzymy w jego moc, powinniśmy też wierzyć, że on najlepiej wie, czego nam potrzeba.
Marta przed grobem jej brata (J 11, 1-44)
O ile sytuacja, w której o coś Boga prosimy, jest łatwa do wyobrażenia, a fakt, że wysłuchuje prośby lub nie, choć może być nieco rozczarowujący, również mieści się w granicach ludzkiego rozumu, o tyle prawdziwej wolności i wobec Boga wymaga sytuacja, w której daje on więcej, niż się spodziewamy i chcemy. Dwie bliskie Jezusowi siostry: Marta i Maria, posłały po niego, gdy ich brat Łazarz jeszcze żył i gdy po ludzku rozumując, jeszcze była nadzieja na poprawę. Jezus jednak nie nadszedł na czas i Łazarz umarł. Kiedy Nauczyciel w końcu dotarł do Betanii, ciało mężczyzny już od czterech dni leżało w grobie. Zatem zaawansowane już były nieodwracalne procesy biologiczne. Siostry serdecznie przyjęły Jezusa. Wprawdzie spóźnił się z pomocą, ale i tak dobrze, że przyszedł – dobrze było go mieć obok siebie! Kiedy jednak nie poprzestał na łzach wzruszenia i pocieszaniu strapionych, ale zażądał otwarcia grobu, Marta zaprotestowała. W sumie nie wiedziała, co chciał zrobić, ale wobec tego, co w ludzkim rozumieniu było już nieodwracalne i bolesne, działanie Boga wydało się jej niezrozumiałe. Prosiła o pomoc w chorobie i dobrze, nie udało się – Bóg tak chciał. Ale teraz już tylko oczekiwała pocieszenia i nie chciała na nic więcej pozwolić.
Niestety, w obliczu tego, co dla człowieka było nie do pojęcia, cała jej wolność i „obojętność” wobec postępowania Jezusa okazała się zbyt słaba i prysła gdzieś jak bańka mydlana. Bo brak wolności wobec postępowania Boga, brak „obojętności” z jednej strony nie tylko wymusza na Bogu działanie, ale z drugiej strony to działanie także ogranicza. Bogu trzeba pozwolić działać nawet wtedy, gdy chce nas obdarować w nadmiarze.
Skomentuj artykuł