Niech Kościół odważy się posłuchać kobiet!

Niech Kościół odważy się posłuchać kobiet!
(Fot. sxc.hu)
Aleksander Gomola

Kościół bez świeckich wyglądałby chyba dość głupio. A Kościół bez kobiet? Przestałby istnieć!

Próbując odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie o miejsce kobiety w chrześcijaństwie, stajemy przed dylematem. Mamy bowiem do czynienia z religią, która z chwilą pojawienia się przyznała kobiecie znacznie wyższą pozycję niż miała ona dotąd w starożytności, by niebawem ujrzeć w niej narzędzie Szatana i przyczynę wszelkiego zła. Z religią, w której jedna kobieta zyskuje tytuł Theotokos, czyli "Rodzicielka Boga", i doznaje niemal boskiej czci, a tysiące innych kobiet, oskarżonych o czary, umiera na stosach. Z religią, która nie pozwala kobietom przez długie wieki angażować się w życie społeczne, a zarazem nie ma nic przeciwko temu, by zza klasztornych murów napominały one biskupów i papieży.

Diabelska teologia

Postępowanie Jezusa stanowiło radykalne zerwanie ze zwyczajami judaizmu w stosunku do kobiet. Jezus nie traktuje ich jak istot niższych od mężczyzn, ale rozmawia z nimi, uzdrawia je i odwiedza nie tylko domy faryzeuszy, lecz także Martę i Marię. Sprzeciwia się ukamienowaniu kobiety przyłapanej na cudzołóstwie i odwołuje się do pracy i doświadczenia kobiet w przypowieściach.

DEON.PL POLECA


Kobiety w Ewangeliach to osoby znane z imienia i miejsca pochodzenia, a nie anonimowe postacie. To one, a nie przestraszeni mężczyźni trwają przy Jezusie do końca, a potem, biegnąc co tchu, przynoszą wiadomość o pustym grobie. Ten ostatni epizod, o którym zgodnie zaświadczają wszyscy czterej Ewangeliści (a wiemy, że zgodność wszystkich czterech to rzadki fakt), jest niezmiernie istotny, gdyż w starożytności świadectwo kobiety nie miało wielkiego znaczenia. Tymczasem w relacjach Ewangelistów kobiety zostały nobilitowane do roli świadka najważniejszego wydarzenia w dziejach ludzkości.

Potwierdzeniem tego radykalnego przełomu dotyczącego statusu społecznego kobiet są słowa św. Pawła: "Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie" (Ga 3, 28).

Jednak ten sam Paweł pisze o konieczności podporządkowania się żony mężowi i nakazuje kobiecie milczeć w czasie zgromadzenia, i widać coraz wyraźniej, że nowa religia, zwracając się do świata hellenistycznego z zamiarem jego nawrócenia, przejmuje stosunek tegoż świata do kobiet. Myśl grecka inspirująca tradycję wczesnochrześcijańską jest platońska, a zatem niechętna kobietom, skoro Platon pisze w Timajosie, że najlepsze, czego może pragnąć kobieta, to stać się mężczyzną. Jeśli dodać do tego przekaz Księgi Rodzaju wskazujący na Ewę jako przyczynę ludzkich nieszczęść, nie dziwi, że Tertulian na przełomie II i III wieku przypomina każdej chrześcijance, że "jest Ewą", to znaczy "bramą diabła" (De cultu feminarum 1, 1), i odwołuje się do metafory, zgodnie z którą tak jak Maryja ze słowa Bożego poczęła Jezusa, podobnie Ewa ze słowa diabła poczęła Kaina (De carne Christi, 17).

Piękna kobieta jako kusicielka i przebranie diabła to częsty element w pismach ojców pustyni.

Bez mała tysiąc lat później Tomasz z Akwinu, wznosząc imponujący gmach myśli teologicznej, bezkrytycznie przejmuje podobne do platońskich poglądy Arystotelesa, tym razem uwiarygodniane nie za pomocą mitu, lecz pseudobiologii: "W odniesieniu do natury partykularnej kobieta jest czymś niedoszłym i niewydarzonym. Czemu? Bo tkwiąca w nasieniu mężczyzny siła czynna zmierza do utworzenia czegoś doskonałego: podobnego do siebie co do płci męskiej. A że rodzi się kobieta, dzieje się to albo z powodu słabości siły czynnej, albo z powodu jakiejś niedyspo¬zycji materii, albo też spowodowało to coś z zewnątrz, np. wiatry południowe, o których [Filozof] pisze, że są wilgotne" (Suma teologiczna, I, q. 92, a. 1, ad 1).

Te i podobne opinie utrzymują się w Kościele przez całe wieki. Ich lista jest bardzo długa, a wśród wypowiadających je znajdziemy ojców Kościoła, świętych, biskupów i papieży. Czyżby tylko kobieta była postrzegana jako byt niższy, niedorównujący rozumem mężczyźnie…? Nieszczęsne dziedzictwo Tertuliana prowadzi do demonizowania kobiet i do powstania takich przerażających dzieł, jak Młot na czarownice, w których diabelska teologia sprawia, że w Europie zaczynają płonąć stosy. Niewielką pociechę przynosi konstatacja, iż pozycja kobiet w chrześcijaństwie była i jest zdecydowanie wyższa niż w judaizmie i islamie, oraz świadomość tego, że w historii Kościoła pojawiły się żeńskie głosy zakłócające męskie unisono i należące między innymi do Katarzyny ze Sieny, Brygidy Szwedzkiej, Juliany z Norwich czy Teresy z Avila.

 

Posoborowe zmiany

Kobiety w Kościele katolickim zaczynają wychodzić z cienia dopiero w okresie Soboru Watykańskiego II. To pierwszy sobór w historii Kościoła, w którym uczestniczą. Chociaż nie mają prawa głosu i są niemal niewidoczne (dwadzieścia dwie na trzy tysiące mężczyzn), fakt ten i tak oznacza ogromny przełom.

Znaczący dla roli i miejsca kobiet w Kościele jest także pontyfkat Jana Pawła II. Polski papież jako pierwszy zwierzchnik Kościoła posługuje się pojęciem "feminizm", nie nadając mu negatywnej konotacji, i wprowadza zupełnie nowy sposób mówienia o kobietach w Kościele. W adhortacji Vita consecrata Jan Paweł II napisał: "nowa świadomość kobiet pomaga również mężczyznom poddać rewizji swoje schematy myślowe, sposób rozumienia samych siebie i swojego miejsca w historii, organizacji życia społecznego, politycznego, gospodarczego, religijnego i kościelnego" (57), a w "Liście do kobiet" z 1995 roku, wymieniwszy akty niesprawiedliwości, jakich doświadczyły na przestrzeni wieków oświadcza: "Jeśli, zwłaszcza w określonych kontekstach historycznych, obiektywną odpowiedzialność ponieśli również liczni synowie Kościoła, szczerze nad tym ubolewam".

Jeszcze bardziej znamienne są słowa adhortacji Christifdeles laici, gdzie czytamy, że "kobiety winny uczestniczyć w życiu Kościoła, nie podlegając żadnej dyskryminacji, również w procesie konsultacji i wypracowywania decyzji".

Z dokumentami Kościoła jest podobnie jak z Ewangelią. łatwiej głosić wzniosłe słowa, trudniej wcielać je w życie. Również w wypadku ofcjalnych wypowiedzi Magisterium na temat kobiet praktyka życia codziennego w nikłym stopniu, zwłaszcza w Polsce, odzwierciedla deklaracje, i dlatego postulat adhortacji Christifdeles laici to wciąż pobożne życzenie.

Co gorsza, wydaje się, że Urząd Nauczycielski Kościoła stara się wycofać z własnego stanowiska, czego przykładem może być "List o współdziałaniu kobiet i mężczyzn w Kościele" z 2005 roku będący do pewnego stopnia zaprzeczeniem wcześniejszych śmielszych deklaracji, w którym wzorem pełni kobiecości jest Maryja "z jej zdolnością słuchania, przyjmowania, pokory, wierności, uwielbienia i oczekiwania".

 

Wziąć sprawy we własne ręce

Sobór Watykański II nie tylko zaowocował nowym językiem w stosunku do kobiet w oficjalnych dokumentach Kościoła, lecz także stał się zachętą do tego, by one same zaczęły zaznaczać swą obecność w Kościele przez tworzenie własnej teologii. Teologia feministyczna, wciąż nieznana w Polsce, rozwija się prężnie w wielu krajach na świecie, nie tylko w Kościele katolickim, ale także w Kościele prawosławnym, we Wspólnotach protestanckich i w judaizmie, stanowiąc jeden z najważniejszych nurtów dwudziestowiecznej refeksji religijnej. Teologia feministyczna nie jest teologią kobiety, ani też nie koncentruje się jedynie na kobietach. Chociaż u jej początków stoi dopominanie się o równe prawa dla kobiet we wspólnocie wiary, jej celem nie jest propagowanie "walki płci". Teologia feministyczna próbuje uzupełnić - i czyni to doskonale -refeksję teologiczną o nieobecne w niej przez całe wieki spojrzenie kobiet.

Takie teolożki jak Rosemary Radford Ruether, Elizabeth Schüssler Fio-renza, Sallie McFague czy Elizabeth Johnson poddając krytycznej refeksji
wyłącznie dziełem mężczyzn, chcą także oczyścić chrześcijańskie orędzie z tego, co przez sam fakt wielowiekowego istnienia było i jest podnoszone do rangi obiektywnego dziedzictwa wiary, podczas gdy często wynika jedynie z normy kulturowej niemającej nic wspólnego z wolą Boga. Przykładem takich fałszywych prawd mogą być cytowane wcześniej wywody Tertuliana i Tomasza z Akwinu, które przedstawiając patriarchalizm jako normę Bożą, sankcjonowały dyskryminację kobiet w Kościele. (Wcześniej zresztą w podobny sposób, powołując się na normę Bożą, broniono podziałów klasowych, państwa monarchicznego czy zakazu wolności słowa).

Ten krytyczny namysł teologii feministycznej nie dotyczy jedynie miejsca kobiet w Kościele. Teologia feministyczna wychodzi od dyskryminacji kobiet, ale chce wyczulić chrześcijan także na los wszystkich innych, podlegających dyskryminacji we wspólnocie wiary i poza nią. A zatem interesuje ją nie tylko sytuacja kobiet, ale również położenie ludzi żyjących na marginesie społeczeństwa własnego kraju czy w krajach nękanych nędzą i wojnami, stanowiących dzisiaj margines społeczeństwa globalnego.

Teologia feministyczna proponuje także nowe, ożywcze intuicje w odniesieniu do całego spektrum teologii, w tym hermeneutyki biblijnej, chrystologii, teologii moralnej czy mariologii. Przede wszystkim jednak w odnie¬sieniu do metafor opisujących Boga oraz wizji chrześcijańskiej antropologii i sposobów defniowania obu płci.
 

 

Kim jest Bóg?
 

Teologia feministyczna odwołując się do doświadczeń dwudziestowiecznego feminizmu, zwraca uwagę na kluczową rolę języka w budowie relacji społecznych i twierdzi, iż nie da się osiągnąć równości kobiet i mężczyzn w Kościele bez rewizji kościelnego języka, w tym tradycyjnych wyobrażeń Boga przyjmowanych za obowiązujące w Kościele. Rewizja taka jest konieczna, ponieważ każde wyobrażenie Boga pociąga za sobą określoną reakcję wierzących i wpływa na kształt wspólnoty religijnej. Mściwy Bóg Azteków oczekiwał ofar z ludzi, Bóg Izraela zadowalał się zwierzętami, bezustannie domagając się całopaleń, Bóg Jezusa odpuszcza nam nasze winy i chce, byśmy także odpuszczali je naszym winowajcom.

Konieczność rewizji tradycyjnego sposobu mówienia o Bogu wynika również z tego, że wiele dawnych metafor straciło swą moc, inne zaś odbierane są inaczej niż w przeszłości. Metafora Boga jako Ojca, rewolucyjna w nauczaniu Jezusa, funkcjonuje zupełnie inaczej w zależności od czasu i miejsca. Ojciec w rodzinie izraelskiej to nie tylko źródło autorytetu, ale także ktoś czuły i troskliwy. W świecie rzymskim, którego wartości przejęło chrześcijaństwo, ojciec to pater familias, bezwzględny władca życia i śmierci całej rodziny.

Co więcej, świat rzymski, inaczej niż judaizm, dopuszcza także sporządzanie wizerunków Boga, na skutek czego powstają dzieła nie zawsze na miarę fresków w Kaplicy Sykstyńskiej, za to bardzo często przybierające formę obrazków przedstawiających starca z siwą brodą rozdawanych przy okazji kolędy. Wystarczy uświadomić sobie, jak wiele naszych modlitw i intencji mszalnych służy "przebłaganiu Boga" lub spojrzeć na statystyki, z których wynika, że dla sporej części wiernych w Polsce Trójca Święta to "Bóg Ojciec, Jezus i Maryja", by zgodzić się z tym, że problem opacznej interpretacji wyobrażenia Boga jako Ojca nie jest wydumany. Zrozumiała także się staje popularność kultu maryjnego, który jest dla większości wiernych nieświadomą przeciwwagą dla kultu Boga Ojca pojmowanego jako mysterium tremendum.

Teologia feministyczna nie chce usuwać dawnych metafor Boga, lecz przedstawić je we właściwej perspektywie i uzupełnić nowymi metaforami, lepiej przemawiającymi do współczesnego człowieka. Patriarchalny sposób przedstawiania Boga, który stanowi model będący jedynie odzwierciedleniem pewnej kultury, a nie wyczerpującą prawdę o Bogu, zaowocował na całe wieki podobną patriarchalną wizją Kościoła. Dzisiaj model patriarchalny i autorytarny, oczywisty dwa tysiące lat temu, miast otwierać na Tajemnicę i przyciągać do wspólnoty wiary, często odpycha ludzi. I dlatego Elizabeth Johnson, oprócz metafory surowego Ojca proponuje przedstawiać Boga jako troskliwą i czułą Matkę, co zresztą nie jest zamachem na Tradycję, ponieważ także Katechizm Kościoła Katolickiego stwierdza, że "ojcowska tkliwość Boga może być wyrażona w obrazie macierzyństwa"

Teologia feministyczna zwraca uwagę nie tylko na patriarchalizm wielu tradycyjnych wyobrażeń Boga, ale także na ich nieprzystawalność do wiedzy i mentalności współczesnego człowieka. Metafora Boga jako Króla i Pana decydującego o wszystkim, co dzieje się w świecie, spełniała doskonale swoją rolę w życiu ludzi, którzy poddani ziemskim władcom nie mogli decydować o swym losie i nie znali praw natury. Dzisiaj, kiedy człowiek zgłębił te prawa i gdy normą życia społecznego stały się państwa demokratyczne, bardziej przemawia do nas metafora Boga jako Przyjaciela, którą proponuje Sallie McFague. Metafora ta każe nam wyzbyć się infantylności i uczy odpowiedzialności za świat zarówno w jego wymiarze społecznym, jak i ekologicznym.

Powinniśmy także pamiętać o tym, że większość tradycyjnych wyobrażeń Boga związanych jest z przednaukowym obrazem świata, a ponieważ nie ma religii bez wyobraźni religijnej, korzystanie wyłącznie ze starych obrazów relacji Boga i świata prowadzi do trudności w wierze, których chrześcijanie dawniej nie doświadczali. Teologia feministyczna, podobnie jak inne nurty teologii posoborowej oraz teologia procesu, proponując nowe modele Boga, pomaga wyzbyć się schizofrenii, towarzyszącej wierze wielu katolików, którzy uczestnicząc w liturgii, słyszą z ust celebransa prośbę do Boga z kanonu rzymskiego, by Anioł zaniósł "tę Ofarę na ołtarz w niebie przed oblicze boskiego majestatu Twego", a po wyjściu z Kościoła czytają o ucieczce galaktyk.

Istotne jest, by powyższych propozycji dotyczących sposobów opisu Boga nie redukować do "politycznej poprawności". Dokładna analiza tekstów biblijnych, tekstów ojców Kościoła oraz pism mistyczek i mistyków pokazuje, że w tradycji chrześcijaństwa stosowano wiele różnych symboli, obrazów i metafor na opisanie niewyrażalnej Tajemnicy. To, że niektóre z nich wysunęły się na pierwsze miejsce, zaciemniając inne, jest w dużej mierze pochodną norm kulturowych i społecznych, w jakich kształtowało się chrześcijaństwo. Teologia feministyczna i inne nurty dwudziestowiecznej teologii posoborowej pragną wydobyć z cienia te zapomniane symbole i metafory: na przykład Boga jako Matki (tak pisze o Bogu Anzelm z Canterbury i Juliana z Norwich) i jako Przyjaciela (do tej metafory odwołuje się Jezus w Ewangelii św. Jana).

 

Kim jest kobieta?

Zmiana języka służącego do opisu Boga i wyjście poza metafory patriar-chalne nie wystarczą by usunąć dyskryminację kobiet w Kościele. Potrze¬ba także, oprócz nowego języka oraz jednostkowych deklaracji Magiste¬rium, gruntownej przebudowy przyjmowanej wciąż milcząco za obowiązują-cą w Kościele wizji antropologii i roli obu płci.

Nikt dzisiaj nie głosi za Tomaszem z Akwinu, że "kobieta z natury jest podległa mężowi, gdyż z natury mężczyzna ma większe rozeznanie rozumu" (Suma teologiczna, I, q. 92, a. 1, ad 2), nie zmienia to jednak faktu, że w subtelny sposób wskazuje się kobietom w Kościele "ich miejsce". Widać to wyraźnie w Polsce, gdzie tak istotną rolę odgrywa kult maryjny. Kiedy wczytujemy się w Ewangelie, widzimy, że Matka Jezusa to jedna z anawim, ubogich mieszkańców Palestyny, która musiała wykazać się ogromnym hartem ducha, ba, męstwem, najpierw ryzykując ostracyzm społeczny jako matka nieślubnego dziecka, a potem wspierając, nawet jeśli o tym niewiele wiemy, Syna, który wystąpił przeciwko ówczesnemu establishmentowi politycznemu i religijnemu.

Tymczasem kult maryjny redukuje ją do roli "pokornej i cichej" służebnicy, a następnie stawia się za wzór polskim katoliczkom jej rzekomą uległość i podporządkowanie. Co więcej, im bardziej w cieniu pozostawały i pozostają kobiety w Kościele, tym większą czcią otacza się Maryję, tak jakby jej wywyższenie miało kompensować ich dyskryminację. Kult maryjny prowadzi do innego paradoksu przejawiającego się w tym, że w Kościele, w którym głos kobiet jest bez znaczenia, dominują żeńskie formy pobożności, co sprawia, że mamy do czynienia z przedziwną polaryzacją: o wszystkim decydują mężczyźni, a świątynie zaludniają przede wszystkim posłuszne im kobiety. Taka sytuacja nie służy dobrze ani kobietom, ani mężczyznom.

Problemu fałszywej antropologii, będącej podłożem niezdrowych relacji w Kościele między mężczyznami a kobietami, nie rozwiązuje w przekonaniu wielu kobiet w Kościele "nowy feminizm" Jana Pawła II - czyli propagowana systematycznie na przestrzeni wielu lat i w różnych dokumentach wizja kobiecości, mająca stanowić przeciwwagę dla feminizmu, jaki proponuje świat. Najwięcej wątpliwości w wizji papieża budzi to, że istotę kobiecości widzi on w macierzyństwie, co oznacza, że zakwestionowane zostają inne sposoby samorealizacji kobiet. I dlatego, chociaż cieszy fakt, że podobnie jak "wolność sumienia" czy "demokracja", także "feminizm" przestał być dla Kościoła pojęciem wyklętym, czego dowodem są takie papieskie dokumenty, jak Evangelium vitae, Mulieris dignitatem czy Christifdeles lai-i, to wciąż kłopot polega na tym, że - jak zauważa Elżbieta Adamiak - "nowy feminizm" to nadal patrzenie na kobiety z męskiej perspektywy.

 

Kobieta za ołtarzem?

To zatrzymanie się w pół drogi w ofcjalnych wypowiedziach Magisterium polegające na tym, że odrzuca się jawną dyskryminację kobiet w Kościele, zarazem jednak defniując kobiecość przez odwołanie do męskości, nigdy zaś odwrotnie, i stawiając przy tym granice równości płci w Kościele, rodzi napięcie, które trafnie opisała Elżbieta Adamiak: "Jeśli chodzi o odgrywanie aktywnej roli w życiu Kościoła [przez kobiety], dozwolone jest wszystko to, co nie jest zabronione. Inaczej mówiąc: dopóki w dokumentach kościelnych nie pojawi się zastrzeżenie, iż przepis ten obowiązuje wyłącznie mężczyzn, należy go traktować jako obowiązujący dla przedstawicieli obojga płci. Powoduje to sytuację znaną chyba wielu ludziom Kościoła: istnieją gremia, w których z defnicji rolę decydującą lub wyłączną odgrywają mężczyźni - najczęściej biskupi i księża. W otwartych dla wszystkich inicjatywach przeważają kobiety".

Napięcie to uwidacznia się najsilniej wówczas, gdy pojawia się problem ordynacji kobiet w Kościele katolickim, od dłuższego czasu będącej praktyką we Wspólnotach protestanckich. Najbardziej wyczerpująco zagadnienie to opisuje Józef Majewski w książce Teologia na rozdrożach. Z przedstawionej przez niego analizy sporu między zwolennikami i przeciwnikami ordynacji kobiet wynika, że brak przesłanek biblijnych do tego, by wykluczyć kobiety z prawa do święceń, a zasadniczym powodem sprzeciwu Watykanu wobec ordynacji jest właśnie określona wizja antropologii.

Watykan odwołuje się do argumentu, iż prezbiter w Kościele katolickim sprawuje swoją posługę "in persona Christi", a ponieważ Jezus był mężczyzną, stąd niemożność ordynacji kobiet. Takie rozumowanie - jak zauważają zwolennicy i zwolenniczki święceń kobiet - wypacza istotę jednej z prawd konstytuujących chrześcijaństwo, ponieważ idąc jego tokiem należałoby przyjąć, że nie wierzymy w dogmat o Wcieleniu, obejmującym obie płci, ale we Wcielenie jednopłciowe, męskie.

Nowe metafory do opisu Boga, nowa antropologia, nowe propozycje w chrystologii i egzegezie - wszystko to pokazuje, że teologia feministyczna to poważny nurt teologiczny, który tak samo jak wiele nurtów w przeszłości: teologia Pawła, chrystologia ojców greckich, interpretacja Odkupienia w teologii Anzelma z Canterbury rozwija naszą wiarę nie tylko z korzyścią dla kobiet, ale dla całego Kościoła.

 

Nowoczesna Polka

Jedną z głównych przyczyn trudności każdego dialogu, także w obrębie tej samej wspólnoty religijnej, są etykietki wypaczające często istotę tego, co ma być treścią dialogu. Taką etykietką jest w Polsce termin "feminizm". Jeśli pamiętać, że w naszym kraju istnieje on przede wszystkim w laickiej postaci i kojarzony jest z manifestacjami na rzecz prawa do aborcji i hałaśliwą, antykościelną retoryką, nietrudno zrozumieć, że wiele osób świadomych tego, że Kościół musi odpowiedzieć na wyzwania nowego milenium, po¬strzega w feminizmie zagrożenie, a nie sojusznika, który może służyć dobru wierzących.

Tymczasem biorąc pod uwagę sytuację i świadomość kobiet w Polsce na progu trzeciego tysiąclecia oraz kondycję polskiego Kościoła, musimy dojść do wniosku, że od tego, jakie będzie miejsce kobiet w Kościele, zależy jego przyszłość. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Kościół w Polsce posuwa się do przodu przede wszystkim siłą rozpędu: jego aktywa to zasługi w podtrzymywaniu świadomości narodowej i niezależności społeczeństwa wobec narzuconej władzy w okresie komunizmu oraz dziedzictwo Jana Pawła II. Aktywa te nie są jednak należycie wykorzystywane (jak nauczanie papieskie, dotyczące również miejsca i roli kobiet w społeczeństwie i Koś ciele) lub są trwonione, na przykład gdy Kościół, dawniej "znak sprzeciwu" wobec władzy, wskrzesza na własną zgubę sojusz tronu i ołtarza.

Błędnie zakłada się przy tym, że to, co się sprawdzało w przeszłości, w tym role przypisywane kobietom w Kościele, jest najlepszym rozwiązaniem na dzień dzisiejszy. Nie ulega wątpliwości, że polskie kobiety odegra¬ły istotną rolę w przetrwaniu Kościoła w czasach komunizmu. To one, mimo szykan, stawały na wezwanie proboszcza, kiedy prosił ludzi, by zebrali się pod krzyżem, w miejscu, gdzie miał powstać kościół, na który nie chciały wydać zgody władze. To one kazały swoim partyjnym synom i córkom chrzcić wnuki, nawet jeśli miało to grozić ich karierze. To one sprzątały i sprzątają posadzki, myły okna oraz zachęcały mężów i synów do uczest¬nictwa w liturgii i pomocy przy remoncie kościelnego placu. I wreszcie, co najważniejsze, te same kobiety wprowadziły do wspólnoty wiary nowe pokolenie wierzących, które jednak żyje dzisiaj w innym świecie niż jego matki i babki.

Współczesna Polka postrzega obecnie inaczej swoje miejsce w społeczeństwie i oczekuje także innego miejsca w Kościele. Tradycyjne formy zaangażowania w życie parafi nie przemawiają do większości młodych, nieźle wykształconych i wyemancypowanych kobiet. Nie przemawia do nich także to, co ma im do zaoferowania Stowarzyszenie Kobiet Katolickich lub Radio Maryja. A przecież od tego, co zaproponuje dzisiaj Polkom Kościół, zależy jego przyszłość, bo to właśnie one będą uczyć (lub nie) znaku krzyża i modlitwy kolejne pokolenie.

Pokusą dla takich kobiet jest laicki feminizm, który dostrzega w Kościele wyłącznie instytucję patriarchalną i twierdzi, że nie da się pogodzić bycia nowoczesną kobietą z wiarą. O tym, że jest to jednak możliwe, przekonują - na razie nieliczne - głosy Polek wypowiadających się w książce Jarosław Makowskiego Kobiety uczą Kościół. Potrzebna jest zatem przemiana świadomości osób odpowiedzialnych za podejmowanie decyzji w Kościele i konkretne działania mające zapewnić kobietom należne im miejsce. Trzeba przekonać współczesne Polki, że alternatywa proponowana przez feminizm laicki jest fałszywa, i zapobiec ich odejściu od Kościoła, albowiem kiedy odchodzą kobiety, odchodzą także ich mężowie i dzieci.

Co więcej, z racji przenikania się sfer życia religijnego i rodzinnego, wzmocnienie rangi kobiety w obrębie wspólnoty wiary, nie ideologiczne, sławiące w jednym zdaniu jej macierzyństwo, a w drugim nakazujące nieść "małżeński krzyż", lecz wzmocnienie rzeczywiste, gwarantujące jej godność i prawa, zmieni jej wizerunek w oczach męża, ojca i brata, co może pomóc w eliminacji przemocy dotykającej polskie rodziny.
John Henry Newman, jeden z prekursorów odnowy soborowej, przed ponad stu laty, kiedy jeszcze nikomu w Kościele nie śniło się o emancypacji laikatu, zauważył z typowo angielskim pragmatyzmem, że Kościół bez świeckich wyglądałby dość głupio. A Kościół bez kobiet? Przestałby istnieć.

Tekst pochodzi z książki pod redakcją Jarosława Makowskiego i Janusza Salamona, Chrześcijaństwo przed nami

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Niech Kościół odważy się posłuchać kobiet!
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.