O świętym, który sięgnął dna i stał się "Bratem od znieważonego Oblicza"

Kadr z filmu "Brat naszego Boga" 1997. Reż. Krzysztof Zanussi

Jest to opowieść o dwóch Braciach Albertach - Jerzym Marszałkowiczu i Adamie Chmielowskim. Wspólny mianownik to ich spojrzenie, które ciężko unieść, za którym nie nadążamy - jego ewangeliczny zasięg w pierwszej kolejności irytuje, aby ostatecznie przyznać, że po prostu nas przerasta. Niewiele słów, ogromna inteligencja i radykalność w naśladowaniu Chrystusa; radykalność, której nie rozumiemy, która nas onieśmiela i zawstydza, ale nigdy nie poniża. Bez patosu, z ogromnym szacunkiem, bardzo nam bliscy, szczególnie, kiedy ogrzewamy się ciepłem pochodzącym nie tyle z prowadzonych przezeń ogrzewalni, ale "skrojonym" z ich powszedniości.

Na wstępie o Bracie Jerzym

Po przeszło 22 latach pracy we wrocławskim seminarium Jerzy Marszałkowicz (†2019) dokonuje życiowego zwrotu i postanawia zamieszkać razem z bezdomnymi. Pisze się historia: mamy 1981 r. i powstaje pierwsze schronisko Brata Alberta w Polsce. Od samego początku Brata Jerzego wspomaga grupa młodych osób - wraz z jedną z nich (Tomkiem Kurowskim) jadę do Bielic, gdzie powstał kolejny oddział schroniska. Oczekuję spotkania z Bratem, którego postać jest owiana legendą: wysoki, chudy, jakby stale gdzieś zapatrzony, "błękitna krew", czyli nazwisko z herbem, płynny francuski. Bałem się tego spotkania - nieśmiałość mieszała mi się z lękiem. Tymczasem spotkałem ciepłego człowieka, od którego uczyłem się… kultury i szacunku. Mieszkał w pokoju z bezdomnymi, jak jeden z nich. Na biurku leżały przeterminowane serki. "Dojrzewają" - myślę sobie z przekąsem. Przecież nic nie mogło się zmarnować. Pamiętam, że w kuluarowych rozmowach trochę nie zgadzaliśmy się z nim, z jego radykalnością, a jednak jakoś tak (nie potrafię znaleźć innego zaimka) odbierało nam mowę w jego obecności. A gdzie w tym wszystkim był Pan Jezus? Trzeba by coś o Nim napisać. Cóż… przechadzał się między nimi lub polegiwał sobie na jednej z prycz.

Jerzy Adam Marszałkowicz. Fot. Wwwit / Wikimedia Commons / CC BY-SA 4.0

Owocem naszego spotkania, i zaciągniętej wówczas znajomości, była rozmowa opublikowana na łamach "Posłańca Serca Jezusowego". Dziś patrzę na pocztowe kartki od Brata Jerzego - zapisane ręcznie (staranna kaligrafia) piękną polszczyzną. Są dla nas jak relikwie. Wszak - podkreślmy - Brat Jerzy był "analogowy": przeżył bez komórki i prywatnego maila. Mówi się, że świętych się nie kopiuje i że są niepowtarzalni - ale tu mamy przypadek, który potwierdza regułę: jeden Brat stał się żywą "egzegezą" - sztuką czytania drugiego Brata, tego świętego. Dodam, że dziś subiektywnie czekam na ruch ze strony Pana Boga - Głównego Postulatora wszelkich procesów, aby wreszcie podjął kroki w kierunku beatyfikacji Brata Jerzego. Przy okazji zachodzę w głowę: jak to jest, że ci Święci, nie mając internetu, social mediów, nie wznosząc rąk do góry, nie twierdząc obsesyjnie, że Stwórca do nich mówi (chyba w ogóle nie zawracają sobie tym głowy), że w tym wszystkim potrafią przetrwać próbę czasu? Zżera mnie zazdrość - w Grzywoczowskim sensie, interpretowana jako uczucie niekochane - że, nie zabiegając o lajki czy liczbę subskrypcji, swoim depozytem nietuzinkowego życia na trwałe wpisali się w historię Kowalskiego czy Nowaka oraz całego Kościoła. Zawsze ujmuje mnie w nich pewna surowość połączona z ogromnym ciepłem; to, że codzienność, w której przeważnie im się "nie udaje" lub jest trochę byle jaka - łączy się z głębokim uproszczeniem i wewnętrzną pokorą. I to, że za bardzo nie mówią o Bogu, pierwej by się zaczerwienili, ale za to ze szczerym szacunkiem słuchają głupców, którzy do nich paplają - czuję się uprawniony, aby tak pisać, bo chyba nikt z większą uważnością nie czytał moich tekstów i za nie dziękował, jak właśnie czynił to Brat Jerzy.

DEON.PL POLECA

Schodzenie w dół ciemności

Jest rok 1879. Adam Chmielowski zaczyna malować obraz Ecce Homo - dzieło, które jest świadectwem jego przemian, w zasadzie będzie już "pisane" do końca życia. Przyszły święty podejmuje decyzję o wstąpieniu do zakonu. W tym celu przekracza progi klasztoru jezuitów w Starej Wsi. Jednak pobyt u synów św. Ignacego Loyoli nie będzie należał do łatwych - u Adam pojawia się załamanie nerwowe, Towarzystwo Jezusowe opuszcza w "towarzystwie" silnej depresji. Musi się leczyć psychiatrycznie w Kulparkowie. Doświadcza nocy i pustki. Czy schodząc na dno ciemności pozostaje sam? Czy Bóg go opuścił? Czytam 8 rozdział z Listu do Rzymian o "strasznych" rzeczach, które (nie)mogą nas zabrać Panu Jezusowi: "Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz? Jak to jest napisane: Z powodu Ciebie zabijają nas przez cały dzień, uważają nas za owce przeznaczone na rzeź". Cóż, marnie by to wyglądało, gdybyśmy byli zostawieni sami sobie, "ale we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym" (Rz 8,35-39). Pozostaje jednak pytanie, gdzie w takich chwilach jest Bóg? Czy odwrócił się od Adama? Odrzucił go sprzed swego Oblicza (por. Ps 51,13) albo je przed nim zakrył (por. Ps 27,9)? A może jest tak, jak na obrazie Kameduła w celi, gdzie tytułowy zakonnik został przez naszego artystę-autora odwrócony (dosłownie) w trakcie czterech lat malowania dzieła. Jego twarz już nie patrzy w ciepły zachód słońca, ale spojrzenie kieruje się w półmrok zakonnej celi. Czy to jest przedstawienie - jak czytamy w opisie dzieła - metanoii, jaka zaszła u Adama Chmielowskiego? Że od tej pory światło będzie znajdował w "ciemności". Świadectwo dezintegracji pozytywnej w połowie życia przyszłego założyciela żebraczego zgromadzenia? A może to przypomnienie prawdy, że wobec choroby wszyscy są równi i nie omija nawet takich postaci-gigantów jak s. Faustyna, Jan od Krzyża, Brat Albert - wymienia te postaci ks. Krzysztof Grzywocz podczas sesji o depresji Ból ludzkich zranień i radość przebaczania, prowadzonej w krakowskim Centrum Formacji Duchowej (XI 2000 r.). - Zauważmy, że przywołane płótno powstaje w okresie wielkich przemian przyszłego kandydata na ołtarze: w 1884 r., po przebytym kryzysie, zawita do Krakowa, gdzie konfrontuje się z wielką biedą i wieloma społecznymi kontrastami przenikającymi królewski gród. Tu zatrzymajmy się na chwilę na scenie z - trochę trudnego w odbiorze - dzieła Krzysztofa Zanussiego Brat naszego Boga. Moim zdaniem najlepiej "dopasowany" aktor zagra najtrudniejszą i najważniejszą scenę w filmie. Otóż, wracając pewnego wieczora od hrabiego "Z." - tu nie ma przypadków - Adam Chmielowski zachodzi do jednej z krakowskich ogrzewalni. Ta scena jest zagrana twarzą amerykańskiego aktora Scotta Wilsona do słów Wojtyły:

W tym wszystkim najgłębsze wrażenie czynił głuchy pogłos stóp Adama. Szedł on między rzędami legowisk, jakby przyciągany nieznaną siłą: szedł, szedł, od jednych do drugich. Zdjął swój szeroki kapelusz i niósł go w ręce, mnąc na piersiach. Potem już prawie nie było widać jego postaci, słyszałem tylko ten krok, dudniący w mroku ogrzewalni, jakby spadał z bardzo wysoka. Tak szedł, zapewne przeprowadzany niektórymi oczyma, to z nienawiścią, to znów z ciekawością, jak ktoś zabłąkany, kto po raz pierwszy szuka schronienia w tej norze. Potem wrócił ku nam. Wyglądał strasznie. W słabym świetle kaganka twarz miał jakby ulaną z zielonego wosku. Wielkie oczy przerażone. Broda i włosy, zmoczone, dopełniły wyrazu. Pamiętam, powiedziałem mu: Adam, deszcz ustał, możemy pójść. Wyszedł z nami bez słowa. Nikt nie odważył się powrócić rozmową do wspaniałego wieczoru w domu hrabiego Z. Wszyscy wyczuli tę przepaść…

Zadziało się jak w kontemplacji, gdzie kontemplowany "podmiot" formuje kontemplującego. Dalej Adam tylko milczał. Nie powiedział ani słowa. Jak miał w zwyczaju zaproponował nam kolejny "obraz": w 1887 r. obłóczyny u krakowskich kapucynów - od teraz będziemy już mieli Brata Alberta, który w kolejnym roku złoży pierwsze śluby i zainicjuje pierwsze przytulisko. Wspomniany na początku Brat Jerzy - za wybitnym protestanckim badaczem żywotów świętych Walterem Niggiem - twierdzi, że w "ciemności", w której stronę symbolicznie na obrazie zwraca się mnich, odkrywa znieważone Oblicze Chrystusa. I to jest chyba ten "punkt", o którym przyszły papież pisał w kategoriach doświadczenia-przyjęcia oddziaływania "obrazu pozamalarskiego". Podczas spotkania bezdomnej osoby dialoguje z "Tamtym":

- Ależ cicho! Nie przerywaj mu snu.
- Snu? Jest wyraźnie wycieńczony i z wycieńczenia… - (nie kończy). A przy tym jest w nim coś więcej niż żebrak oparty o latarnię.
- Czyżby? Nic o tym nie wiem.
- A właśnie. W nim jest obraz.
- Ach tak, dla ciebie wszystko ma wartość obrazu. Jesteś malarz.
- Obraz pozamalarski. Obraz nieuchwytny mojemu oku, a który trawi od dawna moją duszę.
- Nie poddawaj się. Odstąp. Zapomnij.
Adam. (jakby nie dosłyszał) Obraz i podobieństwo.
- Podobieństwo? Czyje?

Przywracanie synostwa

Brat Albert znalazł Go - znieważone Oblicze Chrystusa. W tym zdaniu nie ma błędu - Oblicze jest Osobą. Adam jawi się tu jako mistyk z górnej półki chrześcijańskiej duchowości, choć sam - jak podsumowuje profesor Nigg - schodził w dół: "(…) to zstępowanie nie miało u niego kresu, schodził coraz niżej, aż na samo dno. Na samym zaś dnie świata dokonało się jego zjednoczenie ze znieważanym od zawsze Chrystusem". Tymczasem ja nie potrafię wyjść poza przykry zapach noclegowni, no i boję się spotkania z "nimi". Im bardziej św. Albert schodzi na dno, tym intensywniej Bóg wyprowadza go na skałę, na którą wejście przekracza ludzkie możliwości; ona jest dla nas za wysoka: "Wołam do Ciebie / z krańców ziemi, / gdy słabnie moje serce: / na skałę zbyt dla mnie wysoką / wprowadź mnie" (Ps 61,3). Tu zawarte jest również po-WOŁANIE na rzecz przywracania poczucia wartości u każdego człowieka. Nawet, jeśli przez życie zostało ono dotkliwe sponiewierane. To posługa przypominania o godności człowieka, nawet jeśli on sam już w to nie wierzy. W tym kontekście pamiętam jeden z naszych wspólnych wyjazdów do Zakopanego - z grupą rodzin i przyjaciół byliśmy u sióstr albertynek na Kalatówkach. Patrzę na pamiątkowe zdjęcie - siedzimy na schodach przed wejściem do kaplicy. Po lewej stronie widać pustelnię Brata Alberta zaprojektowaną przez Stanisława Witkiewicza (†1905). Zapach drewna, taki charakterystyczny dla tatrzańskich schronisk, malutki pokoik - jego skromność dotyka nas i miesza z historiami o hrabim Władysławie Zamoyskim (†1924), który miał gest, wszak ofiarował Bratu Albertowi kawałek ziemi pod pustelnię (mawiają, że Zakonnik mógł brać ile chciał, ale też miał klasę i podziękował). Do tego spotkania Grupy Zakopiańskiej powróci ks. Grzywocz podczas sesji poświęconej wartości człowieka u salwatorianów w Krakowie (X 2008 r.). W kaplicy sióstr albertynek opolski kapłan sprawował wówczas dla nas Eucharystię - jego uwagę zwróciła jedna z modlitw w formularzu mszalnym: "Ty powołałeś Brata Alberta, by pełen wdzięczności wobec umęczonego Zbawiciela, zamieszkał jako brat pośród braci. A odnawiając w nich zatarty obraz synostwa Bożego, przywracał radość i piękno ludzkiej godności". Ks. Krzysztof dalej kontynuował: "W tej chwili doszliśmy jakby do szczytu naszych rozważań - ja jestem więzią z Bogiem, nie jest to więź daleka i nieosobowa. W tej więzi On mówi do mnie: «Jesteś wartościowy w moich oczach. Jesteś moim synem, jesteś moją córką umiłowaną. Jesteś wartościowy/a w moich oczach»".

Tak, Bóg jest źródłem naszej wartości (por. Ps 87,7), czasem przywraca ją nam, a może lepiej - przypomina o niej - posługując się przy tym różnymi braćmi i siostrami Albertynkami, Kamilami, Teresami z Kalkut, Bonifratrami, Służebniczkami, innymi aniołami, których rzesze stawia na naszej drodze.

Źródła i inspiracje:

- Obraz: Kameduła w celi (1884-1888).
- Obraz: Ecce Homo (od 1879 r.).
- Film: Our God's Brother (Brat naszego Boga), reż. K. Zanussi, muz. W. Kilar, prod. Polska, Niemcy, Włochy 1997.
- K. Grzywocz, W mroku depresji, Wydawnictwo Salwator, Kraków 2012, s. 107.
- Tenże, Wartość człowieka, Wydawnictwo Salwator, Kraków 2012, s. 104-105.
- O Bracie naszego Boga. Rozmowa Ryszarda Paluch z bratem Jerzym Marszałkowiczem, członkiem Zarządu Głównego Towarzystwa Pomocy im. Św. Brata Alberta, „Posłaniec Serca Jezusowego” 2006 nr 8, s. 24-27.
- K. Wojtyła, Brat naszego Boga, TUM Wydawnictwo Wrocławskiej Księgarni Archidiecezjalnej, Wrocław 2003, s. 61.
- W. Nigg, Brat Albert. Zejście na samo dno, w: Księga pokutników, t. 2, przeł. V. Hoffmann-Zdrojewska, Wydawnictwo Promic, Warszawa 2013, s. 85-124.
- Warto zajrzeć na stronę Zgromadzenia Sióstr Albertynek oraz Przytuliska dla Bezdomnych Mężczyzn wraz z Muzeum Brata Alberta, gdzie znajdziemy reprodukcje i opisy dzieł Świętego.

Jeśli upadasz, brakuje ci nadziei, motywacji lub autorytetów, z których możesz brać przykład w trudnych chwilach, zapraszamy cię do wielkopostnego cyklu "Święci od porażki". Ryszard Paluch prezentuje w nim sześć nie(zwykłych) postaci, których życie może być dla nas wzorem i inspiracją. Dlaczego? Bo święci, o których pisze autor, byli bezradni jak my, ale całkowicie zdali się na Boga. "Święci od porażki" są prezentowani z przenikliwością i wrażliwością, które były bliskie ks. Krzysztofowi Grzywoczowi.

Mąż i tata, doktor teologii duchowości, wychowawca, pedagog szkolny, redaktor i autor książek oraz publikacji, katecheta praktykujący od 2004 r. (nauczyciel dyplomowany), absolwent kilku studiów podyplomowych. Koordynator strony i opiekunem projektu dokumentującego spuściznę zaginionego ks. dr Krzysztofa Grzywocza.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

O świętym, który sięgnął dna i stał się "Bratem od znieważonego Oblicza"
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.