Odkrywanie drogi do nieba
Bóg na przestrzeni dziejów obdarzał niektórych ludzi szczególnymi doświadczeniami, w których mogli „zobaczyć” Jego chwałę i „dotknąć” Jego wielkości. Wspaniałe opisy takich widzeń z jednej strony pobudzają wyobraźnię i dają przyjemność płynącą z tego, że dzięki tym ludzkim słowom można obcować z rzeczywistością niezwykłą i przepiękną, a z drugiej strony są dowodem na to, że człowiekowi zwyczajnie brakuje słów w zetknięciu z wiecznością: „Patrzałem, aż postawiono trony, a Przedwieczny zajął miejsce. Szata Jego była biała jak śnieg, a włosy Jego głowy jakby z czystej wełny. Tron Jego był z ognistych płomieni, jego koła – płonący ogień. Strumień ognia się rozlewał i wypływał od Niego” (Dn 7,9-10).
Wspaniale być przy takim Bogu: „Panie, dobrze, że tu jesteśmy (…)” (Mt 17,4). Przywoływane przy okazji dzisiejszego święta doświadczenia Bożej chwały – czy to proroka Daniela, czy to Piotra, Jakuba i Jana na Górze Przemienienia – pozostają wyjątkowe w historii relacji Boga z ludźmi, choć może chciałoby się inaczej. Póki śmierć nie zakończy życia człowieka, częściej niż Bożego światła doświadcza on Tajemnicy, która pozostaje przed nim zakryta. Dobrze oddają to słowa psalmu: „Obłok i ciemność wokół Niego (…)” (Ps 97,2). Pan jest Światłem, na które jednak na ziemi nie jest dane nam patrzeć. Widzimy jedynie jego przebłyski, które karmić mają tęsknotę za Wiekuistą Jasnością i dać siłę, by przebyć drogę do niej prowadzącą, nazywaną przez nas życiem.
„Jezus wziął z sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich: twarz Jego zajaśniała jak słońce, odzienie zaś stało się białe jak światło. A oto im się ukazali Mojżesz i Eliasz, którzy rozmawiali z Nim” (Mt 17,1-3). To, co dzieje się na górze Tabor jest wyrwą w czasie. Uczniowie doświadczają wiecznego „teraz”, widząc chwałę Chrystusa, Króla wszechświata i Pana historii. Jezus pozwala im dotknąć tego, do czego drzwi otworzy nam wszystkim przez Paschę swojej męki, śmierci i zmartwychwstania. Stąd też Jego prośba: „A gdy schodzili z góry, Jezus przykazał im mówiąc: «Nie opowiadajcie nikomu o tym widzeniu, aż Syn Człowieczy zmartwychwstanie»” (Mt 17,9). Przemienienie zyska sens dopiero, gdy Chrystus dokona swojego zbawczego dzieła, przebywając – jako prawdziwy Bóg i prawdziwy Człowiek – drogę do Królestwa Niebieskiego.
Każdy moment modlitwy, każde przyjęcie sakramentów ma być dla nas doświadczeniem Góry Przemienienia, czyli umacniającym zetknięciem z rzeczywistością Nieba, dzięki czemu odkryjemy, którędy wiedzie nasza droga do zbawienia, a codzienność stanie się przez to łatwiejsza do zniesienia. Mamy jednak w sobie tendencję do tego, żeby na modlitwę patrzeć z perspektywy przyniesionych przez nią efektów – co się wydarzyło albo nie wydarzyło dzięki temu, że rozmawiałem z Bogiem. Po co się więc modlić, skoro nie ma gwarancji, że zostanę wysłuchany? Wysłuchany zostanę zawsze – tego mogę być pewien. Ale dopóki będę patrzeć na modlitwę jak na pertraktacje z bóstwem i przekonywanie go do działania na moją korzyść, to frustracja z powodu niespełnionych próśb będzie tylko wzrastać. Koniec końców może stać się tak, że na Boga się po prostu obrażę, uznam Go za mitologiczną postać, a Biblią wsadzę pomiędzy bajki.
I o to jako chrześcijanie prowadzić musimy dzisiaj największą batalię – nie z innymi, lecz z samymi sobą – żeby w Bogu zobaczyć Osobę, która wchodzi w relację z człowiekiem po to, by pociągnąć go do siebie: „Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale nauczaliśmy jako naoczni świadkowie Jego wielkości” (2 P 1,16). Celem modlitwy nie jest przemiana świata czy też innych wokół mnie. To nie moc, która ma magiczny wpływ na materię czy na bieg wydarzeń. Modlitwa jest otwarciem człowieka na doświadczenie wielkości Boga, który chce przemienić jego serce. Modlę się po to, żeby On mnie przebóstwiał krok po kroku, dzięki czemu będę mógł patrzeć na moje życie z perspektywy wieczności, odkrywając, że nie tyle potrzebuję spełnienia zanoszonych przeze mnie próśb, ile odkrycia, którędy poprowadzić swoje drogi.
Nie można przy tym pominąć tematu śmierci. To granica, której przekroczenia człowiek bardzo się lęka. Dobra Nowina mówi nam jednak o zwycięstwie Chrystusa nad śmiercią. Tego słowa mamy się uchwycić i z niego czerpać siłę i nadzieję. Bo zmartwychwstanie ma przecież stać się udziałem każdego z nas. Pisze o tym św. Piotr: „Mamy jednak mocniejszą, prorocką mowę, a dobrze zrobicie, jeżeli będziecie przy niej trwali jak przy lampie, która świeci w ciemnym miejscu, aż dzień zaświta, a gwiazda poranna wzejdzie w waszych sercach” (2 P 1,19). Modlitwa, Słowo Boże, sakramenty – dzięki nim możemy doświadczyć przebłysków wiecznego Światła. Są one płomykiem, który pomaga czuwać pośród ciemności życia aż nadejdzie wschód Słońca, które już nigdy nie schowa się za horyzont śmierci, bo jej już nie ma.
Skomentuj artykuł