Piórkowski SJ: ks. Hryniewicz wywarł duże piętno na moim myśleniu o Bogu i Kościele
Dopiero po latach odkryłem, jak bardzo ks. Hryniewicz OMI oberwał za idee, które zarysował w książkach. Jaką falę oburzenia wywołał, bo miał czelność postawić niewygodne, ale ciekawe pytania. Odnoszę jednak wrażenie, że najbardziej uwierała niektórych jego odwaga myślenia, szukanie prawdy, co w naszym rodzimym katolicyzmie wcale nie jest takie częste.
To jeden z tych księży i teologów, który wywarł duże piętno na moim myśleniu o Bogu i Kościele. Ks. Wacława Hryniewicz OMI zapamiętam głównie z jednej książki „Nadzieja zbawienia dla wszystkich. Od eschatologii lęku do eschatologii nadziei”, którą przeczytałem 26 lat temu, w trzeciej klasie technikum. Była to pierwsza książka teologiczna, którą w całości pochłonąłem. Podarowała mi ją moja przyjaciółka, która akurat kończyła studia teologiczne. Nie wszystko w niej zrozumiałem. Sam podtytuł był jednak intrygujący, chociaż wtedy słowo „eschatologia” brzmiało dla mnie jak ciemna magia.
Nie miałem w ogóle pojęcia, kim jest ks. Hryniewicz OMI. Pamiętam do dziś pierwsze wrażenie w trakcie jej lektury. Coś mi zgrzytało. Odpychało i fascynowało. Sądziłem, że ten ksiądz spadł z innej planety albo opowiada jakieś herezje. Tak bardzo kłóciły mi się czytane myśli z tym, co słyszałem na kazaniach. Tam głównie mówiono o tym, co muszę zrobić, jak się starać, aby nie zostać potępionym. Najpierw należało zadośćuczynić Bożej sprawiedliwości, aby uzyskać przebaczenie. Sprawiedliwość poprzedzała bowiem Boże miłosierdzie. W centrum tego nauczania pozostawał grzech, a nie łaska.
Dlatego mnie najbardziej urzekła i pociągnęła wizja Boga, która przedstawił tam ks. Wacław. Wygląda na to, że w tamtym czasie bardzo tego potrzebowałem. Dobrej Nowiny o Bogu, który nie pragnie niczego innego jak tylko tego, aby człowiek żył w pełni, aby oglądał Jego samego. O Bogu, który robi wszystko, aby ludzi doprowadzić do zbawienia, jest życzliwy, choć nie poklepuje po plecach. Na pewno jednak nie czyha, aby przyłapać człowieka na gorącym uczynku. Przeczytałem tam o Bogu, w którym sprawiedliwość i miłosierdzie jest jednym i tym samym. O Bogu, który nie stawia warunków wstępnych, aby obdarzyć miłosierdziem. I tam dowiedziałem się, że można mieć nadzieję, aby nawet złe duchy, które przecież są Bożym stworzeniem, mogły wrócić do Niego. W każdym razie można się o to modlić. Teoria apokatastazy, zaczerpnięta od Orygenesa, była dla mnie rodzajem objawienia. Przecież sam św. Paweł zapowiada, że Bóg będzie „wszystkim wszystkich” (Por. 1 Kor 15, 28)
Dopiero po latach odkryłem, jak bardzo ks. Hryniewicz OMI oberwał za idee, które zarysował w tej i kolejnych książkach. Jaką falę oburzenia wywołał, bo miał czelność postawić niewygodne, ale ciekawe pytania. Odnoszę jednak wrażenie, że najbardziej uwierała niektórych jego odwaga myślenia, szukanie prawdy, co w naszym rodzimym katolicyzmie wcale nie jest takie częste. Ks. Wacław nie ograniczał teologii tylko do komentowania Pisma świętego przez pryzmat Katechizmu Kościoła i homilii papieskich. Szukał. To mi się chyba najbardziej w nim podobało.
Ks. Hryniewicz OMI wzbudził niechęć, bo stanął w poprzek dobrze ugruntowanego w naszym katolicyzmie moralizmu, który przesuwa zbawienie poza granice śmierci, a Boga pokazuje głównie jako księgowego. Ja sam musiałem skonfrontować się z moim wyobrażeniem Boga i moralności. To był pierwszy ważny krok w kierunku odkrycia Boga, który jest bezinteresowną miłością. Boga, który daje nie dlatego, ponieważ z góry oczekuje, aby wszystko Mu oddać. Raczej Boga, który daje, abyśmy umieli Jego dary prawdziwie przyjąć. A wtedy odpowiedź sama przyjdzie. Nie będzie potrzebne już prawo, dyscyplinowanie, moralizowanie, straszenie sądem i piekłem.
Z perspektywy czasu wiem, że książka ks. Hryniewicza, która niby przypadkowo trafiła w moje ręce, przetarła szlak w mojej drodze duchowej. Zbiegło się to z przeżyciem części „Ćwiczeń Duchowych” według św. Ignacego Loyoli, które wywróciły mój religijny świat do góry nogami. Później doszły jeszcze pisma ks. Józefa Tischnera, który nauczył mnie, aby stale być otwartym na to, co nowe i prawdziwie ludzkie i nie zrywać więzi z tym, co dobre w przeszłości. Wiele zawdzięczam tym dwóm prezbiterom, myślicielom i teologom. To ich myślenie spowodowało, że dzisiaj inaczej głoszę kazania, homilie i piszę o Bogu. I dziękuję Opatrzności, że ich spotkałem. Dziękuję, że miałem taką szansę i zaszczyt.
Skomentuj artykuł