Przyjaźń jako symfonia i misterium naszej religii
Chrześcijańska przyjaźń zawsze jest rzeczywistością przynoszącą obfite owoce. Nigdy nie rozwija się "w konfrontacji z otoczeniem"; nie jest "przeciw" komukolwiek. Nigdy nie zamyka się na innych.
Kiedy miałem szesnaście lat, byłem pełen marzeń; marzyło mi się przede wszystkim o przyjaźni. Miała to być przyjaźń z kolegą nieco ode mnie starszym. Z liceum ogólnokształcącego.
Ja byłem dziecinny. Cienki. Chudy słabeusz. Nieśmiały. Często głodny. Nerwowy. Raz po raz zerkałem na zegarek; żyłem w pośpiechu. W bytomskim technikum dużo było nauki. Nie brakowało też pasjonującej pracy na praktykach zawodowych w Elektrowni "Miechowice" i w gliwickim "Energopomiarze".
On miał rodziców dobrze sytuowanych. Nieustannie go "futrowali" ("Synku, no zjedzże coś!"). Był więc tęgi, silny, fizycznie nad wiek dojrzały; a jego spokojne, kasztanowe oczy wyrażały pewność siebie i tę wyższość w odniesieniu do wszystkiego, co by wymagało czy to pracy, czy nauki.
Ogromnie mi imponował tym swoim męskim spokojem i niezachwianą równowagą. Odnosiłem więc wrażenie, że tworząc z nim tandem przyjaźni, przejmę od niego to, czego mi brakuje; a jemu z kolei - może przyda się także coś mojego? Będziemy się wzajemnie uzupełniać. I tak, wspólnie - w konfrontacji z otoczeniem - będziemy silni, wielcy, mądrzy.
Po szkole spotykaliśmy się u mnie lub u niego. Namówiłem go także na lekcje religii. Tu, w salce pod kościołem, obaj zachwyciliśmy się opowieścią ze Starego Testamentu o przyjaźni Dawida z Jonatanem.
Gdy chodzi o mnie, pomyślałem: "Skoro Dawid umiłował Jonatana jak samego siebie (1 Sm 18, 3), dlaczego ja bym nie miał tak właśnie kochać przyjaciela?".
Im jednak moje starania w tym względzie były większe, tym jawniej pryskało moje marzenie. Zamiast nawiązania stosunku przyjaźni, stawałem się rodzajem niewolnika. Po kilku miesiącach usłyszałem w konfesjonale: "Bardzo się mylisz. Pan Bóg tego rodzaju sytuacji nie chce. Żadna to przyjaźń. Powiem ci więcej: ty się z nim nawet nie koleguj".
Posłuchałem. Rozstanie było dramatyczne. Słowa pożegnania jak obnażone miecze (Ps 55, 22); ostre niemiłosiernie. Ale... z gęstej mgły chłopięcych rozczarowań i z bolesnej pustki osamotnienia zaczęło wyłaniać się Nowe.
Od tamtych dni minęło sporo czasu: mam teraz lat nie szesnaście, lecz ponad sześćdziesiąt. I widzę, że to, co najważniejsze, że to, co zawsze "Nowe", ma ciągle na imię "Przyjaźń". A zatem: "jaźń-przy-jaźni"!
Ilu mam wiernych przyjaciół? Ilu braci, ile sióstr?
O rzeczywistości moich przyjaźni trudno mówić. Każde wypowiadane słowo dźwięczy onieśmielającym ostrzeżeniem: "Uważaj! Poruszasz temat delikatny; obracasz się pośród tajemnicy".
Ale może uda mi się przynajmniej nakreślić jej kontury? Spróbujmy.
Misterium naszej religii
Kiedy Paweł pisze swój Pierwszy List do Tymoteusza, tak się do niego zwraca: Przypominam Ci uroczyście: wielka jest tajemnica pobożności. Osobiście wolę przekład angielski, gdzie określenie to tes eusebeias mysterion oddawane jest jako "the mystery of our religion". Paweł przypomina Tymoteuszowi: "Wielkie jest misterium naszej religii" (1 Tm 3, 16).
Chwilę po tym przypomnieniu Apostoł wyjaśnia, że misterium to rozgrywa się w obrębie he entole, w obrębie przykazania wzajemnej miłości (por. 1 Tm 6, 14), jakie Jezus przekazał w słowach: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem (J 13, 34; 15, 12).Wprowadził przez nie uczniów w misterium relacji trynitarnych. Tak nowa religia, jakiej daje początek, staje się "religią odniesień międzyosobowych" (tym przede wszystkim różni się od innych religii, szczególnie zaś od religii Dalekiego Wschodu).
Specjalne powołanie
- już trzy lata wcześniej, u samego początku swojej działalności publicznej - przywołał do siebie tych, których sam chciał, a oni przyszli do Niego (Mk 3, 13).Zanim się z kimkolwiek prawdziwie zaprzyjaźnili - najpierw stali się przyjaciółmi Jezusa. Tak też ich nazwał: filoi mu - swoimi przyjaciółmi (por. J 15, 15).
Historia każdego z uczniów to przede wszystkim historia niewymownej przyjaźni z Jezusem. Objawia darmową miłość Kyriosa-Mistrza - i równocześnie możliwości wolnego człowieka-ucznia, który Jezusowe zaproszenie przyjmuje i Jezusowi zawierza.
Symfonia
W obecnej naszej sytuacji ziemskiej en sarki "w ciele" (por. 1 Tm 3, 16) - "przyjaźń" w odniesieniu do Jezusa - he filia - jest wstępnym warunkiem uczestniczenia w Boskiej agape , w tym całkowitym i bezwzględnymoddawaniu się sobie nawzajem Osób Boskich. Jezus poucza Filipa: Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca [...]. Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie (J 14, 9. 11).Przyjaźń więc - filia - jest zasadniczym warunkiem trwałej (por. Hbr 13, 1) przyjaźni międzyludzkiej.
Jest tak dlatego, że chrześcijańska przyjaźń ma też inne imię: symfonia. "Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: jeśli dwaj z was na ziemi wejdą w symfonię" (synfonesosin, por. Mt 18, 19) - mówi Jezus.
Symfonia, współbrzmienie różnych instrumentów, możliwe jest jedynie dzięki temu, że każdy z nich najpierw dostroi się do kamertonu; do tego samego kamertonu, co inny. Przyjaźń między nami, he filadelfia (por. Rz 12, 10; 1 Tes 4, 9; Hbr 13, 1; 1 P 1, 22; 2 P 1, 7) - zwana w Nowym Testamencie także symfonią (por. Łk 15, 25) - wymaga wcześniejszej przyjaźni każdego z nas z "Boskim Kamertonem", którym jest Jezus.
Wymierne owoce
Chrześcijańska przyjaźń zawsze jest rzeczywistością przynoszącą obfite owoce. Nigdy nie rozwija się "w konfrontacji z otoczeniem" (jak kiedyś myślałem); nie jest "przeciw" komukolwiek. Nigdy nie zamyka się na innych. Przeciwnie: jest usłużna, jest "dla...". Dla otoczenia. Dla innych. Gdzie więc jest dwóch przyjaciół, tam mnożą się przyjaciele.
Nie jest rzeczą przypadku, że po słowach Jezusa o dwóch wchodzących ze sobą w symfonię, mowa jest od razu i o trzecim (por. Mt 18, 21). Jedność uczniów-przyjaciół-Jezusa pozyskuje uczniów-przyjaciół następnych (por. 1 Kor 14, 24n), by - wszystkim razem - dane było odczuwać Jego świętą Obecność:
Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje - mówi Jezus - tam jestem pośród nich (Mt 18, 20). Zanurzają się w atmosferę, gdzie miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie (Ga 5, 22n).
"Są chwile, w których pokój wydaje się niemal dotykalny, a pewność zbawienia - niezachwiana. Dusza kąpie się w Niebie. Już tutaj, na ziemi. I... dla umysłu ludzkiego rzecz dziwna: przez cały dzień szliśmy tylko do braci, a wieczorem spotkaliśmy Pana, który zatarł wszelki ślad, wszelką pamięć o stworzeniu. Wydaje się, że w takich chwilach nie potrzeba wiary; wiary w Jego istnienie. Bóg przenika delikatnie nasz dom, staje się naszym działem i jedynym dziedzictwem. Sam mówi o swoim istnieniu".
Jest też taki rys filadelfii, na który tylko raz wskazuje Nowy Testament, jednak w sposób wyjątkowo mocny. Jest o nim mowa w dwunastym rozdziale Listu do Rzymian: "Bądźcie «filostorgoi»! - przypomina św. Paweł - bądźcie w braterskiej, wzajemnej przyjaźni pełnymi delikatnej, wręcz matczynej wrażliwości"3. Nasza przyjaźń to filostorgia: jest pełna ciepła domowego, rodzinna, serdeczna i opiekuńcza.
Takie oto widzę kontury przyjaźni.
Ostatnie wszakże muśnięcie jej tajemnicy wymaga dwóch dopowiedzeń.
Pierwsze powinno być takie: dokładnie pamiętam miejsce i dzień, a nawet godzinę, kiedy to orędowniczką wszystkich moich przyjaźni stała się Matka Boża. Było to w Piekarach Śląskich, 2 lutego 1956 roku, o godzinie drugiej po południu.
Nie dziwię się, gdy zauważam, jak moi przyjaciele miewają podobne układy właśnie z Nią, z Niepokalaną Dziewicą Maryją.
Drugie dopowiedzenie: za każdą moją przyjaźnią - jakby w jej tle - widzę tajemnicę Krzyża. W sercach moich przyjaciół niezmiennie odkrywam coś z decyzji św. Pawła: Postanowiłem, będąc wśród was - mówił Apostoł do Koryntian - nie znać niczego więcej, jak tylko Jezusa Chrystusa - i to ukrzyżowanego (1 Kor 2, 2).
Nie mam wątpliwości. Moi przyjaciele decydują się stale na nowo być przy mnie, ponieważ chcą spotykać we mnie - chcą "znać" we mnie (eidenai) - "przed wszystkim innym", "pro panton" (por. 1P 4, 8), właśnie Jego: Jezusa Chrystusa sponiewieranego, przed jakim normalnie się wzdrygamy. Bo - kierując się uczuciami naturalnymi - nikt Go przecież znać nie chce. Jest opuszczony (por. Mt 27, 46).
A tenże Jezus, Syn Boży Zmartwychwstały, Wszechmogący - według swej Boskiej fantazji - odpowiada na wielkoduszność moich przyjaciół cudem.
Z roku na rok, im bardziej każdy staje się darem, im bardziej "znika" dla siebie, a jest dla mnie, dla innych... tym dojrzalszą i doskonalszą staje się osobą - kimś, kim według odwiecznych planów Boga Trójjedynego ma być. Człowiekiem wspólnoty. Osobą na obraz i wierne podobieństwo Osób Boga Prawdziwego (por. 1 Tes 1, 9; Ap 3, 7).
Skomentuj artykuł