Biedny to też człowiek
„Pan okazuje moc swego ramienia, rozprosza pyszniących się zamysłami serc swoich. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia” (Łk 1, 51-53).
W okresie Bożego Narodzenia radośnie śpiewamy kolędy. Polska tradycja jest w tej materii szczególnie bogata. Współczujemy Maryi, Józefowi i małemu Jezusowi, który narodził się w stajni. „Gdy liszki mają swe jamy i ptaszki swoje gniazdeczka, dla Ciebie brakło gospody, Tyś musiał szukać żłóbeczka”. Nasz Jezus „płacze z zimna, bo Matula nie dała Mu sukienki”, a stajenka jest „tak mizerna i licha”, że tylko czeka na większy podmuch wiatru, żeby się zawalić. Nadto Syn Boży musiał opuścić ucztę w niebie, gdzie jadł „kukiołki z carnuską i miodem”, a tu się zasilać musi tylko „samym głodem”. Słowem, bidna ta nasza boska Dziecina.
Dobrze, że okazujemy taką wrażliwość i sympatię z ubogim Jezusem. Jednakże narodziny w grocie mają również głębszy wydźwięk teologiczny. Bóg w Jezusie solidaryzuje się z całą rzeszą ubogich tego świata, odepchniętych, prześladowanych i zmarginalizowanych. Chrystus podkreśla to wyraźnie w scenie Sądu Ostatecznego, utożsamiając się z „najmniejszymi braćmi”, którym nie okazano miłosierdzia.
Jednakże zdaje się, że według najstarszej kolędy świata, czyli hymnu Magnificat, który Maryja zaśpiewała w domu Elżbiety, ktoś inny znajduje się w jeszcze gorszym położeniu i powinien martwić się o swój los. Chodzi o tych, którzy przyczyniają się do wzrostu biedy, uciskają ubogich, podchodzą do nich z obojętnością, a nawet z pogardą. Bo według tej pieśni, to Bóg zaburza porządek ustalony przez ludzi i decyduje, kto jest na górze drabiny, a kto na jej samym dole. I to Bóg ostatecznie określa, kim są zwycięzcy, a kim przegrani.
Elżbieta Tarkowska w tekście „Bieda i nietolerancja” słusznie zauważa, że „w społeczeństwach tradycyjnych ubóstwo zaliczane do sfery sacrum, było akceptowane i pozytywnie oceniane. Współcześnie jest postrzegane i oceniane negatywnie, jako stan niepożądany, przeciwieństwo sukcesu, świadectwo niepowodzenia bądź niezaradności”.
W dzisiejszych krajach bogatych i rozwijających się często „nie ma miejsca w gospodzie” nie tylko dla Chrystusa, lecz również dla ubogich. Dlaczego? Etyka pracy i filozofia sukcesu wrzuca wszystkich biednych do jednego worka, bo tak jest wygodniej. Wielu ludzi w ogóle nie kwapi się, aby zauważyć, że przyczyny i formy ludzkiego ubóstwa są wielorakie. Często wszystkich ubogich utożsamia się z darmozjadami, nierobami, obdarciuchami. („Jeśli mnie się powiodło, to dlaczego jemu nie? Widocznie nie chce mu się pracować”). Osoby, którym się „ułożyło”, ulegają z kolei pokusie, aby obarczać winą jedynie samych biednych za ich los.
Myli się Henryka Bochniarz twierdząc w tekście „Dialog społeczny warunkiem rozwoju Polski”, że „rynek nieuchronnie prowadzi do społecznego podziału na wygranych i przegranych”. I że w sumie nie mamy innego wyjścia, bo bieda to skutek uboczny przejścia od gospodarki socjalistycznej do kapitalistycznej. A sukces odnoszą ci, którzy „przyjmują strategie bardziej skuteczne” i w ten sposób uczą mniej zaradnych, jak wykorzystać ich uśpiony potencjał. Myślę jednak, że ubóstwo nie zależy jedynie od poszczególnych jednostek, lecz w niemałym stopniu od niesprawiedliwych struktur, od nierówności społecznych, czy od niezawinionej poważnej sytuacji egzystencjalnej.
Kiedy Jezus wyrzucał ze świątyni przekupniów i sprzedawców zwierząt, przeciwstawił się niecnemu procederowi, który tam się dokonywał. Według Prawa żydowskiego, każdy mężczyzna musiał co roku płacić podatek świątynny. Ale na terenie świątyni tylko żydowskie monety były dopuszczane do obiegu. Pielgrzymi, którzy posiadali rzymskie denary z wizerunkiem Cezara, musieli je wymienić. Oczywiście, za tę transakcję bankierzy pobierali pokaźną prowizję, sięgającą nieraz 50 procent. Podobnie działo się z handlem zwierzętami składanymi w ofierze. Jeśli kapłani uznali, że owca przyniesiona na ofiarę nie była „bez skazy” (jakże łatwo tu o stronniczość), Izraelita musiał na miejscu kupić „odpowiedniego” baranka. I tak interes się kręcił. Nie dziwi więc, dlaczego Jezus oskarża zebranych na krużganku świątyni, że uczynili z domu modlitwy jaskinię zbójców (Por. Mk 11,17), czyli złodziei i ciemiężycieli ubogich.
W Polsce najgorsza bieda często nie jest widoczna. Najubożsi wstydzą się pokazywać na ulicy, lękają się o przyszłość i spotykają się ze społeczną pogardą. Jeśli ktoś przychodzi do urzędu w połatanym swetrze i poszarpanych spodniach, będzie inaczej potraktowany. Przyzwyczailiśmy się do tego, aby biednych utożsamiać jedynie z włóczęgami, żebrzącymi i pijaczkami. Ale bieda nie oznacza tylko braku chleba i innych koniecznych środków do godnej egzystencji. Co z tymi, którzy nie mają równych szans w dostępie do edukacji, kultury i rozrywki? Co z osobami, które mimo licznych prób, nie mogą znaleźć pracy, bo są za stare lub brakuje im doświadczenia? Co z mieszkańcami popegeerowskich osiedli, zostawionymi na lodzie? Jak tu nie współczuć osobom (zwłaszcza tuż przed emeryturą), które boją się zaprotestować przeciwko nadliczbowym godzinom w pracy i niskim zarobkom, bo pracodawcy szantażują ich i grożą im zwolnieniem? Jak spojrzeć na kasjerów w supermarketach, którzy otrzymują marny grosz za stanie przy kasie po 10 godzin dziennie? Jak rozumieć ogromne dysproporcje między przychodami zwykłych pracowników i szefów firm?
Pracując ze studentami w Opolu, przeszczepiliśmy na tamtejszy grunt inicjatywę „Szlachetna Paczka”, zapoczątkowaną przez Stowarzyszenie „Wiosna” z Krakowa. Całe przedsięwzięcie polega na wyszukaniu potrzebujących w mieście, a następnie na dostarczeniu im paczek przygotowanych przez darczyńców. Wolontariusze muszą najpierw pójść do mieszkań i domów uboższych rodzin, by zrobić wstępne rozeznanie, czego im najbardziej potrzeba. Pamiętam, że kiedy studenci zakończyli ten pierwszy etap akcji, z głębokim przejęciem, a nawet wstrząsem, opowiadali o tym doświadczeniu. Wbrew stereotypom, w większości wypadków nie zetknęli się z ubóstwem spowodowanym przez alkoholizm i nieróbstwo, lecz przez katastrofalnie niskie zarobki, przez brak zatrudnienia, chroniczną chorobę, niskie renty, wysoki czynsz i inne opłaty, konieczność zakupu drogich lekarstw. Spotkali samotne wdowy z dziećmi, które stawały na głowie, by nakarmić dzieci. Rozmawiali z osobami w starszym wieku wydanymi na pastwę losu. Dla studentów (i dla mnie również) był to obraz współczesnej groty betlejemskiej.
W naszej tradycji wieczerzy wigilijnej zachowaliśmy piękny zwyczaj pozostawienia pustego nakrycia przy stole dla niespodziewanego gościa. Często zapraszamy również na ucztę osoby samotne z naszej rodziny, z sąsiedztwa, z domów opieki społecznej. Ten gest ludzkiej solidarności jest symboliczny. Wyraża postawę serca, która nie dotyczy jedynie Bożego Narodzenia, lecz w takiej czy innej formie powinna nam towarzyszyć przez cały rok. Wigilijny „niespodziewany gość” może żyć obok nas, będąc w materialnej lub duchowej potrzebie. Patrząc na Dziecię w żłobie, musimy pamiętać, że równocześnie spoglądamy w Nim na twarze naszych braci i sióstr. Okazując im dobroć każdego dnia, adorujemy samego Boga.
Skomentuj artykuł