Bóg się rodzi, lęk truchleje
(fot. Greyson Joralemon)
Dziś doświadczam stopniowego uwolnienia od lęków egzystencjalnych i oczyszczenia lęku przed samym Bogiem. Dlaczegóż by nie stosować częściej tej duchowej terapii, nie tylko podczas świąt?
"Z mocy nieprzyjaciół wyrwani bez lęku służyć Mu będziemy w pobożności i sprawiedliwości przed Nim po wszystkie dni nasze" (Łk 1, 74-75)
Zachariasz z pewnością nie przypuszczał, że jego hymn na cześć Pana będzie odmawiany codziennie przez miliony chrześcijan na całym świecie. Ta pieśń pochwalna została bowiem włączona do Jutrzni, części Liturgii Godzin Kościoła, by wierzący ciągle ćwiczyli się w modlitewnym przypominaniu sobie o wielkich dziełach Boga.
Interesujące wszakże jest to, że Zachariasz w wierze widzi już w Mesjaszu, który jeszcze się nie narodził, spełnienie obietnic zapowiedzianych w Starym Testamencie, jakby przyszłość już zaistniała. Ojciec Jana Chrzciciela nawiązuje przede wszystkim do wyprowadzenia Izraelitów z Egiptu, którego wspomnienie przewija się jak refren w Psalmach i u Proroków. Jego zdaniem, nadchodzący Mesjasz dokona czegoś jeszcze wspanialszego. Nastąpi nowe wyjście z Egiptu, które odsłoni głębsze znaczenie uwolnienia Izraelitów spod jarzma faraona.
Jezus narodził się w czasie rzymskiej okupacji pod rządami marionetkowego króla Heroda. Co więcej, Maryja powiła swego Syna w trakcie spisu ludności zarządzonego przez Cezara, w celu efektywniejszego poboru podatków. Chrystus pojawił się w Izraelu w samym środku opresji i obcej dominacji. Jednak pomimo tej niedogodnej politycznej sytuacji, pieśń Zachariasza wypełniona jest słowami, które niosą życie: "serdeczne miłosierdzie", "wschodzące Słońce, które nawiedzi nas, aby dać nam światło w mrokach, aby skierować nasze kroki na drogę pokoju". Wbrew pozorom, hymn Zachariasza nie skupia się na politycznym wyzwoleniu od okupantów, zwłaszcza, że św. Łukasz wplata w usta Jezusa zapowiedź zniszczenia Jerozolimy, co z pewnością nie wróży nic dobrego Izraelowi. Pokój, który przynosi Mesjasz, nie zależy bowiem od tego, kto rządzi w kraju i od niesprzyjających zewnętrznych okoliczności. Orygenes komentuje, że w pieśni Zachariasza chodzi o "wrogów duchowych, a nie cielesnych".
Św. Łukasz, pisząc o służbie Bogu "bez lęku" używa greckiego przysłówka "aphobos". To słowo pojawia się w Nowym Testamencie zaledwie 4 razy, najczęściej w kontekście zachęty do odważnego głoszenia Słowa nawet za cenę prześladowań. Ewangeliście chodzi również o wyzwolenie od lęku, który skłania do poniechania misji i ucieczki przed grożącym niebezpieczeństwem, czyli przed represjami ze strony tych, którzy nie uznają Boga. W drugim znaczeniu może chodzić tutaj o chory lęk przed Bogiem, który napawa drżeniem przed Jego kaprysami i niezasłużoną bądź słuszną karą. Joseph Pieper zaznacza jednak, że istnieje również właściwy lęk religijny (bojaźń), który obawia się możliwości oddzielenia wskutek grzechu od "ostatecznej podstawy całego istnienia".
Bojaźń jest "strachem przed zranieniem ukochanej osoby" (J. Ratzinger). To rzeczywistość wynikająca z relacji. Ubóstwo słownictwa sprawia, że nie potrafimy właściwie wyrazić tej tajemnicy. Ale ten rodzaj bojaźni znają chociażby nowo upieczeni rodzice, którzy uważają, aby w jakikolwiek sposób nie zaszkodzić niemowlęciu. Boją się, by czegoś nie nadwyrężyć, nie zaszkodzić. To rodzaj dobrej obawy, płynącej z miłości do dziecka. Małżonek też nie chce zranić współmałżonka słowem albo czynem, ponieważ go kocha. Ta bojaźń będzie czasem jedynym ratunkiem przed głupotą. Nie można więc wyrzucić z życia wszelkiego strachu.
Jednym z przejawów złego lęku przed duchowymi nieprzyjaciółmi jest egzystencjalna obawa o przyszłość. Co ze mną będzie, czy nie spotka mnie coś złego, czy poradzę sobie z wymaganiami życia, pracy, wychowania itd. Człowiek patrzy na siebie i dochodzi do wniosku, że nie jest wszechmocny. Bo lęk to poczucie bycia wydanym na nieobliczalność natury, brak kontroli nad przyszłością, zderzenie się z piętrzącymi się wyzwaniami, niebezpieczeństwo zmiażdżenia przez kogoś silniejszego. W ostatecznym rozrachunku ten rodzaj lęk ociera się o nicość, wszak stworzona istota ludzka zawieszona jest między istnieniem a niebyciem.
Istnieją różne sposoby radzenia sobie z lękami. Z niektórymi z nich można się uporać z pomocą psychoterapeuty. Można również udawać bohatera, który niczego się nie boi. Można poddać się rezygnacji jak uczynił to pewien francuski naukowiec, sugerując, że " człowiek musi w końcu przebudzić się ze swego snu i rozpoznać sytuację swego totalnego opuszczenia. Wie on przecież, że wyznaczono mu miejsce na skraju wszechświata, który jest głuchy na jego muzykę i obojętny wobec jego nadziei, cierpienia i przestępstw".Ale czy uznanie siebie za mały pyłek miotany to tu, to tam w zimnym kosmosie rozwiązuje cokolwiek? Czy rzeczywiście nie mamy innego wyjścia?
Pieśń Zachariasza proponuje nam inne antidotum. Lęk przed przyszłością można przezwyciężyć sięgając do przeszłości, a ściślej mówiąc do wydarzeń, które potwierdzają wierność i miłość Boga względem ludzkości i każdego z nas. Pamięć jest jedną z najbardziej kultywowanych i opiewanych zdolności ducha ludzkiego w Biblii. W życiu każdego chrześcijanina Bóg wypełnia swoje obietnice. Nawet jeśli życie jawi się niektórym jako pasmo nieszczęść, zawsze istnieją jakieś oznaki nadziei. Jeśli popatrzymy wstecz, to zauważymy, że często Bóg nie zostawił nas samymi, posyłał różnych ludzi, wspierał i podtrzymywał w trudnościach. Jeśli tak było dotąd, ufamy, że i przyszłość będzie dla nas pomyślna. Lęk przed przyszłością ustępuje, o ile zdobywamy się na wysiłek wspominania miłości Boga objawionej dotąd w naszym życiu.
Św. Ignacy Loyola pisze w "Ćwiczeniach duchowych", że lęk jest symptomem duchowego strapienia. Kiedy ten przykry stan dosięga człowieka, jest wielce prawdopodobne, że nie słuchamy, co Bóg do nas mówi. Jakie lekarstwo zaleca Ignacy? Również każe wracać do przeszłości, rozpamiętywać chwile pocieszenia, kiedy czuliśmy się niesieni na skrzydłach, pełni ufności i światła. Jest to wspominanie żywego Słowa, które działa w historii mojego życia. Mnie osobiście często pomaga zdanie z proroka Izajasza: "Nie lękaj się, bo Ja jestem z tobą; nie trwóż się, bom Ja twoim Bogiem. Umacniam cię i wspomagam, podtrzymuję cię moją prawicą sprawiedliwą. (...)przychodzą ci z pomocą" (Iz 41, 10. 13). Ale to nie wszystko. Święty zachęca nas, abyśmy w ciemnościach oczekiwali nadejścia kolejnego pocieszenia i nawiedzenia Pana. Stąd wniosek, że dla Ignacego strapienie nie jest permanentnym, lecz przejściowym stanem ludzkiego ducha.
Zawsze zadziwia mnie to, że w opowieściach związanych z Narodzeniem Chrystusa u św. Mateusza i św. Łukasza pojawia się zachęta do ufności i porzucenia lęku. Maryja i Józef słyszą z ust aniołów, "Nie bój się", podobnie pasterze, którzy zmierzają do groty betlejemskiej, a wcześniej Zachariasz. Nie inaczej dzieje się po Zmartwychwstaniu, kiedy Jezus ogłasza pokój zalęknionym uczniom. Oczywiście, może tutaj chodzić o religijny, zdrowy lęk, czyli wspomniany bojaźń i respekt przed Bogiem, który po części wynika z kruchości ludzkiej natury. Ale gdyby chodziło tylko o ten rodzaj lęku, po co zachęcać kogoś, aby się nie lękał?
Istotnie, kiedy patrzę na Dziecię w żłobie, to doświadczam również stopniowego uwolnienia od lęków egzystencjalnych i oczyszczenia pogańskiego lęku przed samym Bogiem, który miałby mnie zranić. Natomiast lęk prawdziwy polega na tym, by, jeśli tak można powiedzieć, nie zranić Boga. Dlaczegóż by nie stosować częściej tej duchowej terapii, nie tylko podczas świąt?
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł