Napięcie oczekiwania
„Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie”(Mt 24, 44).
Adwent jest oczekiwaniem na przyjście Pana. Słyszeliśmy o tym już wiele razy. Ale o jakie oczekiwanie chodzi? Bo przecież w tym okresie przeżywamy pierwsze pojawienie się Chrystusa na ziemi, Jego ciągłą obecność wśród nas, oraz Jego powtórne przybycie na końcu czasów. Skoro jednak wciąż jesteśmy w drodze, jak rozpoznawać Pana, który przychodzi do nas dzisiaj?
Czekanie to wbrew pozorom bardzo złożony proces. Inaczej będzie ono wyglądało, jeśli wiem, na co czekam. Istnieje również różnica między czekaniem na autobus, siedzeniem przed gabinetem dentysty i wypatrywaniem listonosza, który ma dostarczyć decyzję o przyjęciu na studia. Ponadto, czekanie z wyboru, przychodzi stosunkowo łatwo, podczas gdy narzucona konieczność oczekiwania, uwiera i denerwuje.
W naszym wieku szybkość stała się cennym towarem. Przyzwyczailiśmy się do błyskawicznego dostępu do informacji. Przyciskamy kilka guzików i bankomat natychmiast „wypluwa” pieniądze. Nie musimy godzinami ślęczeć na poczcie, by połączyć się z krewnymi na drugim krańcu Polski. Drażni nas, jeśli pan z pizzerii spóźni się 10 minut z dowozem pizzy. W takiej aurze czekanie często wydaje się słabością. A oczarowanie możliwościami najnowszych technologii rodzi w nas pokusę „zawieszenia” czasu.
Jezus mówi o czekaniu, które jest cnotą i warunkiem dobrze przeżytego życia. Ale, paradoksalnie, tę formę czekania najlepiej opisuje sytuacja, w której nie wiem, na co i jak długo będę musiał czekać. Przypuśćmy, że siedzę sobie w kawiarni i czekam na osobę, którą dobrze znam. Ponieważ umówiliśmy się na określoną godzinę, jestem spokojny, popijam sobie kawę, czytam gazetę. Ale moje wewnętrzne przeżycia zmienią się diametralnie, jeśli czekam na peronie dworca na osobę znaną mi jedynie z nazwiska. Co więcej, nie wiem, którym pociągiem ona przyjedzie. Muszę się wtedy bardziej wytężyć, skupić uwagę, aby wyłowić ją spośród tłumu. Ale to nie wystarczy. Okoliczności zmuszają mnie do ciągłego interpretowania znaków, które mogą wskazywać na obecność gościa. Obserwuję zmiany w rozkładzie, opóźnienia pociągów, spoglądam na otwierające się dzwi wagonów. Trudno mi wówczas pozostać zrelaksowanym lub zająć się czymś innym. Maksymalnie skupiam się na zadaniu i odrywam uwagę od innych, być może atrakcyjnych rzeczy, które dzieją się wokół mnie.
Ten drugi rodzaj oczekiwania jest znacznie trudniejszy, gdyż zakłada aktywność, która wymaga większej uważności. Kiedy Jezus mówi o czujności, myślę, że ma na myśli ten rodzaj czekania. Oczywiście, nie w takim sensie, jakobyśmy mieli nieustannie stać na rzęsach i niespokojnie przestępować z nogi na nogę. Scenka z gościem na stacji to metafora obrazująca duchowe nastawienie, które polega na aktywnej obserwacji i umiejętności nasłuchiwania rzeczywistości zewnętrznej i wewnętrznej.
Ale to tylko jedna strona medalu. W Ewangelii św. Łukasza, Jezus precyzuje, jak ma wyglądać chrześcijańskie oczekiwanie. Na pytanie Piotra jak rozumieć bycie gotowym na powtórne przyjście Pana, Chrystus odpowiada: "Któż jest owym rządcą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowi nad swoją służbą, żeby na czas rozdawał jej żywność? Szczęśliwy ten sługa, którego pan powróciwszy zastanie przy tej czynności” (Łk 12, 42-43). Oczekiwanie na Pana, oprócz czujnego serca, wymaga wykonywania tego, co do nas należy. A więc różnorakie formy służby bliźniemu, zaangażowanie w przemianę tego świata, w budowanie społeczeństwa, podejmowanie inicjatyw przekraczających osobisty pożytek.
Czekanie, o którym mówi Jezus, to umiejętne połączenie skupienia z aktywnym działaniem, którego trafnym obrazem jest kelner ( po angielsku „waiter”). Kelner z uwagą stoi przy stole, by spełnić życzenie klienta. Tę zdolność chrześcijańskiego czekania w Ewangelii św. Łukasza reprezentują dwie kobiety razem wzięte: Marta i Maria. Kiedy Jezus przebywa z wizytą w ich domu (Łk 10, 38-42), Marta krząta się w kuchni, zajęta przygotowaniem posiłku. Natomiast Maria siedzi spokojnie i słucha Jezusa. Po chwili, Marta zaczyna obwiniać zarówno Jezusa jak i Marię, że nie zauważają jej zabiegów, lecz siedzą sobie bezczynnie. Chrystus zwraca Marcie uwagę, że uległa pokusie nadmiernej troski, wskutek czego zaczęła robić więcej, niż było trzeba. Czy Jezus krytykuje Martę i każe nam pójść jedynie w ślady Marii? To byłoby zbyt proste.
Maria i Marta ucieleśniają dwa uzupełniające się wymiary chrześcijańskiego czekania ( a w szerszym sensie powołania). Maria przyjmuje, słucha, kontempluje, co możemy utożsamić ze skupieniem. Marta oddana jest służbie, dawaniu, zaspokaja potrzeby innych. Sekret dobrego przygotowana na przyjście Chrystusa polega na tym, abyśmy zachowali zdrową równowagę między tymi dwoma wymiarami oczekiwania.
Jeśli w naszym życiu przesadzimy z działaniem, popadniemy w niepokój, aktywizm, poczucie bycia niedocenionym przez innych i zmęczenie. Z kolei, gdybyśmy całymi dniami siedzieli w fotelu lub modlili się godzinami, moglibyśmy nie zauważyć Pana, który przychodzi do nas w drugim człowieku. Gdyby jakiś rodzic doszedł do wniosku, że każdego dnia powinien spędzić kilka godzin w kościele, zaniedbując przy tym dzieci i dom, trzeba by się poważnie zastanowić nad źródłem tego „pobożnego” natchnienia.
Człowiek czekający na Pana rozeznaje, co w danym momencie jest istotne, a z czego należy zrezygnować. Dokonuje się to w chwilach ciszy, w bezpośrednim kontakcie z drugim człowiekiem, a także w spełnianiu codziennych zadań. Bo nie chodzi o to, abyśmy więcej służyli lub poświęcali więcej czasu na modlitwę, lecz byśmy robili to, co rzeczywiście jest konieczne. Tu i teraz. Wtedy Pan nie zaskoczy nas jak złodziej w nocy.
Skomentuj artykuł