Niebo woła o pomoc
"Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, aby wyprawił robotników na swoje żniwo" (Mt 9, 37).
Jezus patrząc na tłumy, które za Nim ciągną, zderza się z ogromną potrzebą. Widzi ludzi cierpiących, zagubionych, głodnych słowa, światła i nadziei. Zastanawia jednak, dlaczego Chrystus nazywa tę sytuację żniwami. Przecież mamy tutaj do czynienia z brakiem, a nie z uwieńczeniem, spełnieniem, co symbolizuje obraz plonów.
Św. Jan Chrzciciel wyjaśnia, że Mesjasz "oczyści swój omłot: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym" (Mt 3,17). To mocne słowa, mówiące o sądzie. W przypowieści o chwaście żniwem nazwany jest koniec świata, a żeńcami aniołowie, którzy oddzielają kąkol od pszenicy. Koniec świata to w gruncie rzeczy czas od chwili przyjścia Chrystusa. Nieco później w Ewangelii św. Mateusza czytamy przypowieść o Sądzie Ostatecznym, w której wypełnia się to, co zapowiadał prorok nad Jordanem. Owce zostają oddzielone od kozłów. Czas żniw sprowadza się więc do tego, że ludzie muszą się zdeklarować, opowiedzieć, czy chcą pójść za Chrystusem, ale najpierw powinni usłyszeć Dobrą Nowinę.
Interesujące jest również to, iż Jezus uznaje swoje ograniczone możliwości w wypełnieniu tej misji. Nie kreuje się na Zosię - Samosię. Potrzebuje pomocników. A w głębszym sensie Bóg tak sobie ten świat zamierzył, że próbuje dotrzeć do ludzi przez ludzi.
Będąc nastolatkiem wielokrotnie spędzałem wakacje u dziadków. Jednym z najbardziej fascynujących zajęć były żniwa. Wówczas jeszcze metodą tradycyjną, niemalże jak w "Chłopach" Reymonta. Żniwa to wydarzenie wspólnotowe. Często siadałem za kierownicą ciągnika i kosiłem zboże. Nierzadko do kosiarki zaprzęgaliśmy konia. Innym razem wiązałem zboże w snopki, potem układaliśmy je w małe stogi. Następnie zwoziło się je do stodoły i układało na klepisku. Na koniec rośli mężczyźni ze wsi schodzili się i następowało młócenie, już nie cepami, ale młockarnią, napędzaną silnikiem spalinowym. W sumie zanim ziarno pojawiło się w worku, sporo potu musiało spłynąć ludziom po czole. Obecnie kombajn załatwia wszystko niemalże w mig. Wcześniej gospodarz nie zebrałby plonów bez pomocy swoich sąsiadów. Tego się po prostu nie zapomina, a przez to łatwiej zrozumieć mi dzisiejszą ewangelię.
Wcale nie jest tak, że tylko księża i zakonnicy są powołani do bycia żniwiarzami. Jezus zwraca się z tym zaproszeniem do wszystkich uczniów. To sprawa całego Kościoła. Ale to Pan "wyprawia robotników na swoje żniwo", a więc przygotowuje ich do tego zadania.
Jak to się odbywa, widać doskonale chociażby na przykładzie dzisiejszego patrona, św. Franciszka Ksawerego. Wiele wiosen minęło zanim przyszły misjonarz Indii dojrzał do swego życiowego powołania. Jako jeden z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli i współzałożycieli Towarzystwa Jezusowego, Franciszek był twardym orzechem do zgryzienia. W czasach studenckich w Paryżu wybijał się w sporcie, zwłaszcza w biegach i skoku wzwyż. Zdolny, ambitny, ale chwilami dość beztroski, uparty, unoszący się dumą, łaknący sławy i zaszczytów. Obracał się również w skłonnym do rozpusty towarzystwie, o czym dowiadujemy się od jednego z jego towarzyszy w Indiach.
Gdy na Sorbonę przybył Bask Ignacy, już po swoim nawróceniu, przez pewien czas zamieszkał w pokoju Franciszka. Ale młodzieniec widział w przybyszu dziwaka. Natomiast Loyola wyczuł, że Ksawery to gruba ryba i nie można tak łatwo z niego zrezygnować. Trzeba pozyskać go dla sprawy. Jak pisze James Broderick SJ, Ignacy z cierpliwością godną wytrawnego i niezmordowanego wędkarza, nie zniechęcił się. Zarzucał przynętę i zarzucał. Czekał, aż się doczekał. Upłynęło jednak dużo wody w Sekwanie, zanim Ksawery dał się namówić na odprawienie Ćwiczeń Duchowych. Kiedy to uczynił, zapalił się w nim ogień. Po wielu latach Ignacy powie, że Franciszek był "najtwardszym ciastem, jakie przyszło mu ugniatać". Pan posłużył się Ignacym, by "wyprawić robotnika na swoje żniwo".
Ale warto było. Kiedy papież poprosił Ignacego o wysłanie kogoś do Indii, by głosić Ewangelię, Franciszek, rozpalony wewnętrznym ogniem gorliwości (wcześniej była to próżna ambicja), wsiadł niezwłocznie na statek. Nie szczędził sił i czasu, by dotrzeć do jak największej grupy ludzi. Tak wielkie miał przed sobą żniwo.
Nie bójmy się więc. Nie od razu staniemy się wydajnymi żniwiarzami. Pan ma czas i swoje sposoby, jak się przedrzeć do naszego serca. A nie czyni tego gwałtem i w pośpiechu. Jedno jest pewne: by podjąć odpowiedzialność za żniwo, by włączyć się w pracę zespołową, jaką jest świadectwo i ewangelizacja, trzeba najpierw doświadczyć Chrystusa i przejąć się Jego troskami.
Skomentuj artykuł