"O biedny Jezusek", "o w zimnej stajence"
Do końca Adwentu już tylko jeden krok. Z pewnością bardzo dobrze przygotowałeś się do świąt. Czas rozpocząć festiwal narzekania i ckliwości nad małym Jezusem!
Przez ostatnie dwa odcinki przygotowywaliśmy się do Bożego Narodzenia. Najpierw była mowa o tym, żeby maksymalnie wykorzystać plan i talenty, które mamy, bo Bóg może ukarać nas za to, że nie będziemy działać na najwyższych obrotach. W odcinku drugim powiedzieliśmy, że nie ma nic ważniejszego niż świąteczne porządki. Sałatka jarzynowa, firanki są o wiele istotniejsze niż dobre relacje z mężem lub żoną. Pamiętaj o tym, żeby skutecznie dyscyplinować swojego małżonka i nie dawać mu jakiejkolwiek taryfy ulgowej.
Dzisiaj czas na ostateczne rady. Bo wiecie, nie ma lepszego tematu do rozmów przy wigilijnym stole, niż utyskiwanie na to, jak to Panu Jezusowi było źle i zimno w tej paskudnej i surowej stajence. On z pewnością nie chciał przyjść na ziemię i od samego początku zły świat rzucał mu kłody pod nogi. Coś tam słyszeliście pewnie o tym, że pobyt wśród ludzi był jego dobrowolną decyzją, że zbawienie i odkupienie nie stałyby się bez dobrowolnej decyzji drugiej osoby Trójcy Świętej, ale po co się tym przejmować, po co komplikować sobie życie. Cierpiał na pewno i zły żłóbek stał się pierwszym krokiem na drodze Jego cierpienia.
Całą radość Bożego Narodzenia sprowadź do myśli o tym cierpieniu, które było pierwszym uczuciem, jakie Jezus czuł po narodzeniu. Nie, Boże Narodzenie nie jest radosnym okresem, ale dniem pochylania się nad "biednym Jezuskiem".
Czy jego misja na Ziemi nie była właśnie skierowana na cierpienie? Przecież tam nie było w ogóle miejsca na radość i szczęście, tylko i wyłącznie ból wynikający z przyjęcia na siebie grzechów całej ludzkości.
I pewnie gdzieś tam zastanawia cię, dlaczego on w ogóle nie narzekał na swoją sytuację, ale wszystko przyjmował z pokorą i cichością. Tak, oczywiście zdajesz sobie sprawę, że gdybyś dwa tysiące lat był w Betlejem, to ochroniłbyś Go przed złymi ludźmi, nakarmił i dał kocyk z polaru. Jezus nie musiałby cierpieć, gdyby miał koło siebie takich ludzi, jak ty.
"Nieroby", "lenie"
Po sytej wigilijnej kolacji, kiedy zmęczonym gwarem rozmów wyjdziesz z domu, powolnym krokiem zmierzasz na Pasterkę. Wtem, gdzieś w bramie odrapanej i pachnącej moczem kamienicy zaczepia cię człowiek, który prosi o dwa złote. Pożywny barszcz i tłusta sałatka jarzynowa zdążyły już sprawić, że dziarski wigor wszedł w twoje ciało, więc bez zastanowienia i spojrzenia w oczy nawet, rzucasz w kierunku ubogiego wiązankę złożoną z różnych epitetów.
Okazuje się, że człowiek, który cię zaczepił jest "leniem", "nierobem", "syfiarzem", "brudasem" i "łachmaniarzem". Powiedz mu tak, niech wie, gdzie jest jego miejsce, po czym z satysfakcją pomaszeruj na Pasterkę, by znów podumać trochę nad zimnem i głodem, jakim otoczony był Jezusek w stajence.
Chór, zapach kadzidła, śpiewy kolęd szybko przegnają twój zły nastrój, jaki narodził się w momencie spotkania tego "nieroba". Że też oni nawet w święta nie mogą dać człowiekowi spokoju. Ciągle tylko żebrzą, śmierdzą i zaczepiają ludzi, którzy są zajęci swoimi sprawami. Dlaczego policja albo straż miejska nic z nimi nie zrobi? To jest jakiś skandal i niedorzeczność.
Co prawda ksiądz w czasie homilii powie ci o tym, że Jezusa możemy spotkać w każdym ubogim człowieku, że przecież on jest obecny nawet (a może przede wszystkim) w tych, którzy cierpią i jakoś tam źle się mają. Odpędź te myśli szybko, bo tylko zakłócają ci spokojny świąteczny odpoczynek.
"Ale przecież nie może się kisić w lodówce"
Po spotkaniu z ubogim, kiedy całą noc prześpisz w czystym i pachnącym łóżku, zasiądź do sytego śniadania, obiadu, podwieczorku i kolacji. Jedz i używaj, bo tylko to w te święta jest najważniejsze (no i żeby zdrowie było). Już pierwszego dnia postne uszka, pierogi i bigosy ustępują miejsca tłustym kiełbasom, szynkom i śledziom, które świeżej śmietanie czują się równie dobrze jak w wodzie.
No i jeszcze ciasta, naręcza blach, które jedna za drugą wchodzą na stół. Zajadasz się tymi smakołykami, brzuszek przyjemnie się zaokrągla, wszystko zmierza do tego, że po Bożym Narodzeniu zmienisz jednak rozmiar ubrań, tyle, że w górę, a nie w dół.
Ale jak to? Znów rozmawiacie o głodnym Jezusku i jego cierpieniu. No cóż, i tak nie możesz jakkolwiek mu teraz pomóc, bo właśnie na stół wjeżdża cudownie trzęsąca się galareta, która całkowicie zaklinuje twoje trzewia i sprawi, że będziesz wreszcie pełny i syty. Taki, jaki chciałeś się czuć.
Jednak po dwóch dniach takiego zabiegania, coś zaczyna nieładnie pachnieć z lodówki. Coś się psuje, coś zostało na stole i lekko usycha. Przecież nie będziesz tego jadł! Jeszcze ci zaszkodzi i będziesz zmuszony skorzystać z pomocy lekarza. Lepiej wyrzuć to jedzenie, które ci zostało, bo i tak nic z nim nie zrobisz.
Przygotowałeś go bardzo dużo, ale przecież głodu nie może być. Wszystko wyrzuć i nie daj sobie wmówić, że ktoś mógłby to jeszcze zjeść. Przecież to byłoby dla niego niebezpieczne!
Świadomy tego, że uchroniłeś żołądki bliskich przez wojną i rewolucją, zaśnij spokojnie, spisałeś się na medal.
Podsumowując, Jezus w stajence na pewno cierpiał, więc pomyśl o tym chwilę i nic nie zmieniaj - żałuj Jezusa, któremu z pewnością było zimno w stajence i który na pewno cierpiał z tego powodu, ale kiedy ktoś poprosi cię o pomoc na ulicy, to nadaj od "nierobów" i "leni". Pamiętaj także, żeby przygotować za dużo jedzenia i po świętach, kiedy będzie zbliżał się czas rozkładu smażonej ryby, wyrzuć wszystko do kosza.
* * *
Powyższy tekst to oczywiście prowokacja, która ma na celu zwrócenie uwagi, na to, jak traktujemy ubogich. Inna sprawa to fakt, że na święta przygotowujemy za dużo jedzenia, które potem marnuje się i przepada. Pamiętajmy o tym. Może nawet częściej niż o zimnie, jakie było w betlejemskiej stajni.
* * *
Antyporadnik na adwent - nie staraj się zrobić nic szczególnego. Adwent zleci, potem święta, po świętach znowu to samo życie. Nie rób nic, albo rób tak, żeby sobie wszystko pokomplikować. Ustaw priorytety do góry nogami, nie zajmuj się tym, co najważniejsze, załatw to szybko i żyj dalej, bo nie warto tracić czasu na coś, co i tak nie przyniesie rezultatu. Prowokacja? Jasne, że prowokacja. Ale adwent to czas, w którym trzeba zmienić swoje życie. Po prostu.
Michał Lewandowski - dziennikarz DEON.pl, publicysta, teolog. Prowadzi autorskiego bloga "teolog na manowcach".
Skomentuj artykuł