Wiara góry przenosi. Ludzi też

(fot. theodevil/flickr.com)

„Jezus widząc ich wiarę, rzekł: „Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy” (Łk 5, 20).

Najbardziej uderzającym szczegółem w dzisiejszej Ewangelii jest to, że Jezus odpuścił grzechy sparaliżowanemu ze względu na wiarę ludzi, którzy w milczeniu przynieśli nieszczęśnika na noszach. Chrystus jednak rozpoznał ich wiarę po działaniu. To ciekawa wskazówka. Autentyczność wiary wyraża się nie tylko w wyznaniach, ale bardziej ujawnia się jako siła, która motywuje do konkretnych czynów. Przyjaciele chorego musieli doświadczyć wcześniej, że w Jezusie działa moc Boża. Ich determinacja pokazała, że nie mieli co do tego żadnych wątpliwości. Wiara tworzy pomost między słowami i czynami. Dlatego św. Jakub pisze, że „wiara bez uczynków martwa jest” (Por. Jk 2, 19), to znaczy pusta.

Ponadto, w dzisiejszej ewangelii wiara odsłania się jako siła, która pobudza do działania pomimo niesprzyjających okoliczności, trudności i przeciwności. Ewangelista podkreśla, że mężczyźni usilnie szukali sposobu, aby przedrzeć się do Jezusa przez otaczający Go tłum. W takiej sytuacji łatwo się zniechęcić i odpuścić sobie, zwłaszcza, że tym mężczyznom nie chodziło o ich własny pożytek, lecz o ich kompana. A jednak dobroczyńcy paralityka nie poddali się. Główkowali, główkowali, aż w końcu znaleźli rozwiązanie. Rozebrali dach, wskutek czego poważnie narazili się gospodarzowi domu.

Niewątpliwie, w ich zachowaniu tkwi jakiś element irracjonalności i odrobina szaleństwa. Wiara zawiera w sobie coś niewytłumaczalnego i dlatego wymyka się kategoriom myślenia Co sprawia, że człowiek zdobywa się na takie czyny i nie przejmuje się, jak zareagują inni? Cóż takiego skłoniło ich do przekroczenia lęku i pokonania napotkanych przeszkód?

Wiara nie poddaje się trudnościom, bo pochodzi od Chrystusa, którego moc je przekracza. W tym sensie wiara jest bliźniaczą siostrą nadziei. Św. Łukasz przypisuje wiarę osobom, które działają na podstawie subiektywnego przekonania, że dzięki interwencji Chrystusa chory jest uzdrowiony już w chwili decyzji o zaniesieniu go do Jezusa, chociaż równocześnie uzdrowienie nie było jeszcze faktem empirycznym. Mikołaj Kopernik, wyłożywszy swoją teorię o obrocie ziemi wokół słońca, był święcie przekonany o słuszności swojej tezy, chociaż nie mógł jej jeszcze udowodnić z powodu braku odpowiednich przyrządów astronomicznych.

Ktoś powiedział, że to „nie my niesiemy łaskę, lecz łaska niesie nas”. Wiara z pewnością nie ułatwia życia w tym sensie, że chroni przed różnego rodzaju kłopotami, rozpościerając przed nami dywan usłany różami. Wiara to dar Boga i dzieło człowieka, który pomaga sprostać wyzwaniom związanymi z konkretnymi sytuacjami życiowymi.

Zastanawiające jest również to, że czyjaś wiara może poruszyć Serce Boga do okazania szczególnej łaski innym ludziom. Taki jest najgłębszy sens „obcowania świętych”, ofiarowania modlitwy i cierpienia za innych, co szczególnie poświadczają mistycy.  Nie dziwmy się więc, jeśli czasem otrzymamy łaskę, o którą nie prosiliśmy lub zupełnie się jej nie spodziewaliśmy. To często wiara innych podtrzymuje nas w drodze, chociaż o tym nie wiemy.

Po drugie, jeśli człowiek autentycznie wierzy, to musi zauważać innych wokół siebie, nie tylko jako jako osoby żyjące „obok”, ale jako braci i siostry w potrzebie. Można przypuszczać, że owi panowie, którzy przynieśli chorego do Jezusa, nie podnieśli go gdzieś z ulicy, lecz dobrze go znali. Ale niekoniecznie. Równie dobrze mogli przechodzić obok nieszczęśnika wiele razy i bezradnie wzruszać ramionami. Aż tu pewnego dnia, dowiedziawszy się o Mistrzu z Nazaretu, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce.

Dlaczego Jezus początkowo nie miał zamiaru uwolnić paralityka od choroby ciała? Cała historia sprawia wrażenie, jakby chory w ogóle się w niej nie liczył. Jezus odpuszcza mu grzechy ze względu na wiarę jego towarzyszy, a przywraca mu zdrowie fizyczne, widząc niewiarę faryzeuszów i uczonych w Prawie.

Jeśli Chrystus najpierw odpuszcza choremu grzechy, musi się za tym kryć jakaś poważna przyczyna. Oczywiście, Jezus chce wskazać na główny cel swojej misji, który polega na poskromieniu najpoważniejszego wroga człowieka, czyli grzechu. Niemniej, nie można wykluczyć faktu, że stało się tak a nie inaczej, ponieważ problem tkwił przede wszystkim w samym paralityku. Pozwólmy sobie na garść spekulacji. Być może chory stracił już nadzieję na jakiekolwiek polepszenie swego stanu. Jeśli rzeczywiście znał współziomków, którzy mu pomogli, być może wzbraniał się przed tym aktem miłosierdzia i został przyniesiony do Jezusa wbrew swojej woli. Może pomimo opowieści swoich przyjaciół wątpił, czy kiedykolwiek stanie na własnych nogach. Wprawdzie po całym wydarzeniu wraca do domu, wielbiąc Boga, ale czy jest to skutek jego wcześniejszej wiary, która teraz jeszcze bardziej się uzewnętrzniła, a może jego uwielbianie Boga to owoc przebaczenia i uwolnienia od niewiary?

Przyjaciele paralityka według wszelkich znaków nie spodziewali się takiego obrotu sprawy. Raczej oczekiwali uzdrowienia ciała niż odpuszczenia grzechów. Nieraz prosimy w naszych modlitwach o zdrowie, o pomyślność, o załatwienie jakiejś ważnej dla nas sprawy. Jeśli jednak doświadczamy pozornego niewysłuchania naszych próśb, może to być znak, że istnieją w nas bardziej fundamentalne potrzeby, ważniejsze nawet od powodzenia w życiu. Niewykluczone, że często Bóg pozostaje „głuchy” na nasze wołanie, ponieważ czeka aż w końcu odwrócimy uwagę od siebie i zatroszczymy się o innych. Wtedy, przy okazji, i my doświadczymy uzdrowienia i przemiany.

Ponadto, rzadko zdarza się w Ewangeliach, aby Jezus potwierdzał istnienie rzeczywistości niewidzialnej specjalnym znakiem. W tym kontekście chodzi o Jego władzę odpuszczania grzechów. Zwykle, kiedy faryzeusze domagają się dowodu, który miałby potwierdzić boską tożsamość Chrystusa, ich żądanie nie zostaje spełnione. A tutaj Jezus czyni wyjątek, jakby chciał powiedzieć, że dla wiary najistotniejsze jest to, co duchowe, a więc wyzwolenie od grzechów. Tylko niewiara domaga się empirycznego potwierdzenia.

Faryzeusze i uczeni w Prawie czekali tylko na właściwy moment, aby ogłosić wszem i wobec, że Jezus to uzurpator i bluźnierca, co jedynie zamaskowałoby ich własne zaślepienie. Niewiara jest tak silna, że paraliżuje właściwy ogląd rzeczywistości, przyćmiewa wzrok na ewidentne fakty i próbuje im zaprzeczać. Czyż nieraz nie wydaje się nam, że gdybyśmy zostali uwolnieni od jakichś słabości czy chorób, które nam ciążą, to właściwie wszystko byłoby już w porządku i niczego by nam już nie brakowało? To, co uwiera bardziej się nam narzuca. Jezus dotyka tego, czego często nie widzimy, zarówno w pozytywnym jak i w negatywnym sensie. I dlatego nas uwalnia.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wiara góry przenosi. Ludzi też
Komentarze (10)
T
Tomasz
6 grudnia 2010, 22:02
Wiara - otwarcie się na Bożą Moc, zdolność do urzeczywistniania pragnień, determinacja, intuicja, wiedza duchowa... Przypomina się jedno ze "Zdań i uwag" A. Mickiewicza: "Bóg nic darmo nie daje, lecz wszystko otwiera. I każdy z Boga tyle, ile chce, zabiera." Ile chce - ile może... Rozebranie dachu skojarzyło mi się z otwarciem (sparaliżowanego nadmiernym sceptycyzmem, dominującego nad sercem) umysłu-rozumu na Moc Bożą, usunięcie tego, co przeszkadza w pełnym przeniknięciu przez Nią struktury stworzenia; zdaniu się na Umysł-Rozum Boga, Logos - Słowo... Honoru - chciałoby się dodać, bo nigdy nie zawodzi :) Warto przypomnieć słowa Jezusa z Ewangelii Janowej, że wierzący są zdolni dokonać takich rzeczy, jak On, a nawet większych. Kluczem (otwierającym skarbce duchowości chrześcijańskiej) wydaje się być zestrojenie z Wolą Bożą, nie-przeszkadzanie Wszechmocnemu. Oby Duch Święty mógł swobodnie działać w każdym katoliku, więcej - w każdym człowieku!
A
Anna
6 grudnia 2010, 18:55
Pomyliłam się. Jednak moderator działa. Nie wolno pisać że jezuici z Deonu pozwalają niegodnie pisac o innych duchownych (19 rocznica RM)
A
Anna
6 grudnia 2010, 18:35
Niestety o. Dariusz z Deonu nie jest wiarygodny i nie można mu ufać. Dobrze że przynajmniej już nie usuwa komentarzy o sobie. A może by usunął niestosowne komentarze o innych duchownych .....
Dariusz Piórkowski SJ
6 grudnia 2010, 16:26
Droga Pani Elu, Z Ewangelii wiemy, że Jezus solidaryzował się z ubogimi, uciśnionymi i prześladowanymi. "Ubogim głosi się Dobrą Nowinę". Oczywiście nie chodzi tylko o ubóstwo materialne. Mówił również, że bogactwo utrudnia wejście do królestwa, ale nie powiedział, że bogactwo jest złe. Jednakże trzeba to otwarcie powiedzieć, że idea powodzenia w sensie materialnym: bogactwa, zdrowie itd, pochodzi ze Starego Testamentu (chociaż też są tam wyjątki, jak chociażby Hiob, który nieco podważa to tradycyjne rozumienie błogosławieństwa). W Nowym Testamencie jest już nieco inaczej. To bardzo ryzykowne, aby utożsamić powodzenie z błogosławieństwem, a niepowodzenie z przekleństwem. No bo jeśli się komuś powodzi to jego Bóg kocha, a tego, komu się nie powodzi, nie kocha? Jeśli jednego człowieka ratuje od śmierci i choroby, to znaczy że Bóg o nim pamięta, a jeśli ktoś choruje to o Nim zapomina? Ciekawe, że Chrystus prawie w ogóle nie mówi o tego typu błogosławieństwie i zbawieniu, to znaczy, twierdzi jedynie, że tym, którzy pójdą za Nim niczego nie zabraknie, że Ojciec się troszczy o nas it. Równocześnie Chrystus zapowiada prześladowania, niepowodzenia, odrzucenie. Czy to oznacza wówczas, że Bóg przestaje kochać człowieka?
Dariusz Piórkowski SJ
6 grudnia 2010, 16:16
Droga Pani Beato, tak, Jezus uzdrawia ducha i ciało. Świadczą o tym inne przykłady z Ewangelii. Ale akurat w tej scenie ewangelicznej wydaje się, że nie miał z początku takiego zamiaru. Przez odpuszczenie grzechów chciał raczej pokazać, że choroba ducha jest gorsza niż choroba ciała. To jest pewien paradoks, bo kiedy dotknie nas fizyczna choroba, to jednak jest ona dla nas zdecydowanie bardziej odczuwalna niż choroba duszy. Chociaż bywa różnie. Uzdrowienia z chorób są w Ewangelii znakami, zapowiedziami ostatecznego zwycięstwa. Niemniej Jezus nie uzdrowił wszystkich, ani nie kazał chorym, którzy do Niego przychodzili, "dźwigać krzyża" w cichości. Oczywiście, że trzeba i należy prosić o uzdrowienie z choroby. Cały czas tak czynimy, modląc się za naszych chorych, za siebie nawzajem.  Podczas mszy św, tuż przed komunią św. ksiądz wypowiada takie słowa: "Niech przyjęcie Twego Ciała i Krwi nie ściągnie na mnie wyroku potępienia, lecz dzięki Twemu miłosierdziu niech skutecznie leczy moją duszę i ciało".
E
ela
6 grudnia 2010, 15:53
Beata, ale dlaczego by nie modlić się o zdrowie też dla siebie, żeby żyć lepiej i wygodniej. Niektórzy twierdzą, że bogactwo materialne jest wyrazem Bożego błogosławieństwa. Dlaczego nie prosić o błogosławieństwo zdrowia?
B
Beata
6 grudnia 2010, 15:48
A mi jakoś trudno jest patrzeć na tą ewangelię tylko symbolicznie. Modlę się do Jezusa o uzdrowienie mojego ciała, bo wierze że ma on taką moc. Nie chodzi tu tylko o odpuszczenie grzechów, ale uzdrowienie fizyczne, dlaczego księża tak często pomijają ten aspekt? Tylko Jezus jest prawdziwym lekarzem możemy o tym przeczytać wiele razy. Jestem chora poważnie ale nie umieram, cierpię bardzo bo w swojej niemocy nie jestem w stanie pomagać innym. Pragnę by Jezus uzdrowił moje ciało i dał mi moc do służenia innym ludziom w codzienność i o to usilnie się modlę.
E
ela
6 grudnia 2010, 15:20
"Wiara to dar Boga i dzieło człowieka, który pomaga sprostać wyzwaniom związanymi z konkretnymi sytuacjami życiowymi." A dlaczego przed niektórymi te wyzwania są większe? Słyszałam kiedyś, jak pewnien ksiądz mówił, że Jezus dzieli się krzyżem z przyjaciółmi. Jakoś mnie to nie przekonuje. Dlaczego powodzenie życiowe miałoby oznaczać gorszą relację z Bogiem? Może to miało być takie pocieszenie dla cierpiących, że są szczególnie kochani? Z kolei ci, którym dobrze się układają życiowe sprawy twierdzą, że wymodliili to sobie. Więc ostatecznie wbrew powiedzonku: jak trwoga to do Boga, myslę, że kiedy niepowodzenia człowieka dopadają, to z wiarą jest trochę trudniej. I nie chodzi tylko o to, że chciałoby się mieć lżej w zyciu, ale trochę żal że jest się takim mniej kochanym dziekciem Boga.
A
Anna
6 grudnia 2010, 14:46
Moderacja działa. Chyba to 7 raz. Do 100 daleko. O. Dariuszowi można tylko ufać i słuchac rekolekcji. Innych duchownych można obrażać na Deonie.
E
effa
6 grudnia 2010, 10:04
Tak, wiara to niesamowity dar............ale potrzebuje zarówno osobistej "pielęgnacji", ale i wsparcia innych............ Przypomniała mi się sytuacja z przed dwóch dokładnie lat (bo było to samo czytanie), kiedy czułam się fatalnie, unikałam nawet osób, które wcześniej mi towarzyszyły w moim nawróceniu..........I kiedy usłyszałam te słowa, zobaczyłam wokół siebie 3 znane mi osoby na Eucharystii..........Po mszy poprosiłam je o modlitwę w mojej intencji, ponieważ czuję się jak ten paralityk...........(Ja, która dotychczas pomagałam innym). Ale ponieważ bardzo dosłownie wzięłam te słowa i wyobraziłam sobie te 3 osoby, które niosą mnie jak "paralityka", to pomyślałam sobie, że mogę im "wypaść" bo jeden narożnik "mojego łoża" nie jest trzymany przez nikogo...........Postanowiłam wtedy zadzwonić jeszcze do znajomego Kapłana (który odprawiał tą Eucharystię) i poprosić jeszcze Jego o modlitwę........Jakie było moje zdziwienie, kiedy odparł, że zauważył to moje cierpienie i chętnie weźmie "4-ty narożnik mojego łoża", by zanieść mnie do Jezusa......... Pamiętam dokładnie, że kiedy wróciłam do domu już moje samopoczucie znacznie się poprawiło...........czułam ulgę........ Dlatego piszę o tym dzisiaj, by wyrazić dziękczynienie nie tylko tym, którzy mi wtedy pomogli, ale wszystkim tym, których Bóg postawił na mojej drodze by mnie wspierali w drodze do domu OJCA. Pozdrawiam wszystkich odprawiających rekolekcje z DEONEM. Niech Wam Pan błogosławi. Bardzo dziekuję Ojcu Darkowi za poruszające teksty.