Zapłakać nad sobą
Biblijna interpretacja sceny z płaczącymi niewiastami, opisana tylko przez Łukasza, odbiega nieco od wykładni nadanej jej w nabożeństwie „Drogi Krzyżowej”. Jezus nie tyle pociesza płaczące niewiasty, co je upomina w ostatnim prorockim geście. (Łk 23, 27-31)
Bicie się w piersi i zawodzenie kobiet to tradycyjne formy wyrażania lamentu i smutku. Jezus wykorzystuje ten konwencjonalny zwyczaj opłakiwania, kierując uwagę kobiet w stronę przyszłego losu Jerozolimy, którego doświadczą ich dzieci.
Ten epizod należy połączyć z wcześniejszymi zapowiedziami zagłady świętego miasta. Jezus ubolewał w nich szczególnie nad tragicznym losem ciężarnych lub karmiących kobiet oraz dzieci, które będą niewinnie cierpieć podczas oblężenia i spustoszenia miasta przez Rzymian. Jedynie u Łukasza, tuż po uroczystym wjeździe do miasta, Jezus płacze nad Jerozolimą, mając przed oczyma okrutną wizję masakry jej mieszkańców. Jest to płacz miłosierdzia, bólu i ogromnego smutku Chrystusa. Powód? Jezus nie może odwrócić tej sytuacji, bo mieszkańcy odrzucają Boże wezwania i nie rozpoznają „czasu swego nawiedzenia” (Łk 19, 41-44). Teraz podczas drogi krzyżowej po raz ostatni ostrzega niewiasty i boleje nad tym, że mogą one dożyć dnia, w którym zginą ich własne dzieci. Ciekawe jednak, że kiedy ostrzeżenia i nawoływania Jezusa do nawrócenia nie zostały potraktowane poważnie przez mieszkańców Jerozolimy, Chrystus ich nie potępia, lecz łączy się w bólu z niewiastami. Nawet w tej trudnej chwili, solidaryzuje się z tymi, którzy będą cierpieć.
Paradoks polega na tym, że to właśnie śmierć Jezusa jest znakiem nadchodzącego zniszczenia miasta. Według św. Jana, Kajfasz, skazując Jezusa na ukrzyżowanie, uznał, iż lepiej zabić jednego, aby nie doprowadzić do rozruchów i nie rozjuszyć Rzymian, którzy mogliby wkroczyć do Palestyny z większym kontyngentem i zniszczyć cały naród. Jezus staje się kozłem ofiarnym, winnym ewentualnej przemocy i niepokoju, podczas gdy cała reszta oczyszcza się z winy. Ale Rzymianie i tak przyszli i dokonali zniszczenia. Mechanizm kozła ofiarnego, który obarcza „innego” i „obcego” za zło, przy równoczesnym wybielaniu siebie, nie uchroni ludzi przed przemocą i cierpieniem. To droga na skróty, która w dodatku prowadzi donikąd.
Wysłuchaj rozważanie
[-11_zaplakac_nad_soba.mp3-]
Spróbujmy wpatrzeć się w wyraz twarzy Jezusa, który widzi przyszłość swoich rodaków. Jezus współcierpi z tymi, którzy tego cierpienia niebawem doświadczą. A to oznacza, że Bóg nie ma upodobania w ludzkim cierpieniu. Nie zwraca się do człowieka z piedestału swej wszechwiedzy:„A widzisz, nie mówiłem? Czyż nie ostrzegałem cię? Teraz cierp za swoje”. To wielka tajemnica, iż Bóg nie chroni od wielu nieszczęść i nie usuwa z naszej drogi przykrych konsekwencji naszych wyborów. A może zawinione przez nas cierpienia czasem są potrzebne, aby powstrzymać nas przed jeszcze większymi głupstwami. Może to, co wskutek nich tracimy, wydaje się tak małoznaczące w porównaniu z tym, co w nas zostaje zachowane i ochronione? Bo się zastanowimy, zwolnimy tempa, skonfrontujemy się z własnymi granicami, zderzymy z prawdą, że nie jesteśmy wszechmocni. Może doświadczenie gorzkich skutków naszego postępowania jest w pewnych sytuacjach jedynym sposobem na to, abyśmy się przebudzili i zawrócili ze złej drogi? Może inaczej po prostu się nie da?
Scena z płaczącymi niewiastami dobitnie ukazuje, że nasze cierpienie obchodzi Boga. Zapytajmy, jak płaczące kobiety mogły zareagować, kiedy usłyszały prorocze słowa Jezusa? Czy przestały płakać? Czy coś do nich dotarło? Co dla mnie oznacza „opłakiwanie samego siebie”? Czy ja jeszcze nad sobą płaczę? A może trwam w naiwnym zadowoleniu z siebie? Może nie mam powodów, aby zapłakać nad sobą, aby uznać, że popełniłem błędy? W jakich sytuacjach usiłuję dopatrywać się przyczyny własnego cierpienia w innych? Jakie reakcje wywołuje we mnie myśl, że Bóg mi współczuje, solidaryzuje się ze mną, kiedy cierpię, obojętnie czy na to zasłużyłem czy nie?
Skomentuj artykuł