Wyjdź ze mną na deszcz, który przynosi nowe życie
To płyta prosta i smutna. Towarzyszyła mi na kilka dni przed sklepową premierą - a w tegorocznym Wielkim Poście jest jakoś szczególnie obecna w moim sercu. Pomiędzy pięcioma poprzednimi płytami te dźwięki były trochę jak pierwszy podmuch wiatru, wpadającego przez uchylone okno. "Mój dom" Korteza - ostatnia postna płyta, na Wielki Tydzień idealna.
Oddać Panu Jezusowi całe serce? Piękna sprawa. Choć w codzienności zupełnie niełatwa, nawet dla księdza. Gdzieś obok, za zakrętem serca jest przecież ONA - pokusa, tęsknota, beznadzieja, obawa, toksyczna relacja, droga na manowce. I właśnie o takim rozpięciu między MIŁOŚCIĄ a nie-miłością opowiada Kortez - w sposób najlepszy, bo prosty, bez ogródek, bez upiększeń.
Właśnie tak wprost, od "Pierwszej", zaczyna się cały album: "Być może jestem bardziej jej". Ile razy to "być może" zmienia się w "na pewno" - bo nie potrafię opuścić dawnych miłości, uchylonych furtek, utartych ścieżek. Serce jednak zdaje sobie sprawę, że to naprawdę droga donikąd: "bez ciebie za to nie ma mnie". Niemal słychać to Piotrowe pytanie: "Panie, do kogóż pójdziemy? (J 6,68). Pan Bóg jest przecież tak bardzo obok, tylko On przynosi ukojenie: "bo Ty to łóżko, w którym śpię / spokojna noc i dobry dzień", a później: "gdy ze strachu modlę się / to tylko myśl, że jesteś gdzieś / przynosi ulgę". ONA jednak jest blisko, zwłaszcza wtedy gdy znów wątpię w siebie, gdy znów coś nie wyjdzie, gdy się raz po raz potykam: "ona będzie wszędzie tam / gdzie siebie znieść nie umiem sam / wysysam krew, dosięgam dna / wie gdzie mnie szukać". Zły dobrze wie, gdzie na mnie czekać, by rozpaczą, zwątpieniem, smutkiem czy wreszcie grzechem Jezus jest gotów, żeby "przejść to wszystko, by mnie poznać" - czy nie właśnie o tym jest Jego Męka? Nadzieję na to, że On naprawdę może mi pomóc, wyśpiewuje Kortez w formie prostej i dramatycznej modlitwy w finale piosenki: "pospiesz się / ratuj mnie".
Ratunek przychodzi, zazwyczaj niespodziewanie, pośród zwykłych spraw. Pamiętam, to był koniec października, zaczynał się mój trzeci szczeciński miesiąc, kolejne tygodnie w nowym miejscu - duszpastersko, duchowo i emocjonalnie wciąż sporo do ogarnięcia. Był późny piątkowy wieczór, Piotr Stelmach przedpremierowo prezentował "Mój dom". Próbowałem sprzątać pokój i układać różne sprawy w sercu - i nagle usłyszałem słowa: "Nie lubię zmian i nie znam się na kolorach. Dobrze, że cię mam". Spojrzałem na krzyż nad drzwiami z poczuciem, że mój Bóg słyszy moją tęsknotę i sam podpowiada mi słowa do modlitwy. Bo właśnie druga piosenka, "Dobrze że Cię mam" jest prawdziwą modlitwą. Modlitwą niełatwą, bardzo szczerą: "Zrób wszystko tak jak chcesz / na tyle mnie już znasz / byle było tak jak jest". Słychać w piosence trochę echa wołania Apostołów z Ostatniej Wieczerzy: "Gdzie idziesz, weź mnie też" i chwilę później piękną prośbę zakochanego: "Jedyne czego chcę / to mieć widok na twój dzień". I jest też tu trochę zachwytu, który przypomina Natanaelowe "Skąd mnie znasz?" (J 1,48): "a skąd ty tyle wiesz?". Bo to jest zupełnie zachwycające doświadczenie - odkrywać, jak bardzo dobrze mój Bóg mnie zna.
A skoro tak dobrze mnie zna, to jasne jest, że trzecia piosenka, "We dwoje", mogłaby być swoistą odpowiedzią od Pana Boga, prostym wyznaniem miłości pełnej bliskości i zrozumienia. On wie, jak lubię spędzać czas ("oglądasz w wannie stare filmy / i słuchasz w kółko jednej płyty") i wie, co się dzieje w mojej głowie ("co chwilę masz nowe pomysły / nie ma świętości kiedy krzyczysz"). Z rozczulającą pewnością śpiewa do mnie: "kto to zniesie tak jak ja". I wielka w tym słuszność - On przecież jest tym Najcierpliwszym, który pozwala mi się wykrzyczeć i wracać do Niego raz za razem. Refrenem całej piosenki jest wielokrotnie powtarzane "tak jak ja", które zdaje się przypominać, że jestem stworzony na Boży obraz i podobieństwo - i właśnie taka prosta relacja miłości, przyjaźni z Bogiem najmocniej może pomóc mi to odkryć.
W każdym związku, w każdej relacji, przychodzą jednak chwile samotności - tej przeżywanej zupełnie osobno, ale też tej przeżywanej, mimo czyjejś obok obecności. "Leżę i nie mogę zasnąć / myślę o tym jakby z tobą mogło być" - tak zaczyna Kortez czwartą piosenkę, "Film przed snem". Dokąd ta myśl biegnie? Czy chce rozpalić na nowo przygaszony już żar między dwojgiem serc? Czy może chce już szukać wrażeń gdzieś zupełnie indziej? A może dwie poprzednie piosenki były tylko marzeniem, które w konfrontacji z samotnością przynosi pustkę? Bezsenność przynosi mnóstwo tęsknot - za bliskością, za intymnością, za miłością: "kątem oka w swojej chorej wyobraźni / widzę jaki właśnie oglądamy film / przed snem". Muzyka pełna jest smutku, szarości, tęsknienia za… no właśnie, za czymś, za kimś zupełnie nieuchwytnym w chwilach bezsilności. Bo są takie momenty, kiedy nagle wszystko, co było ważne, ważnym być przestaje - i zupełnie nie wiadomo dlaczego; zupełnie nie wiadomo, jak się z tym zmierzyć. "Nie wiem czy zostaniesz / kiedy spytam wprost" - ostatnie słowa piosenki dźwięczą niepokojem, nie ma żadnej odpowiedzi. I wtedy, gdy uwierzę, że brak odpowiedzi oznacza Jego nieobecność, to prosta droga na manowce.
Zwodnicze drogi mojego zwątpienia w Bożą moc i Miłość zawsze prowadzą do tego, że serce ma się poobijane i posiniaczone. Wielki Tydzień pokazuje tak bardzo mocno Jezusa Cierpiącego, a konfrontacja z Nim, z Jego Miłością - wtedy, gdy ja sam jestem nieposkładany - może doprowadzić do zupełnie błędnych wniosków. Piąta piosenka, "Dobry moment", zaczyna się wprost: "widzę jak cierpisz za mną / nie mogę patrzeć jak cię ranię". Wszak raz po raz przypomina mi się, że to mój grzech Jezusa rani, dlatego, gdy znów się zdarzy pobłądzić, to wydaje się, że najlepszym, co można zrobić, to po prostu odejść, uciec. Nie, to nie jest DOBRY moment. A jednak odchodzę (chcę odejść), bo ile razy mogę zaczynać od nowa? Przecież "nie wiem jak mogę przysiąc / choć przysięgałem ci na zawsze / przysięgałem ci już wszystko". Jezus przecież wchodzi w Mękę przede wszystkim z miłości do mnie - i Jego cierpienie o tej miłości ma przede wszystkim mi przypominać. A ja odchodzę, bo widzę Jego cierpienie. Odchodzę, bo wydaje się, "że o miłości nigdy więcej, nigdy więcej się nie dowiem".
Jest w tym trochę racji - bo jeśli odejdę, to faktycznie miłości już nie poznam. "Nic tu po mnie", szósta piosenka, nie pozostawia wątpliwości. Niby dzieje się wiele pięknych spraw - są "muzea pełne wielkich dzieł / koncerty Cher (…) / jesienią Lwów a latem Gdańsk / i modny plac z tysiącem barw / co mienią się w świetle lamp co noc" - ale co z tego? Bez Pana Boga nic tak naprawdę nie ma sensu, serce zaczyna to odkrywać pośród wielu nowych wrażeń i głosem Korteza wyśpiewuje przejmującą modlitwę: "od teraz nic tu po mnie jeśli nie ma cię też / i nic już więcej nie zachwyci mnie / bo nic tu po mnie jeśli nie ma cię też". Już wiem, że tylko On, mój Bóg, ma moc przemienić każdy "serca bunt" w kadry filmów sprzed lat, że tylko On jest szansą na "dalszy ciąg", gdy "twarzą w twarz" będziemy mogli trwać już "bez przerw".
Żeby jednak ta przemiana we mnie mogła się dokonać, potrzeba Męki - nie mogę od niej uciekać. Spotkanie z Jezusową Męką (także to liturgiczne) ma naprawdę moc przemieniania życia. Zupełnie. I właśnie o tej Męce z Miłości są dwie kolejne piosenki.
Siódmy utwór, "Dziwny sen", to trochę piosenka Jezusa z tych nocy przed Wielkim Czwartkiem. Mogłaby być śpiewana do Matki Bożej - ale i do każdego, kto w Wielki Piątek wieczorem uwierzył, że to naprawdę koniec: "Znowu mam ten dziwny sen / (…) / rozpaczliwie tulisz mnie / tak oglądam swoją śmierć". Ta śmierć jest wstrząsem, który zmienia wszystko i nic nie może się z nią równać: "nie zapamiętasz nic już tak jak mnie tu". Słychać rozpaczliwe, bezsilne wołania: "nie zostawiaj mnie"; słychać też przedziwne przekonanie, że "nigdy nie będzie / już piękniej". Co w tej Męce, w tym umieraniu pięknego? A może po prostu serce już przeczuwa, że to nie ból, ale Miłość jest na pierwszym planie?
Sen się ziszcza, Pisma się wypełniają. Wielki Piątek i Jezusowa droga krzyżowa - ósma piosenka, "Trudny wiek". Trzecia, siódma lub dziewiąta stacja, upadek: "Na chodniku twarzą budzę się / a z nosa krew / na betonie studzi się". Jezus idzie w tę drogę, bo chce mi pokazać, żebym nie miał żadnych wątpliwości, jak bardzo mnie kocha. Ale w drodze krzyżowej jest też zawarta katecheza - mocna nauka dla mojego życia. Skoro przecież jestem stworzony na Jego obraz i podobieństwo, to ON sam pokazuje mi, jaką drogą mam iść: "choć się boję / to przecież nie uciekam". On nie ucieka od swojego krzyża, po to bym ja nie uciekał od swojego. I żebym nie uciekał od Jego Miłości.
Jasne, że "człowiek lubi gubić się", że "więcej chcesz / niż to co już umiesz znieść" - i wtedy tym bardziej trzeba mi przypominać sobie o Jego Męce, o tych upadkach na drodze krzyżowej, ale też o tym, że On jednak z nich wstawał i szedł dalej ("chcę czy nie trzeba wstać / to na pewno wiem"). Bo jeżeli decyduję się na tę drogę, to nie ma odwrotu: "trzeba będzie nam tę rzekę przejść / nie oszczędzaj się"; ale chwilę później słychać też: "nie oszczędzaj mnie", jakby sam Jezus chciał mi przypomnieć, że właśnie w chwilach bezsilności, bezradności, gdy znów pojawia się ONA z pierwszej piosenki, to mam z całych sił wołać o Jego pomoc, o to by mnie wzmocnił Jego Krwią, Jego Ciałem, Jego Miłością. "Trudny wiek" jest o tych wszystkich walkach, które codziennie muszę toczyć - o to, by On był naprawdę na pierwszym miejscu. Wraca na finał piosenki refren: "to nie koniec / na co czekasz / choć się boję / to przecież nie uciekam". Trzeba wytrwać każdy Wielki Piątek, przeczekać oddychając ufnością każdą Wielką Sobotę.
Właśnie wtedy przychodzi finał, czyli nowy początek. Ostatnia piosenka, "Wyjdź ze mną na deszcz", rozjaśniająca wszystkie cienie. Oto Noc Paschalna, noc nadziei. Jakby sam Jezus zachęcał: "Wyjdź ze mną na deszcz / podnieś głowę, nie bój się". Deszcz Jego łaski, Deszcz Jego Miłości. Ale i takie bycie "po prostu", ze swobodą, trochę wbrew utartym schematom. Po ostatnich wyśpiewanych przez Korteza słowach brzmi długo jeszcze muzyka - już bez słów, bo przecież pewnych spraw słowami nie da się opowiedzieć ani wyśpiewać. Czasem potrzeba tylko tego poczucia bliskości, żeby uśmiech mógł spotkać uśmiech, żeby miłość mogła spotkać Miłość. O tym pada ten deszcz - paschalny deszcz, który przynosi nowe życie. "Wyjdź ze mną na deszcz" - czy naprawdę można Jezusowi odmówić?
ks. Wojciech Koladyński - zakochany w Panu Bogu ksiądz archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej. Badacz-amator popkultury, miłośnik polskiej muzyki. Szczęściarz. Prowadzi bloga księdza.pl
* * *
Najpierw była nieśmiała myśl - ale na tyle odważna, że drążyła po różnych zakamarkach serca, nie dając mi spokoju: "a może by na ten Wielki Post wziąć ze sobą w drogę jeszcze kilka płyt?".
Pan Bóg mówi do mnie od lat przez muzykę, a moje życie jest jak musical. Św. Stanisław Kostka, jak to ma ostatnio w zwyczaju, dodał mi otuchy i stwierdziłem, że spróbuję.
Dużo łatwiej byłoby wybierać pojedyncze piosenki - całe płyty uczą pokory, bo coś może mnie wybić z własnego rytmu rozważań. Stanąłem więc przed półką, wziąłem oddech, pomodliłem się - i sam się zdziwiłem, ale też ucieszyłem, bo Postne Płyty, to świetne albumy, do których dobrze się wraca (a do niektórych dawno nie sięgałem!).
Drżę na myśl, że w tym roku na tę drogę zapraszam więcej osób, ale odwagi dodaje mi właśnie św. Staszek Kostka - dzielny chłopak - a skoro to jego rok, to wierzę, że wszystko na Bożą chwałę się uda.
Przy sięganiu po Postne Płyty dobrze mieć przygotowane:
- słuchawki (takie intymne, pierwsze słuchanie postnych płyt, może pomóc w skoncentrowaniu się na słowie i dźwięku)
- jakiś notes i coś do pisania (ja zostawię kilka swoich refleksji, ale Pan Bóg jest dużo bardziej pomysłowy i pewnie będzie podpowiadał kolejne)
- otwarte serce (ono w ogóle się przydaje w życiu, a przy takich akcjach, to już zupełnie)
Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy! [POSTNE PŁYTY #1] >>
Czas na mierzenie się z tym, co najtrudniejsze [POSTNE PŁYTY #2] >>
Kim są zagubione dusze? [POSTNE PŁYTY #3] >>
Jak znów spotkać Boga, gdy się Go zgubi? [POSTNE PŁYTY #4] >>
Skomentuj artykuł