Homilia nie może być spektaklem rozrywkowym, nie kieruje się też logiką przekazów medialnych, ale powinna wzbudzić zapał i nadać sens celebracji.
Kazanie, podobnie jak homilia, ma być z głowy i z serca a nie z kartki, albo tylko z pamięci, to znaczy wyrecytowane jak wierszyk. "Homilia nie może być spektaklem rozrywkowym, nie kieruje się też logiką przekazów medialnych, ale powinna wzbudzić zapał i nadać sens celebracji. (…) powinna być krótka i powinna unikać sprawiania wrażenia, że jest jakąś konferencją lub lekcją. (…) Jeśli homilia zbytnio się przedłuża, niszczy dwie charakterystyczne cechy celebracji liturgicznej: harmonię między jej częściami oraz jej rytm." (EG 138) napisał biskup Rzymu Franciszek w adhortacji "Evangelii gaudium". Wiemy zatem czym homilia, a więc i kazanie, być nie powinno. Zwłaszcza kazanie obrzędowe, w naszym przypadku związane z liturgią sakramentu małżeństwa. A czym być powinno?
Zacznijmy od kaznodziei
Z tego co papież powiedział we wspomnianej adhortacji, że kazanie nie może być bezdusznym, choć może oratorsko doskonałym, przekazywaniem wiedzy. Nie może więc być niczym innym, jak tylko jako wyznaniem wiary, ale nie wiary w ogóle, lecz wiary kaznodziei, a więc czymś bardzo osobistym, wprost intymnym, porównywalnym z wyznaniem miłości, jakie składają sobie zakochani, albo jak mówi papież Franciszek, rozmową matki z dzieckiem, czy też wyznaniem, jakie składa męczennik.
Chodzi o to, by kazanie w pierwszym rzędzie miało na celu uwolnienie "od grzechu, od smutku, od wewnętrznej pustki, od izolacji". (EG 1) Nie da się tego dokonać inaczej, jak tylko patrząc w oczy słuchacza, mówiąc do niego, jak się mówi do kogoś, kogo się co najmniej lubi, kogo się szanuje i kogo też pragnie się nie tylko usłyszeć, ale i wysłuchać. Franciszek mówi: "Przepowiadanie czysto moralizujące lub indoktrynujące, również i to, które przemienia się w lekcję egzegezy, pomniejsza tę komunikację między sercami, jaka ma miejsce w homilii i która powinna mieć charakter niemal sakramentalny: «wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa» (Rz 10, 17).
W homilii prawda idzie w parze z pięknem i dobrem. Nie chodzi o abstrakcyjne prawdy lub zimne sylogizmy, ponieważ przekazuje się także piękno obrazów, jakimi posługiwał się Pan, by pobudzać do praktykowania dobra. (EG 149)
Czego, jako kaznodzieje, powinniśmy szczególnie unikać?
Zacznijmy, jeśli tak można powiedzieć, od słuchaczy. Ślub, podobnie jak pogrzeb, chrzest, czy bierzmowanie, sprowadza do kościoła zarówno katolików praktykujących jak i niepraktykujących, wyznawców innych Kościołów chrześcijańskich i religii, oraz niewierzących. Tak zróżnicowane światopoglądowo zgromadzenie stwarza kaznodziei doskonałą okazję do przedstawianie naszego, chrześcijańskiego podejścia do małżeństwa i rodziny, ale może stanowić bardzo silną pokusę. Kaznodzieja może dojść do przekonania, że teraz, skoro ma już wszystkich, że tak powiem, w garści, to im pokaże, gdzie raki zimują. W rezultacie wykorzystuje ślubne kazanie do tzw. nawracania i zaczyna rugać zgromadzonych za aborcję, za in vitro, ucieczkę młodych ze wsi i wyjazdy do Anglii za forsą, bywa że w moralizatorskim zapale kaznodzieja zahaczy o eutanazję, ustawę o przemocy w rodzinie, o składkę na tacę, którą "przeznaczymy na zakup blachy" czyli, najogólniej mówiąc, utknie na dobre na utyskiwaniu na "niesprawiedliwe prześladowanie Kościoła".
Kiedy tymczasem zgromadzeni w kościele oczekują na coś wprost przeciwnego. Narzeczeni, rodzina, przyjaciele, jednym słowem weselnicy, jak sama nazwa wskazuje, przyszli na wesele, a tymczasem kaznodzieja funduje im umoralniającą pogadankę, nie tylko w najgorszym stylu, bo bezduszną, ale przede wszystkim niechrześcijańską. Poniesiony tzw. kaznodziejskim zapałem, zamiast pójść za radą Pawła Apostoła: "Cieszcie się z tymi, którzy się cieszą, a płaczcie z tymi, którzy płaczą. Bądźcie złączeni wspólnym uczuciem. Nie mniemajcie o sobie zbyt wiele, lecz uniżajcie się wobec pokornych. Nie uważajcie się za mądrych. Nie odpłacajcie nikomu złem za zło." (Rz 12, 15-17) kaznodzieja zajmuje się sobą i swoimi kłopotami. Niby to płacze z płaczącymi, choć nie czas i nie miejsce po temu, ale w rzeczywistości płacze nad sobą, a weselników doprowadza w najlepszym przypadku do litowania się nad nim, nad jego bezradnością i bezdusznością. Nieszczęść, o których mówi, nie odbiera on jako swojego nieszczęścia, one go nie bolą, a jedynie śmiertelnie oburzają.
Tym sposobem kaznodzieja, zamiast współczuć cierpiącym, staje się oskarżycielem i sędzią w jednej osobie, ambonę i świątynię zmienia na salę rozpraw w której jednak nie ma miejsca dla obrońcy. Jeśli już przychodzi nam mówić o grzechach pożycia małżeńskiego i rodzinnego, w odpowiednim czasie i miejscu, np. podczas rekolekcji wielkopostnych, to powinniśmy to robić z sercem, w duchu chrześcijańskiego miłosierdzia, a nie w duchu bezwzględnych mścicieli.
Dlatego Franciszek radzi: "Proponujmy zatem wszystkim, z respektem i odwagą, piękno małżeństwa i rodziny oświeconych Ewangelią! I dlatego zbliżajmy się z uwagą i uczuciem do rodzin w trudnościach, zmuszonych do opuszczenia swej ojczyzny, rozbitych, bez domu i pracy czy z tak wielu względów cierpiących, do małżonków w kryzysie i tych, którzy już są rozdzieleni. Wszystkim chcemy być bliscy głoszeniem tej Ewangelii rodziny, tego piękna rodziny". A zatem, kiedy jak kiedy, ale w dniu zaślubin jest czas to piękno rodziny zaprezentować, pochwalić, może przypomnieć, cieszyć się tym pięknem i weselników w tej radości utwierdzać.
Wzór takiego podejścia do zaślubin zostawił nam Pan Jezus. W opisie uczty weselnej w Kanie Galilejskiej, co prawda, nie znajdziemy choćby tylko streszczenia kazania Jezusa, czy innej przemowy. Jezus tam jednak przemówił w sposób tak mocny, że to wydarzenie stało się znakiem, dzięki któremu "uwierzyli weń uczniowie Jego" (J 2, 11). Nie sądzę, aby o wadze tego wydarzenia przesądziła sama cudowność znaku, przemiany wody w wino, czy też jego wspaniałość; "Każdy człowiek najpierw dobre wino kładzie, i kiedy staną się pijani, gorsze." (J 2,10). To co zachwyca, to czułość, wrażliwość Jezusa na ludzką miłość. Dla jej ratowania Jezus czyni cud.
Już wkrótce kolejna część artykułu!
Skomentuj artykuł